Alicja Sinicka

Służąca


Скачать книгу

odpowiada powoli. – Bohater książki, którą właśnie kończę, jest nauczycielem języka polskiego.

      – Pisarzem? – powtarzam z niedowierzaniem w głosie, po czym zsuwam dłoń z Medalionów.

      Robię to tak nieporadnie, że filiżanka drży na spodku i się przewraca, a kawa wypływa pod klawiaturę komputera.

      Zrywam się z miejsca i nie czekając na reakcję Kacpra, idę do kuchni po ręcznik papierowy. Gdy wracam, chłopak trzyma już klawiaturę nad biurkiem. Na jego blat kapie czarny napój. Przecieram go szybkim ruchem dłoni.

      – Nic się nie stało, to stara klawiatura – uspokaja mnie.

      Skupiam się na kolejnych czynnościach, jak przesuwanie książek leżących na biurku, przetarcie dwóch długopisów, odsunięcie otwartego notatnika. Dostrzegam w nim jakieś poczynione niewyraźnym pismem zapiski, przez które przewija się imię na literę „J”. To może być Jagoda, Judyta lub nawet Julia. Pismo jest bardzo nieczytelne, nie mogę stwierdzić jednoznacznie, ale z pewnością co jakiś czas wybija się z niego wielka litera „J” niczym laska wanilii, za którą ciągnie się rozmazany proszek.

      – Przepraszam – mówię, wracając na krzesło. – To co piszesz?

      Gdy zaczyna opowiadać o książkach, jego twarz promienieje, oczy błyszczą, a usta śmieją się wyjątkowo często. Nie przypomina już wycofanego milczka, który z niewiadomych względów włóczy się za mną po domu. W jednej chwili zmienia się w wytrawnego mówcę precyzyjnie wyrażającego swoje myśli. Słucham go z zapartym tchem, coraz bardziej ulegając jego urokowi. Powoli dociera do mnie, że nie mam do czynienia z rozpieszczonym synkiem bogaczy, za jakiego dotąd zawsze go uważałam, gdy spotykałam go przed domem pana Antoniego. Opowiada o tworzeniu fabuły książek, o bohaterach i inspiracjach, których poszukuje w życiu, filmach i książkach. Pisze wyłącznie thrillery, w których „krew rozpełza się po każdej stronie niczym bystry górski potok”. Nigdy jeszcze nie rozmawiałam z kimś, kto używałby tego typu określeń podczas zwykłej pogawędki. To wyróżnia Kacpra na tle wszystkich mężczyzn, jakich poznałam.

      – Da się z tego wyżyć? – pytam, gdy wreszcie pozwala mi wejść sobie w słowo.

      Jego pełne zawodu spojrzenie natychmiast pokazuje mi, że to pytanie nie było właściwe. Dociera do mnie, że zrobiłam coś w stylu puszczenia piosenki disco polo po występie wybitnego operowego śpiewaka.

      – Nie robię tego dla pieniędzy, Julio. Nie wszystko trzeba w życiu dla nich robić.

      – Oczywiście, że nie – reflektuję się. – Po prostu jestem ciekawa.

      – Odpowiedź na twoje pytanie brzmi „tak”, Julio, da się z tego wyżyć. Choć jestem początkującym pisarzem, staram się pisać dużo i regularnie. A z twojej pracy da się wyżyć? – pyta, spoglądając na moje włosy.

      Odruchowo odgarniam pasmo za ucho. Uważnie przygląda się mojej dłoni, gdy to robię.

      – Tak i nie. Różnie bywa. Obecnie zajmuję się trzema domami. Chciałabym mieć pięć, każdy na jeden dzień tygodnia. Wtedy byłabym już spokojna o pieniądze. Kiedyś pomagała mi finansowo mama, ale ostatnio podupadła na zdrowiu.

      – Jak to: podupadła?

      – Ma chore serce. Niedawno przeszła operację. Przeprowadziłam się na jakiś czas do niej, do Opola. Pomagałam jej. Teraz już jest dobrze. Co nie zmienia faktu, że ostatnio było trochę wydatków. Leki kosztują.

      – Przykro mi.

      – Staram się tym nie przejmować. Najważniejsze, żeby mama się nie stresowała. Ostatnio lekarz powiedział mi, że spokojne życie to najlepsza kuracja dla jej serca.

      – Gdybyś z nimi zamieszkała, Maria pewnie dałaby ci dużo lepsze pieniądze, ale nie rób tego. Odmów, gdy zaproponuje.

