Leszek Herman

Zbawiciel


Скачать книгу

zabytki? – zapytał i spojrzał na Jarosta, który wzruszył ramionami i wlepił z kolei wzrok w Pawelczyka.

      – Eee, jakie znowu zabytki… – wymamrotał Pawelczyk. – Takie tam gówno. Jakiś chlebak niemiecki ze starymi papierami i trochę gadżetów. Czapka ruska, zardzewiały kozik, pewnie też ruski, i niemiecki bukłak. A i jeszcze taki medalion szkopski.

      – Stąd wyciągnęliście? – Igor wskazał głową dziury w betonowej nawierzchni.

      – Nie. – Młody robotnik wytarł nos wierzchem dłoni. Wskazał środkowy spichlerz. – Z tamtego. Jeszcze jak pan Rogala tu był.

      – I gdzie to jest? – Igor spojrzał z zaciekawieniem na kierownika budowy.

      – Szymon kazał w baraku złożyć wszystko i leży tam, odkąd roboty zostały wstrzymane. Nikt tego nie ruszał. – Pawelczyk odszukał wzrokiem jeden z kontenerów.

      – Mogę zobaczyć?

      – Jasne – niechętnie przytaknął Pawelczyk i ruszył w kierunku baraku. – Rogala kazał to tam zanieść i nie dotykać.

      Po chwili stali przed zielonym kontenerem, a kierownik, balansując na zbitych z desek schodkach, grzebał kluczem w zamku.

      Wszedł do wnętrza jako pierwszy, rozejrzał się i zamarł na moment. Igor wspiął się na schodki jako drugi, a za nim do baraku wszedł Jarost. Pawelczyk zapalił światło i wyciągnął rękę w kierunku stołu pod ścianą.

      Na stole, oprócz kilku zapasowych kasków i grubego segregatora, znajdowały się utytłane w ziemi przedmioty.

      Igor podszedł i pochylił się nad blatem. Pod samą ścianą leżała brudna, wytarta czapka, obok niej pordzewiały bukłak, na którym trzymało się sporo pokruszonego cementu, owalna blaszka i jeszcze brudny scyzoryk z drewnianą, częściowo spaloną rękojeścią. Na otwartym ostrzu wygrawerowane były ledwie widoczne litery.

      Igor wziął do ręki scyzoryk, wyciągnął z kieszeni smartfon i włączył latarkę.

      – Bayer – przeczytał. – To logo Bayera. – Spojrzał ze zdziwieniem na Jarosta.

      – Bayer. Ten od aspiryny? – Jarost zajrzał mu przez ramię – Na nożu?

      – No zobacz sam. – Igor podniósł wyżej scyzoryk. – Na pewno.

      – A tu co jest? – Jarost postukał palcem w drugą stronę kozika. – Jakieś niemieckie słowa.

      – Schmidt coś tam… – odcyfrował Igor, przyświecając latarką. – Więcej nie widać.

      – Bayer produkował scyzoryki? – Pawelczyk stanął po drugiej stronie stołu. – Pierwsze słyszę. Nie obejrzałem tego nawet dokładnie.

      – A to jest przecież nieśmiertelnik. – Igor podniósł owalną blaszkę. – Żołnierze nosili to na szyi. Były tam dane jednostki i numer. To jest ten medalion, o którym pan wspominał? – Spojrzał na kierownika, który przytaknął.

      – Ja tam się na tym nie znam. Kiedyś takie rzeczy widywałem u kolegów, którzy zbierali podobne śmiecie. Mówili na to medalion, to powtarzam.

      Igor przetarł rękawem blaszkę. Widniały na niej niemieckie słowa i kilka numerów.

      – Sto osiemdziesiąt dziewięć – przeczytał, obracając nieśmiertelnik w rękach. – SS… Panz. Gre… coś tam…

      – I dziesięć na końcu – dodał, cały czas zaglądający mu przez ramię Jarost. – Czyli pewnie jakaś dywizja SS, która ochraniała port w czasie wojny.

      – No pewnie tak. – Igor jeszcze przez chwilę badał wzrokiem blaszkę, po czym położył ją na stole i zrobił zdjęcie z obu stron. Sfotografował także scyzoryk i podniósł głowę. Rozejrzał się po blacie stołu i zerknął na Pawelczyka. – A gdzie ten chlebak z papierami?

