Joanna Tekieli

Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja


Скачать книгу

wtedy zapyta, kto to jest, ten drugi, a ja mu powiem, że chyba musi być ślepy, skoro nie widzi…

      – Leosiu… – próbowała jej przerwać sceptycznie nastawiona do tego pomysłu Kazia, ale jak Leokadia wpadła w słowotok, to nic nie było w stanie jej powstrzymać.

      – No i jak już z niego wyduszę te oświadczyny, to przeproszę Kazika, zaręczę się z Władkiem i sprawa załatwiona!

      – To chyba nie jest najlepszy pomysł…

      – E tam. Świetny jest! Lecę do Kazika, trzeba kuć żelazo, póki gorące! Zobaczysz, Nowy Rok powitam jako narzeczona!

      Kazia miała ochotę pobiec za przyjaciółką i spróbować jeszcze wyperswadować jej ten dość karkołomny plan, ale w tym momencie Staszek zawołał, że dołożył do pieca i już jest porządnie gorący, więc machnęła ręką na dziwactwa Leokadii i zajęła się wkładaniem chlebów. Każdy z okrągłych bochenków smarowała z wierzchu wodą i posypywała makiem. Potem, po upieczeniu, chleb miał twardą, chrupiącą skórkę, a w całym domu pachniało tak, że nawet największy niejadek zgłaszał chęć spróbowania choć jednej kromki. I nigdy na jednej kromce się nie kończyło…

      *

      Leokadia popędziła przez wioskę jak na skrzydłach. Plan wydawał jej się doskonały, tylko nie była pewna, gdzie teraz szukać Kazika, żeby się na niego niby przypadkiem natknąć i przekazać mu dobrą nowinę. Przemknęła koło kościoła, zajrzała na cmentarz, wstąpiła do sklepu, ale Kazika nie było.

      „No, nic, trudno” – uznała. „Do jego domu przeca nie polecę, żeby sobie nie pomyślał, że mi aż tak zależy. Może jutro go gdzieś spotkam”.

      Okazało się jednak, że nie trzeba było czekać do jutra, bo przyszły narzeczony znów czekał na nią przed domem – tym razem z prezentem.

      – Leosiu! – zawołał na jej widok. – Ja się wczoraj tak zdenerwowałem, że zapomniałem ci wręczyć pierścionek! Jeśli się namyślisz i postanowisz zostać moją żoną, to go założysz i wtedy będę wiedział…

      Zamilkł, bo Leokadia niemal wyrwała mu z ręki czerwone pudełeczko, otworzyła, westchnęła z zachwytu i nasunęła na serdeczny palec złoty pierścionek z wielkim, połyskującym na niebiesko oczkiem. Potem spojrzała w oczy Kazika i uśmiechnęła się.

      – Leosiu… Czy to znaczy…

      Odpowiedź widocznie wyczytał w jej spojrzeniu, bo skoczył ku niej, chwycił w objęcia i pocałował tak żarliwie, że dziewczynie aż się gorąco zrobiło, choć ziemię ścinał siarczysty mróz. Szczęśliwy Kazik oderwał się od niej na moment, żeby zaczerpnąć tchu, i znów poczuła te usta spragnione, zachłanne, i dłonie przyciskające ją do gorącego ciała.

      „Jeszcze nas kto zobaczy i ploty będą!” – pomyślała, kiedy już jako tako zdołała ochłonąć, więc wysunęła się z ramion Kazika i popatrzyła na niego z uśmiechem, zaróżowiona od mrozu i namiętnych pocałunków.

      – To najlepszy prezent na Boże Narodzenie, jaki w życiu dostałem! – zawołał Kazik, śmiejąc się na cały głos. – Jestem taki szczęśliwy!

      Leokadia obrzuciła spojrzeniem jego zarumienioną, pokrytą ciemnym zarostem twarz, błyszczące oczy i pełne usta, których smak jeszcze wciąż czuła na swoich wargach i musiała przyznać, że chłopak był bardzo przystojny.

      – Dajmy od razu na zapowiedzi, niech wszyscy wokół wiedzą! – zaproponowała, czując lekkie wyrzuty sumienia, że tak go wykorzystuje.

