Diana Palmer

Barwy miłości


Скачать книгу

To podobno bardzo zdrowe. Dobrze robi na krążenie. – Westchnęła ciężko i przejechała palcami po czole. – Zgubiłam torebkę… I co ja teraz zrobię? Jestem prawie pewna, że wypadła mi gdzieś na chodnik. A miałam w niej wszystkie karty kredytowe… I prawo jazdy…

      – Niech się pani nie martwi. Może ktoś ją zwróci.

      Jasne, pomyślała smętnie. A jutro dla odmiany natknę się na Supermena, który zaprosi mnie randkę. Pożegnała się z odźwiernym i pomaszerowała do windy.

      Wysiadała z niej matrona w szykownej szarej garsonce i popatrzyła na nią jak na wariatkę. Naturalnie, jakżeby inaczej.

      – Ostatni krzyk mody – oznajmiła beztrosko Jolana. – Wczesny prymityw. Prosto z Paryża – dodała, naciskając przycisk trzeciego piętra. Mina sąsiadki była bezcenna.

      Na górze spojrzała z żalem na zrujnowane rajstopy po czym wyrzuciła je do kosza na śmieci. Sporo ją kosztowały, ale cóż, mówi się trudno. Następnym razem stuknie się w czoło, nim wpadnie na pomysł, żeby paradować na bosaka po betonie.

      Usiadła na kanapie i zaczęła się zastanawiać, co zrobić w sprawie torebki. Z braku lepszych pomysłów, zadzwoniła na policję. Oficer dyżurny poradził jej, żeby nie robiła sobie zbyt wielkich nadziei i jak najszybciej zastrzegła karty kredytowe, a także złożyła wniosek o wydanie nowego prawa jazdy. Szanse na to, że ktoś odniesie torebkę, były znikome.

      Rozłączyła się i wypuściła głośno powietrze. Sama jestem sobie winna, stwierdziła w duchu, lecz niewiele to pomogło.

      – Wszystko przez tego cholernego Włocha – wymamrotała pod nosem i od razu poczuła się lepiej. – To pewnie jakiś mafioso. Kto wie, może nawet cyngiel? – Nie zdziwiłaby się, gdyby był płatnym mordercą. Prawdziwi biznesmeni nie obnoszą się tak ostentacyjnie ze swoją arogancją.

      Zadzwoniła do banku, potem weszła do pracowni. Na prośbę właściciela galerii, z którą podpisała kontrakt, malowała typowy grecki pejzaż: ruiny starożytnych kolumnad na tle Olimpu. Oklepany banał, ale Tony nie chciał słyszeć o zmianie motywu. Zamierzał podarować komuś obraz w prezencie i upierał się, że wie, czego chce. Poprosił ją o osobistą przysługę, więc nie mogła odmówić. Uznała, że zamiast siedzieć i płakać nad rozlanym mlekiem, może zająć się czymś produktywnym i skończyć malowanie.

      Włożyła luźne znoszone dżinsy i obszerną czerwoną koszulę. Była cała umazana farbą, ale kto by się tym przejmował? W końcu mieszkała sama, więc nikt jej nie będzie oglądał. Wyznawała zasadę, że we własnym domu człowiek ma prawo czuć się swobodnie i chodzić w tym, w czym chce.

      Jakiś czas później rozległ się dzwonek interkomu. Pochłonięta pracą, podskoczyła na stołku i westchnęła zniecierpliwiona. Oby to nie był mój namolny wielbiciel, pomyślała, zmierzając do przedpokoju. Od jakiegoś czasu naprzykrzał jej się pewien kolekcjoner, który kupił od niej kilka prac. Casanova od siedmiu boleści… Miał wyjątkowo rozdęte ego i uważał się za wielkiego playboya. Mimo że konsekwentnie odmawiała, zapraszał ją do siebie już trzy razy. Żeby pokazać jej swoje zbiory, rzecz jasna. Z jakiegoś powodu wielu mężczyzn sądziło, że skoro jest artystką, to można ją traktować jak stereotypową przedstawicielkę bohemy. Innymi słowy, wydawało im się, że wskakuje do łóżka z kim popadnie. Nie mieli pojęcia, że dorastała w rodzinie, w której hołdowano purytańskim tradycjom, dlatego seks znaczył dla niej znacznie więcej niż sport czy rozrywka. Prawdę mówiąc, spała w życiu z tylko jednym mężczyzną, który zresztą bardzo szybko się ulotnił. Prawdopodobnie uznał, że będzie oczekiwała prawdziwego zaangażowania. I miał rację. Ciężko przeżyła zerwanie, z czasem doszła jednak do wniosku, że dobrze się stało. Nie nadawała się do przelotnych związków. Może była naiwna, ale pragnęła zaznać prawdziwej miłości.

