Erin Morgenstern

Bezgwiezdne morze


Скачать книгу

naśladując jej ton.

      – Pan jest sobą, tylko w masce, prawda? – pyta kobieta, zniżając głos.

      – Mniej więcej – przyznaje Zachary.

      Król dzikich stworów, być może w peruce, uśmiecha się do niego. Tym razem uśmiech jest szczery.

      – Moim zdaniem więcej – mówi kobieta, mierząc go wzrokiem. – Co dziś tu pana sprowadza, poza miłością do literatury i koktajli? Sprawia pan wrażenie osoby, która kogoś szuka.

      – Tak jakby – przyznaje chłopak. Prawie o tym zapomniał. – Ale chyba ich tu nie ma.

      Obraca nią, głównie, żeby uniknąć zderzenia z inną parą, ale za sprawą trzepotu jej sukni ruch jest tak imponujący, że kilkoro tancerzy przystaje, żeby się im przyjrzeć.

      – Szkoda – komentuje kobieta. – Śmiem twierdzić, że ominęło ich urocze przyjęcie i urocze towarzystwo.

      – Oprócz tego szukałem kotki – dodaje Zachary. Kobieta się rozpromienia.

      – A, wcześniej widziałam Matildę, ale nie wiem, dokąd ją poniosło. Z mojego doświadczenia wynika, że czasami łatwiej jest dać się znaleźć jej – urywa, po czym dodaje tęsknym szeptem: – Jak to cudownie być hotelowym kotem. Każdy by tak chciał.

      – Co panią tu dziś sprowadza? – pyta Zachary. Po zmianie muzyki na chwilę wypada z rytmu, ale szczęśliwie odzyskuje równowagę, unikając nadepnięcia partnerce na stopę.

      Jednak zanim kobieta zdąży odpowiedzieć, coś za prawym ramieniem Zachary’ego przykuwa jej uwagę. Sztywnieje, co bardziej czuć niż widać, a chłopak dochodzi do wniosku, że ta kobieta świetnie sobie radzi z noszeniem różnych masek.

      – Przepraszam na chwilę – mówi tancerka. Kładzie dłoń na klapie marynarki Zachary’ego, a ktoś z boku robi zdjęcie. Kobieta zaczyna się odwracać, ale zatrzymuje się, żeby najpierw ukłonić się chłopakowi, w każdym razie wykonać coś pomiędzy dygnięciem a ukłonem, co wydaje się zarazem oficjalne i niedorzeczne, zwłaszcza że to ona jest w koronie. Zachary odwzajemnia gest, jak najlepiej potrafi, a kiedy kobieta znika w tłumie, ktoś nieopodal bije brawo, jakby byli częścią spektaklu.

      Fotograf podchodzi i pyta o ich nazwiska. Zachary postanawia poprosić, żeby, jeżeli zdjęcia gdzieś się ukażą, wymieniono ich jako „gości”, na co fotograf niechętnie przystaje.

      Zachary znów krąży po sali, wolniej ze względu na większy ścisk, i wzbiera w nim rozczarowanie. Znowu rozgląda się za biżuterią, pszczołami, kluczami albo mieczami. Za jakimś znakiem. Sam powinien był je założyć albo narysować na dłoni, albo znaleźć poszetkę z pszczelim wzorem. Nie rozumie teraz, jak mógł uznać, że znajdzie jedną nieznajomą w sali pełnej nieznajomych.

      Zachary rozgląda się za kimś, z kim już rozmawiał, rozważając, czy nie zapytać od niechcenia o… nie jest już nawet pewien o co. Nie może nawet znaleźć w tłumie swojego Maxa. Natrafia na szczególnie stłoczoną grupę balowiczów (w tym kogoś w imponującej piżamie z zielonego jedwabiu i z różą pod kloszem) i chowa się za kolumną, zbliżając się do ściany, żeby ich wyminąć, ale wtedy ktoś z tłumu chwyta go za rękę i wyciąga z sali.

      Drzwi zamykają się za nimi, tłumiąc gwar przyjęcia i odcinając światło.

      Nie jest w mroku sam, dłoń, która go tu wciągnęła, już go puściła, ale ktoś stoi tuż obok. Być może wyższy. Oddycha cicho. Pachnie cytryną i skórą, i czymś, czego Zachary nie rozpoznaje, ale co niezmiernie go pociąga.

      Potem głos szepcze mu do ucha.

      – Kiedyś, bardzo dawno temu, Czas zakochał się w Fortunie.

      Męski głos. Głęboki, ale o skocznej intonacji, głos gawędziarza. Zachary zamiera, wyczekując. Nasłuchując.

