martwi się, że się nie uda. Że próba adopcji zakończy się porażką, tak jak nasze starania o założenie rodziny. Jeśli czegoś się nauczyłam, to tego, że w życiu nie ma nic pewnego.
Pomieszczenie, do którego wchodzimy, jest długie i wąskie, z okrągłym stolikiem i trzema krzesłami pośrodku. Na jednej ze ścian wisi kolaż stworzony ze zdjęć uśmiechniętych dzieci, a na dodatkowym stole leżą ulotki.
Casey zaczyna od wyjaśnienia, co się wydarzy po naszym spotkaniu. Proces adopcyjny przebiega w serii kroków, a pierwszy z nich jest taki, że należy wrócić do domu i przemyśleć wszystko przed wypełnieniem formularza i zadeklarowaniem, czy chcemy przejść do następnej fazy. Powinnam chłonąć każde jej słowo i zapamiętywać wszystkie szczegóły, ale czuję się zbyt odrętwiała. Zanim tu przyszliśmy, byłam pewna, że tego chcę, ale nagle wszystko dzieje się tak szybko, a ja ledwie nadążam.
– To brzmi świetnie – mówi Aiden, wciąż trzymając mnie za rękę.
Podoba mi się to, dodaje mi otuchy. Jesteśmy w tym razem.
– Wspaniale. – Uśmiecha się Casey i gryzmoli coś w swoich notatkach. – Czytałam wasze akta, ale może opowiecie mi sami, co skłoniło was do rozważenia adopcji?
No i proszę. Powtarzam naszą historię niczym robot wypluwający z siebie słowa bez znaczenia, chociaż prawda jest taka, że każde boli jak nóż wbijający się w moje ciało. „Cztery poronienia. Nic od tamtej pory. Ani odrobiny nadziei na ciążę”. A potem robię, co mogę, żeby przekonać tę kobietę, że już się z tym pogodziliśmy. Zostawiliśmy cały ten ból za sobą. Jesteśmy tutaj, bo chcemy zostać rodzicami, i tylko to się liczy.
Casey uśmiecha się znowu i coś notuje. Co ona tak ciągle zapisuje? Myślałam, że nikt nas nie będzie osądzał.
– A czy rozważaliście zapłodnienie in vitro?
Jestem gotowa na to pytanie, spodziewałam się go.
– Nie możemy liczyć na refundację, bo nie staramy się wystarczająco długo. A ponieważ właściwie udawało nam się zachodzić w ciążę, tylko nie zdołałam żadnej donosić, lekarz powiedział, że sztuczne zapłodnienie prawdopodobnie by nie pomogło. Jesteśmy tu dziś, bo zdecydowaliśmy się pójść tą drogą. Nie chcemy przechodzić przez ból związany z kolejnymi poronieniami.
Aiden ściska moją dłoń.
– Dużo o tym myśleliśmy i tak naprawdę nie obchodzą mnie geny ani nic. Patrzę na moich rodziców i wcale mi nie przeszkadza, że nie łączą nas więzy krwi. Są naprawdę niesamowici i od początku stanowili dla mnie wzór. A my w ostatecznym rozrachunku po prostu chcemy zostać rodzicami. Słyszeć ten cieniutki głosik wołający do nas „mamusiu” i „tatusiu”. – Dla obcej osoby to mogłoby zabrzmieć jak starannie wyreżyserowana kwestia, ale ja wiem, że Aiden naprawdę tak myśli.
Zawsze mi to powtarzał, a to, jak się zachowuje w obecności dzieci przyjaciół, tylko potwierdza jego intencje.
– Okej – mówi Casey. – Wygląda na to, że oboje się ze wszystkim pogodziliście. Ale jesteście jeszcze młodzi. – Zerka w papiery. – Trzydzieści jeden i trzydzieści pięć lat. Jesteście pewni, że próbowaliście już wystarczająco długo?
– Tak – mówimy jednocześnie.
Casey zwraca się do mnie.
– A co, gdybyśmy rozpoczęli proces adopcyjny, a ty zaszłabyś w ciążę?
Już mam odpowiedzieć, gdy Aiden mnie uprzedza.
– To niczego by nie zmieniło. Po prostu zrobilibyśmy miejsce dla dwójki dzieci w naszym życiu. I tak zawsze chcieliśmy mieć ich więcej.