      – Słucham? – odezwała się nieufnie, nacisnąwszy przycisk interkomu.

      – Pani Shannon – odparł uprzejmie portier. – Znalazła się pani torebka. Ktoś właśnie ją przyniósł.

      – Naprawdę?! Chwała Bogu!

      – Pozwoliłem sobie wpuścić go na górę.

      – Świetnie, dziękuję.

      Kiedy po kliku minutach otworzyła drzwi, stał w nich nie kto inny, tylko Włoch, na którego natknęła się na ulicy.

      – Pani Shannon, jak rozumiem? – Spojrzał na nią z góry i wręczył jej skórzaną kopertówkę. – Niezły numer z tą torebką, ale ze mną nie przejdzie. Nie znoszę, gdy ktoś próbuje mną manipulować. – Był wyraźnie wkurzony, tak naprawdę wyglądał groźnie.

      Zamrugała nerwowo, odbierając od niego zgubę. Odetchnęłaby z ulgą, gdyby nagle nie poczuła się tak nieswojo.

      – Bardzo panu dziękuję, bałam się, że…

      – Mówiłem już, co o tym sądzę – uciął bez ceregieli. – Może pani sobie darować. Nie interesują mnie dziewczyny na telefon. Swoją drogą – dodał złośliwie – nie mam pojęcia, jak się pani udało wkręcić w ten biznes. – Obrzucił ją taksującym wzrokiem od stóp do głów. – Nie ma na czym oka zawiesić. Z takim ciałem raczej nie wzbudza pani w nikim wielkiego żaru. – Skrzywił się zdegustowany. – Chociaż mówię teraz wyłącznie za siebie.

      Jo była bliska eksplozji. Cisnęła torebkę na kanapę i posłała mu spojrzenie pełne jadu.

      – Gdyby nie miał pan nade mną przewagi gabarytów, panie Sympatyczny, już dawno spuściłabym pana ze schodów. Wynocha z mojego domu!

      – Osiągnęłaby pani znacznie lepszy efekt, gdybym najpierw wszedł do środka. Ale proszę na to nie liczyć. Nie jest pani w moim typie. Kiedy następnym razem będzie pani potrzebowała bogatego sponsora, radzę dać ogłoszenie w jakimś znanym czasopiśmie. Byle tylko nie w moim. Nie mam zwyczaju reklamować tego typu usług. – Odwrócił się na pięcie i ruszył niespiesznie do windy.

      – Proszę pana! – zawołała za nim słodziutkim tonem.

      – Tak? – Zerknął na nią przez ramię.

      Uśmiechając się szeroko, pokazała mu środkowy palec, po czym weszła do mieszkania i zatrzasnęła z hukiem drzwi.

      – Na pewno nie z tobą, laluniu! – usłyszała z korytarza. – Nie ruszają mnie twoje wdzięki!

      Zgrzytnęła zębami i cisnęła wazonem w ścianę. Szkoda, że to nie jego pusty łeb!

      Później, kiedy nieco ochłonęła, zrobiło jej się wstyd. Nie mogła uwierzyć w jego paskudne i kompletnie bezpodstawne oskarżenia, a także w to, jak gwałtownie na nie zareagowała. Nigdy dotąd nie używała obraźliwych gestów. I prawie w ogóle nie przeklinała. Nie wiedzieć czemu przy nim wyjątkowo łatwo puszczały jej nerwy. I hamulce. Ma na mnie zdecydowanie zły wpływ, stwierdziła w duchu, siadając z powrotem przed sztalugą. Na szczęście nie będzie musiała nigdy więcej go oglądać. Najważniejsze, że odzyskała torebkę. Szkoda tylko, że zdążyła już zastrzec karty kredytowe. Teraz będzie musiała wszystko odkręcić.

      Następnego dnia wybrała się na miasto. Potrzebowała kreacji na wieczorne przyjęcie, które organizował właściciel galerii. Postanowiła wstąpić do niego w drodze na zakupy i oddać mu gotowy obraz.

      – Skończyłam – oznajmiła z satysfakcją, kładąc przed nim swoje najnowsze dzieło.

      – Jesteś nieoceniona – odparł z szerokim uśmiechem Tony Henning.

      Przemknęło jej przez myśl, że on też wygląda, jakby miał włoskie korzenie. To pewnie zasługa czarnych włosów