      – To, jak można się domyślić, okazało się kłopotliwe – ciągnie głos. – Ich romans zaburzył płynność czasu. Pokrzyżował szyki losowi.

      Dłoń na jego plecach popycha go delikatnie do przodu i Zachary robi niepewny krok w ciemność, potem kolejny. Gawędziarz mówi dalej, teraz na tyle głośno, że jego monolog wypełnia sobą przestrzeń.

      – Gwiazdy przyglądały się temu zdenerwowane z niebios, martwiąc się, jak to się skończy. Co stałoby się z nocami i dniami, gdyby ktoś złamał Czasowi serce? Jakie kataklizmy mogłyby nastąpić, gdyby ten sam los spotkał Fortunę?

      Idą dalej ciemnym korytarzem.

      – Gwiazdy uknuły spisek i rozdzieliły parę. Wszyscy w niebiosach odetchnęli z ulgą, przynajmniej na chwilę. Czas nadal płynął tak jak zawsze, a być może niepostrzeżenie wolniej. Fortuna splotła ze sobą drogi, którym było pisane się splatać, choć być może tu i ówdzie wymknął się jakiś detal.

      Teraz skręcają i Zachary jest prowadzony w mroku w inną stronę. W chwili ciszy słyszy zespół i przyjęcie, których odgłosy są odległe i stłumione.

      – Jednak w końcu – ciągnie gawędziarz – Fortuna i Czas znów się odnaleźli.

      Dłoń na ramieniu Zachary’ego pewnie go zatrzymuje. Gawędziarz się nachyla.

      – W niebiosach gwiazdy westchnęły, migotliwe i zlęknione. Poprosiły lunę o radę. Ta z kolei zwołała sowi sejm, żeby zdecydować, jak najlepiej postąpić.

      Gdzieś w ciemności słychać trzepot skrzydeł, pobliskich i ciężkich, szeleszczących w powietrzu.

      – Sowi sejm zebrał się i omawiał kwestię przez wiele nocy. Sowy sprzeczały się i debatowały, podczas gdy świat wokół nich spał i nadal się kręcił, nieświadomy, że o tak ważnych sprawach obradowano, podczas gdy on pogrążony był we śnie.

      Dłoń w ciemności prowadzi rękę chłopaka do klamki. Zachary ją naciska i otwierają się drzwi. Wydaje mu się, że widzi przed sobą skrawek sierpa księżyca, który zaraz znika.

      – Sowi sejm doszedł do logicznego wniosku, że jeżeli kłopot leży w naturze połączenia, to należałoby usunąć jeden ze składników. Sowy postanowiły zatrzymać ten, który uznały za ważniejszy.

      Dłoń popycha Zachary’ego do przodu. Drzwi zamykają się za nim. Chłopak się zastanawia, czy został sam, ale wtedy opowieść znów rozbrzmiewa, głos okrąża go w mroku.

      – Sowi sejm przekazał swoją decyzję gwiazdom i dostał od nich zgodę. Ale nie od luny, której tej nocy nie było na niebie, przez co nie mogła wyrazić swojego zdania.

      Zachary’emu staje przed oczami wyraźny obraz księżyca, który przed chwilą zniknął, po czym gawędziarz podejmuje wątek.

      – Zatem zapadła decyzja i Fortunę rozszarpano. Rozerwano na strzępy dziobami i szponami. Krzyki Fortuny rozbrzmiewały echem w najdalszych zakątkach i docierały do szczytu niebios, ale nikt nie śmiał się wtrącić, oprócz pewnej odważnej myszy, która prześlizgnęła się na pole boju, przepełzła niezauważona przez krew, kości i pióra, przygarnęła serce Fortuny i się nim zaopiekowała.

      Teraz po ręce i barku Zachary’ego przebiega mysi tupot. Chłopak się wzdryga. Ruch ustaje nad jego sercem, gdzie na chwilę czuje ciężar dłoni, która zaraz się podnosi. Następuje długa pauza.

      – Kiedy tumult się uspokoił, po Fortunie nic nie zostało.

      Dłoń w rękawiczce zasłania Zachary’emu oczy, mrok nabiera głębi i ciepła, głos się zbliża.

      – Sowa, która zjadła oczy Fortuny, pozyskała wspaniały wzrok, silniejszy od wzroku jakiegokolwiek żywego stworzenia. Sejm ukoronował ją na Sowiego Króla.

      Dłoń nie odrywa się od oczu chłopaka, który zarazem czuje przez chwilę nacisk drugiej, na czubku głowy.

      – W