wzrok, a jej duże brązowe oczy są mokre od łez.
– Nie chodzi o szkołę – mówi. – Nic z tych rzeczy.
A zatem problemy rodzinne. Coś się stało w domu. Przez głowę przelatują mi najokropniejsze scenariusze i próbuję sobie przypomnieć, co wiem o jej życiu prywatnym. Z tego, co mi wiadomo, dobrze się dogaduje z rodzicami i jest blisko związana ze starszą siostrą, która studiuje na uniwersytecie. Nic z tego, co mi opowiadała o rodzinie, nigdy mnie nie zaniepokoiło. Przygotowuję się psychicznie na to, by ją ostrzec, że jeśli jej życiu zagraża niebezpieczeństwo, będę musiała to zgłosić odpowiednim władzom.
– Zatem o co chodzi? Co się stało?
– Jestem w ciąży – wyrzuca z siebie w końcu.
Ma dopiero osiemnaście lat, ale jej słowa nie powinny sprawić, że czuję, jakby coś miażdżyło mnie od środka.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to to, że nie powinna była mi o tym mówić.
2
Wcześniej
Idę przez parking zdecydowanie za szybko, ryzykując, że poślizgnę się i przewrócę na lodzie. Dociskam dłoń do brzucha, ale nie zwalniam kroku.
Zazwyczaj lubię jazdę powrotną do domu, cieszy mnie ta mała przerwa między pracą a życiem prywatnym, jednak w tej chwili żałuję, że chciałam zamieszkać w innej części Londynu, żeby nie natykać się w weekendy na uczniów ze szkoły, w której uczę. Dotrę do domu najwcześniej za czterdzieści pięć minut, a z każdą mijającą sekundą krwawię coraz bardziej.
Mimo wszystko wciąż tli się we mnie nadzieja i modlę się, by krwotok ustał, by okazało się, że tym razem to tylko jedno z tych niewyjaśnionych plamień, które czasem się zdarzają. Że tym razem moje dziecko wciąż żyje.
– Pani Conway?
Nie odwracam się, chociaż natychmiast rozpoznaję ten głos. Ojciec Justina Foleya. Irytujący rodzic, który odczuwa potrzebę spotykania się z nauczycielami niemal co tydzień, chociaż jego syn radzi sobie w szkole nadzwyczaj dobrze i nigdy nie pakuje się w kłopoty. Właściwie jest niemal pewne, że Justin uzyska najwyższe noty na wszystkich egzaminach.
Jeśli się nie zatrzymam, może tym razem jego ojciec odpuści. Ostatecznie nie byliśmy umówieni, więc pewnie przyjechał po syna i tylko przypadkiem zauważył mnie na parkingu dla personelu.
– Pani Conway? – woła, tym razem głośniej.
Jest bliżej. Mam ochotę na niego nawrzeszczeć. Władze szkoły powinny mieć sposób na rodziców, którzy stanowią takie utrapienie. Krzyk narasta mi w gardle, czeka na eksplozję. Powinnam uwolnić cały swój ból, dać temu człowiekowi do zrozumienia, że właśnie tracę kolejne dziecko i musi mnie zostawić w spokoju. Przez ułamek sekundy rozważam tę możliwość, słowa czekają w gotowości na końcu języka, ale szybko zmieniam zdanie. Nie zamierzam się dzielić osobistymi sprawami z tym irytującym mężczyzną.
Dalej go ignoruję i tylko przyspieszam kroku. Jestem już niemal przy samochodzie i grzebię w torebce w poszukiwaniu kluczyków, marząc o tym, by wrócić do domu, do Aidena, i wylać z siebie cały ten żal, który się we mnie skumulował.
Ale wtedy ojciec Justina w końcu mnie dogania i nie mogę już udawać, że go nie widzę.
– Przepraszam – mówi. – Wołałem, ale strasznie tu głośno, prawda? – Wskazuje w górę.
Jeszcze nigdy nie byłam tak wdzięczna za ryk samochodów dobiegający z pobliskiej drogi.
– Panie Foley, w czym mogę panu pomóc? – Przybieram najbardziej profesjonalny ton, na jaki mnie stać.
Cały dzień musiałam chodzić z uśmiechem przyklejonym do twarzy i dalej pracować, chociaż ciało znowu mnie zawiodło, a mój świat legł w gruzach.