Mówi to z całkowitą pewnością siebie, chociaż jestem przekonana, że nigdy nie dyskutowaliśmy na ten temat. Nie mieliśmy odwagi myśleć o więcej niż jednym dziecku.
– Pochodzę z dużej rodziny – ciągnie Aiden. – Troje adoptowanego rodzeństwa – wszyscy mieszkają teraz za granicą – i mnóstwo kuzynów, więc sam zawsze chciałem mieć dużą rodzinę. Jestem przyzwyczajony do chaosu, jaki się z tym wiąże.
W całkowitym kontraście do mnie i mojego życia, gdy dorastałam.
Casey znowu zwraca się do mnie, a ja uświadamiam sobie, że ledwie się odzywam w trakcie tej rozmowy.
– A ty, Farrah?
– Jestem jedynaczką.
Kiwa głową.
– Rozumiem. Mam kilkoro znajomych, którzy dorastali bez rodzeństwa i albo uważają, że to było wspaniałe, bo rodzice poświęcali im całą uwagę, albo czuli się samotni.
To nie jest pytanie, a jednak wyczuwam, że czeka na odpowiedź, na moją opinię na ten temat. Bez osądzania, oczywiście.
– Właściwie to często czułam się odizolowana. Ale to przede wszystkim dlatego, że mój tata zmarł, gdy byłam mała, a mama pracowała do późna, ucząc gry na pianinie, więc zawsze bawiłam się sama. – Nie jestem pewna, dlaczego czuję potrzebę dzielenia się tymi szczegółami, skoro mogłam po prostu stwierdzić, że nie miałam nic przeciwko byciu jedynaczką.
Wzmianka o mamie przypomina mi, że nie powiedziałam Aidenowi o moich obawach związanych z nią; zauważyłam, że ostatnio zapomina rzeczy, które dopiero co jej mówiłam.
– Cóż, istnieje wiele sposobów na wychowywanie dzieci – zapewnia nas Casey. – Każda rodzina jest inna. Ale przy adopcji wchodzą w grę jeszcze dodatkowe kwestie, na przykład biologiczni rodzice często nadal są częścią życia dziecka. Jak się z tym czujecie?
– Tak, dużo o tym myśleliśmy – mówi Aiden, znowu nie dając mi szansy się wypowiedzieć.
Casey pewnie myśli, że tylko on jest zaangażowany w całą sprawę.
Patrzy na mnie, ale tylko się uśmiecham.
– A czy rozważaliście przedział wiekowy dziecka, które chcielibyście adoptować?
Teraz mam okazję się wykazać.
– Zdajemy sobie sprawę, że szanse na adoptowanie bardzo małego dziecka są znikome – mówię, udowadniając, że zbadałam temat. – I nam to nie przeszkadza. Idealnie, gdyby to było dziecko poniżej trzeciego roku życia. – Patrzę na Aidena, a on kiwa głową.
Casey coś notuje.
– Tak, to prawda. Większość dzieci czekających na nowy dom jest starsza. Niemowlęta rzadko potrzebują adopcji. – Milknie na moment. – W porządku, a co z tożsamością etniczną? Na adopcję czeka dużo dzieci z różnych grup etnicznych i często trudno znaleźć dla nich dom. Wielka szkoda.
– Och, jest nam wszystko jedno – zapewniam.
Aiden potwierdza skinieniem głowy.
– W rzeczywistości i tak nikt nie zna całej prawdy o swoim pochodzeniu, czyż nie? – zauważa. – Badania DNA ujawniają najróżniejsze domieszki krwi nawet u osób, które zupełnie się tego nie spodziewają.
– Tak – podłapuje Casey. – Właściwie to sama miałam się przebadać. Moja matka jest Maurytyjką, a ojciec był Brazylijczykiem, ale kto wie, co jeszcze odkryję? To bardzo interesujące. – Uśmiecha się i kiwa głową, a ja myślę, że w innych okolicznościach mogłabym ją nawet polubić, ale tutaj, w tym pokoju, czuję tylko, jakby próbowała mnie przyłapać na kłamstwie.
– Doskonale, w takim razie omówimy dokumenty, które będziecie musieli wypełnić, a ja wyjaśnię, co się potem stanie i ile to wszystko potrwa.
Zerkam na zegar, zaskoczona, że minęło zaledwie dziesięć minut, od kiedy weszliśmy do tego pokoju. A potem kiwam głową i zgadzam się na różne rzeczy, chociaż w ogóle nie rejestruję tego, co się dzieje.
– Dobrze