      „Na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone” – wspomniała stare przysłowie i postanowiła nie martwić się na zapas. Jakoś to później Kazikowi wytłumaczy, jakoś wynagrodzi…

      Rodzice obojga narzeczonych przyjęli te nagłe zaręczyny z zaskoczeniem i niepokojem, ale kiedy młodzi wyjaśnili, że nie chodzi o żaden przymus, tylko po prostu bardzo się kochają, obie rodziny pobłogosławiły temu małżeństwu. Zapowiedzi Leosi i Kazika ogłoszono w ostatnią niedzielę przed świętami Bożego Narodzenia. Wigilia w tym roku wypadała w poniedziałek i Leokadia liczyła, że po pasterce uda jej się rozmówić z Władkiem. Czekała na niego zresztą już po tej niedzielnej mszy, gdy poszły zapowiedzi, ale on siedział w ławce jak skamieniały i nic go nie ruszyło, więc wyszła z kościoła, ponaglana przez rodziców.

      „Może jutro, po pasterce” – pomyślała, oglądając się za siebie, ale Władka nie było nigdzie widać. Za to dogonił ją Kazik, objął i przygarnął, wodząc dumnym wzrokiem wokół.

      – Na obiad cię dzisiaj zapraszamy, Kaziu – powiedziała mama Leosi, widząc, że córka jest jakaś dziwnie milcząca.

      „Zakochana, od razu widać” – pomyślała z rozczuleniem i przyjrzała się młodym narzeczonym. „Piękna z nich para!”.

      Rzeczywiście, Kazik i Leosia pasowali do siebie wyjątkowo: oboje wysocy, eleganccy, ona jasnowłosa, on – postawny brunet. Szli obok siebie, a Kazik wpatrywał się w nachmurzoną twarz przyszłej żony, zastanawiając się, co zepsuło jej humor.

      „Jak się już pobierzemy, to postaram się, żeby częściej się uśmiechała” – postanowił w duchu i objął narzeczoną ramieniem. Westchnęła i rzuciła mu trochę zagubione spojrzenie, które tak go rozczuliło, że przytulił ją mocniej i uśmiechnął się, by dodać jej otuchy.

      – Kocham cię, Leosiu – szepnął, całując ją ukradkiem w skroń.

      Rozdział 3

      W wigilijny poranek Leokadia obudziła się o świcie i leżała pod ciepłą pierzyną, próbując przypomnieć sobie, co jej się śniło, jednak żaden obraz nie pozostał w jej głowie. Miała tylko niejasne wrażenie, że było to coś przyjemnego. Podniosła się z łóżka i wzrok jej padł na gałązki wiśni, które w dniu Świętej Barbary zerwała w sadzie przyjaciółki. Leokadia nie wierzyła w takie wróżby, ale coś ją wtedy podkusiło, żeby ułamać trzy gałązki i teraz patrzyła z zachwytem na delikatne kwiatki – znak odrodzenia, i to w czasie, gdy cała okolica była skuta lodem.

      – Zakwitły! – szepnęła podekscytowana i szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz.

      Ubrała się szybko, starannie ułożyła fryzurę, zaplatając włosy w grube warkocze, w które wplotła czerwone wstążki, a potem zeszła na dół do kuchni, gdzie mama już się krzątała. Pachniało piernikiem, goździkami i kompotem z suszu, a do tego dołączył intensywny zapach śledzi w korzennej zaprawie. Leokadii aż zaburczało w brzuchu, ale jej mama pilnowała podczas Wigilii ścisłej diety – przed kolacją można było tylko jeść chleb i pić wodę.

      „Jak będę na swoim, to na pewno porzucę ten głupi i szkodliwy zwyczaj” – odgrażała się w duchu Leokadia, krojąc chleb i patrząc tęsknym wzrokiem na masło. „W wielu domach ludzie normalnie jedzą śniadanie i nawet obiad, tylko utrzymują post od mięsa, a my musimy aż tak wydziwiać. A jutro mama będzie wszystkim wciskać na siłę jedzenie, żeby się nie zmarnowało!”.

      Narzekanie szybko wyleciało jej z głowy, bo mama zagoniła ją do pracy. Froterowały wypastowaną wczoraj podłogę, rozkładały obrus i zastawę, dekorowały drzewko. Z Leokadii pot lał się strumieniami i w duchu złorzeczyła tacie, który w czasie, gdy one pracowały, wybrał się do sołectwa na spotkanie przedświąteczne.

      „O, u mnie tak nie będzie, żeby tylko baby zasuwały, a chłop na gotowe przyszedł!” – myślała buntowniczo dziewczyna.

      Kiedy wreszcie skończyły, było już południe i z wymyślnej fryzury Leosi został smętny wiecheć. Poszła się umyć, a potem usiadła przy piecu, próbując zrobić taką podłaźniczkę, jaką widziała u Kazi. Nic jej jednak z tego nie wychodziło