– Zastanawiałem się, czy miała już pani okazję porozmawiać z nauczycielem matematyki Justina? O jego udziale w tych dodatkowych wieczornych zajęciach?
Nie po raz pierwszy zastanawiam się, dlaczego w ogóle podjęłam się roli opiekuna roku. To, co kocham, to nauczanie – doświadczanie tych chwil, gdy do ucznia wreszcie dociera treść materiału – a nie użeranie się z rodzicami. Zwłaszcza teraz.
Ten człowiek był u mnie w gabinecie zaledwie wczoraj, prosząc, żebym zgłosiła jego syna do grupy uczniów wymagających dodatkowych zajęć. Wczoraj. Gdy wciąż nosiłam w sobie moje dziecko.
– Przykro mi, panie Foley…
– Proszę mi mówić Alex.
– Hmm, przykro mi, ale jak już wspominałam, te zajęcia zostały zorganizowane dla uczniów, którzy mają zaległości i potrzebują dodatkowej pomocy. Justin ewidentnie nie…
– No tak, w porządku. Rozumiem. Ale naprawdę chciałbym mu zapewnić dodatkowe wsparcie. To decydujący moment w jego edukacji, czyż nie? Nie możemy ryzykować jego przyszłości.
Powstrzymuję się od stwierdzenia, że dramatyzuje.
– W takim razie ma pan prawo zorganizować korepetycje dla syna poza szkołą, panie Foley, ale to nie jest coś, co możemy zapewnić uczniom, którzy nie są…
– Łapię! – Unosi ręce w przepraszającym geście i się uśmiecha. – Ale czy naprawdę nie dałoby się urządzić dodatkowych zajęć dla tych uczniów, którzy są… bardziej uzdolnieni?
Po raz pierwszy usłyszałam, jak przyznaje, że jego syn jest bardzo bystry. Mam ochotę zetrzeć mu z twarzy ten zadowolony z siebie uśmieszek, ale mówię:
– Zbadam tę możliwość, jednak nie mogę niczego obiecać. Wszystko zależy od dostępnych funduszy.
„Proszę, zostaw mnie w spokoju. Muszę wracać do domu”.
– Wysłałem do pani e-mail – ciągnie dalej, nieświadomy mojego bólu, nie zważając na to, że już się odwracam.
– Czyżby? – Zauważyłam go po południu i nie otworzyłam.
Z góry wiedziałam, że to nie będzie nic ważnego.
– Tak. Właściwie to chciałem się dowiedzieć, na czym stoimy, jeśli chodzi o angielski. Ciągle rozmawiam z panią o innych przedmiotach Justina, a zapominam, że przecież jest pani jego nauczycielką angielskiego, nie tylko opiekunką roku. – Zerka na mój brzuch, który znowu nie miał okazji się zaokrąglić.
Mam wrażenie, jakbym miała prawdę wypisaną na twarzy i obwieszczała całemu światu to, co się stało. Ciaśniej owijam się płaszczem.
„Pozbądź się go. Powiedz cokolwiek, żeby ten głupi człowiek zostawił cię w spokoju”.
– Idzie mu wyjątkowo dobrze, podobnie jak w przypadku innych przedmiotów. Musi pan być z niego bardzo dumny, panie Foley.
Uśmiecha się. Zadziałało. Może to jeden z tych rodziców, którzy chcą być nieustannie zapewniani, jak wspaniałe jest ich dziecko.
– Dziękuję. To świetnie. Cóż, nie będę pani dłużej zatrzymywał. – Zbiera się do odejścia, ale nagle się waha i znowu na mnie spogląda. – Eee, dobrze się pani czuje? Proszę mi wybaczyć, ale wygląda pani trochę blado.
Troska w jego głosie sprawia, że z trudem powstrzymuję łzy. Czają się tuż pod powiekami, a nie mogę sobie pozwolić na to, by rozpłakać się w obecności rodzica. Czy kogokolwiek ze szkoły poza Sophie.
– Nic mi nie jest. To był po prostu bardzo długi dzień.
– W porządku. Proszę mnie na bieżąco informować, dobrze?
– Informować? – Już nie pamiętam, na co się zgodziłam.
– W sprawie tych dodatkowych