      Pawelczyk powiódł spojrzeniem za wzrokiem Igora.

      – Tu wszystko złożyliśmy, jak Boga kocham.

      – To gdzie ten chlebak?

      Pawelczyk popatrzył pod stół i rozejrzał się po baraku.

      – Ktoś ma jeszcze klucze od tego kontenera? Może wpuszczałeś tu jakichś chłopaków po sprzęt? – spytał Jarost.

      – Nikt tu nie wchodził! – zdecydowanie zaprzeczył kierownik. – Drugi klucz miał tylko Rogala.

      Przez chwilę panowała cisza. Na zewnątrz rozległ się nagle stukot butów i do baraku zajrzał jeden z robotników.

      – Przyjechał inżynier od wybuchów. Ogląda dziury, prosił, żeby zawołać. – Spojrzał na kierownika i Jarosta.

      – Dobra! – Jarost odwrócił się do drzwi. – Idziemy! Zamknij ten barak na klucz! – polecił Pawelczykowi. – Nikogo tu nie wpuszczaj. Potem się rozejrzymy. Może ktoś jednak przełożył gdzieś ten chlebak.

      – Chyba że Szymon to jednak zabrał… – skonstatował Igor.

      Pamiętał, że Rogala interesował się takimi rzeczami. Udzielał się nawet czynnie w kilku grupach rozmaitych eksploratorów i urbeksów.

      Wyszli na zewnątrz, a Pawelczyk komisyjnie zamknął drzwi baraku.

      Po ruinach spichlerza, z pochyloną głową, przechadzał się wąsaty mężczyzna w białym kasku. Jarost pomachał do niego przyjaźnie i ruszył w kierunku rumowiska.

      Paulina weszła do środka i nie czekając na zaproszenie, zajęła miejsce w fotelu naprzeciw Przeworskiej. Piotr usiadł obok i wbił wzrok w blat biurka.

      – Mimo mojego wyraźnego polecenia, żeby zostawiła pani sprawę zamachu w katedrze pani Urszuli – Przeworska mówiła, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem i wpatrując się w ekran laptopa – samowolnie puściła pani film z wypadku w porcie z własnym absurdalnym komentarzem. Pomijając już w ogóle to groteskowe i żałosne poszukiwanie na siłę sensacji, postawiła pani w niezręcznej sytuacji panią Matecką. I tym samym gazetę.

      Przeworska spojrzała na Paulinę, która wpatrywała się w nią, usiłując zachować spokój.

      – Nie przyszło pani do głowy, że puszczanie przez nas najpierw komentarza o głupim żarcie w katedrze, a zaraz potem, przez ten wasz godny najgorszego brukowca film, sprostowań i informacji o możliwym podłożeniu bomby, naraża pani naszą redakcję na śmieszność?! Raz piszemy jedno, a kilka godzin później co innego. Swoją drogą Urszula musiała się nieźle natrudzić, żeby jakoś dyplomatycznie z tego wybrnąć.

      Paulina nie wytrzymała.

      – Porównywanie aktywistów miejskich usiłujących powstrzymywać wycinki drzew do Frakcji Czerwonej Armii to rzeczywiście szczyt dyplomacji. Poza tym nasz film poszedł w piątek po południu! W piątek! Ulka miała aż nadto czasu, żeby zreflektować się, co się dzieje. O wypadku mówiły i pisały wszystkie media.

      – Co mówiły?! – Przeworska podniosła głos. – Właśnie w tym rzecz! Żadne inne media nie zająknęły się o jakimś zamachu! Pisały wyłącznie o wypadku! Pani Matecka nie ma żadnego obowiązku przewidywać, co pani się akurat uroi.

      – To ja wypatrzyłem te kwiatki na rusztowaniach – odezwał się Piotr. – I namówiłem Paulinę na zamieszczenie tego na portalu.

      – Kwiatki! – warknęła Przeworska. – Jak jeszcze raz usłyszę o kwiatkach, to mnie chyba szlag trafi! Jakiś student zrobił głupi żart, na co zresztą Urszula znalazła dowód, wykazując, że treść maila była żywcem zerżnięta z internetu, a wy robicie z tego drugie World Trade Center!

      Paulina zaprzeczyła rozeźlona.

      – Ale z tego, co wiem, to zajęła się tym także prokuratura – wtrąciła, siląc się na spokój. – Gdyby to był wyłącznie