      Odstawia pustą filiżankę na podłogę.

      – Jak to: z nimi? Przecież ty też tu mieszkasz – zauważam.

      – Ja tu tylko piszę. W tym pokoju. – Rozgląda się na boki. – Przyzwyczaiłem się już. Mieszkam po drugiej stronie ulicy w małej parterówce. Mam kilka miejsc, w których tworzę. – Wzrusza ramionami. – Wyprowadziłem się stąd kilka lat temu. W tym domu jest zła energia. Czasem z niej czerpię. To się przydaje w pisaniu horrorów.

      „Zła energia” – powtarzam w myślach, dochodząc do wniosku, że chyba rozumiem, co ma na myśli.

      – Maria zaproponowała mi już, żebym tu zamieszkała, ale odmówiłam. Dziwne, że w ogóle wpadła na taki pomysł.

      – Wiele kobiet z twojej profesji mieszka w domach, w których sprzątają. Mają jeden dom, zajmują się nim dokładnie. Tak było z Joanną. – Wskazuje palcem na sufit.

      Podążam za nim wzrokiem. Jego pokój znajduje się dokładnie pod zakurzonym pomieszczeniem, do którego Maria zabroniła mi wchodzić. Pokój z wyblakłą pościelą i rzędem starych sukienek w szafie…

      – Ona tu mieszkała?

      Kiwa głową, uważnie mi się przyglądając.

      – Gdzie jest teraz?

      Nagle słyszę stłumiony odgłos rytmicznych uderzeń, jakby siekiery albo metalowego szpadla. Dobiega z zewnątrz, chyba z ogrodu.

      Odruchowo podnoszę się z miejsca i wychylam z pokoju Kacpra. Drzwi tarasowe są uchylone od góry.

      – Czy to możliwe, żeby ktoś był w ogrodzie? – pytam. – Przecież jesteśmy sami.

      – Ojciec pojechał rano do Bricomarché po ziemię. Zabrakło jej wczoraj. Możliwe, że już wrócił i podjechał bezpośrednio pod ogród. W ogrodzeniu jest furtka. Teraz pewnie podsypuje tę zapadlinę. Maria mu wczoraj marudziła cały wieczór.

      – A gdzie jest Maria?

      – U sąsiadki, na porannej kawie. Zawsze do niej chodzi i pierdoli przez dwie godziny o niczym.

      – Powinnam już wracać do pracy – oznajmiam, wpatrując się w szybę drzwi tarasowych i próbując dostrzec przez nie jakiś ruch ponad wielobarwnymi trawami poruszającymi się na lekkim wietrze.

      – Nie przejmuj się ojcem – mówi Kacper, otwierając szerzej drzwi swojego pokoju. – On nie może zobaczyć, że się go boisz. To taki typ człowieka.

      – Jaki typ?

      Wychodzę z jego pokoju. Czuję się, jakbym wróciła do rzeczywistości, w której zarówno on, jak i ja mamy skrupulatnie określone role w tym domu. To, co wydarzyło się w jego pokoju – ta przyjemna rozmowa, jego spojrzenia, uśmiechy i ciekawe opowieści – było snem, który powoli rozmywa się w świetle dnia.

      – Typ dręczyciela – odpowiada cicho.

      Postanawiam nic już na to nie odpowiadać. Nie podoba mi się słowo, którego użył: „dręczyciel”. Ma w sobie pokłady negatywnej energii, od której wolę trzymać się z daleka. Mikołaj Borewski z pewnością należy do charyzmatycznych mężczyzn. Tylko tyle jestem w stanie o nim w tym momencie powiedzieć. Zresztą nie musi mnie to interesować. Przychodzę tu raz w tygodniu w celach porządkowych. Na tym moja rola się kończy.

      Idę na górę i zabieram się do porządkowania pralni, łazienki i sypialni. Omijam gabinet, tak jak mi przykazano. Za każdym razem, gdy wychodzę na korytarz, zerkam w kierunku białych drzwi od pokoju Joanny. Po rozmowie z Kacprem w mojej głowie krążą pytania, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.

      Dlaczego jej pokój wygląda, jakby był nietknięty od lat? Nikt chyba nie zmienił pościeli. I te identyczne czarne sukienki… Czy musiała w nich chodzić? Borewski jej kazał? Wydaje mi się to przedpotopowym obyczajem, jakże odmiennym od dzisiejszych standardów. Po chwili