Joanna Tekieli

Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja


Скачать книгу

Piotrek, sprawdzając butem twardość lodowej powierzchni. Wydawała się solidna.

      Latem często się pluskał w tym jeziorze, a teraz, kiedy skuł je mróz, idealnie nadawało się na popisy łyżwiarskie. Emilka jeździła świetnie, kręciła piruety i próbowała nawet podskoków, a Piotrek oklaskiwał ją, stojąc bezpiecznie na brzegu.

      – No, chodź tutaj! – zniecierpliwiła się wreszcie tą samotną zabawą i wyciągnęła do niego ręce.

      Wszedł niepewnie na lód, ale już po chwili jeździli ramię w ramię, od czasu do czasu upadając, bo kiedy jedno traciło równowagę, drugie próbowało pomagać – i w efekcie oboje lądowali na ziemi. Kiedy zabawa im się znudziła, ruszyli z powrotem do dworku, gdy nagle Emilka wypatrzyła coś z dala od ścieżki.

      – Jakieś tropy! – zawołała podekscytowana, wskazując palcem. – Patrz!

      Przedarli się przez pokryte śniegiem zarośla i pochylili nad odbitymi w śniegu śladami.

      – To chyba ryś! – szepnął przejęty Piotrek.

      Spojrzeli na siebie. Ryś! To by dopiero było coś, gdyby udało im się go wytropić! Nieraz już wędrowali razem po lesie, żeby podglądać różne zwierzaki, bo oboje bardzo to lubili. Latem kilka razy zrywali się o świcie, żeby podziwiać żurawie. Wracali potem do domu podekscytowani, choć zwykle kompletnie przemoczeni, bo żurawie upodobały sobie podmokłe tereny. Maria Drzewiecka czasami ręce załamywała, widząc, w jakim stanie są buty Emilki, ale szczęśliwa mina jej córki sprawiała, że nie robiła jej specjalnych wyrzutów.

      „Dobrze, że się czymś interesuje, a nie jak niektóre dziewczyny w jej wieku, tylko stroje i głupoty” – myślała.

      Emilka rzeczywiście nie była jak typowa nastolatka – od nowych sukienek i biżuterii wolała spacer po lesie, najchętniej – w towarzystwie Piotra, z którym zwykle rozumieli się bez słów. Tak było i teraz – wystarczyło jedno spojrzenie, gdy w głowach ich obojga pojawił się pomysł.

      – Jutro rano? – zapytali równocześnie i uśmiechnęli się do siebie.

      Z tej radości wrócili jeszcze raz na zamarznięte jezioro. A raczej – wróciła Emilka, żeby zakręcić kilka dodatkowych triumfalnych piruetów. Tańczyła na tafli jak zaczarowana – kręciła się, podskakiwała – wydawało się, że grawitacja w ogóle jej nie dotyczy. Do czasu… Piotrek zauważył rysę na lodzie o ułamek sekundy za późno, żeby móc ostrzec dziewczynę. Otworzył usta, wyciągnął ręce przed siebie – ale nie mógł nic zrobić. Patrzył z przerażeniem, jak Emilka nieuchronnie zbliża się do tego miejsca. Chwilę później krawędź jej łyżwy trafiła dokładnie w szczelinę w lodzie i powierzchnia pękła, a noga łyżwiarki wylądowała w przeraźliwie zimnej wodzie. Spanikowana Emilka upadła na lodową taflę, krzyknęła przestraszona i zaczęła szarpać nogę, próbując wyciągnąć ją spod lodu. Gdyby opanowała nerwy, udałoby się jej to bez problemu, ale była zbyt przestraszona, żeby zebrać myśli. Kiedy się tak miotała, na lodzie pojawiła się druga rysa. Dziewczynie od razu przypomniały się wszystkie opowieści o ludziach, pod którymi załamał się lód i zginęli straszną śmiercią.

      „A mama mi mówiła, że nie wolno chodzić na jezioro!”.

      Spojrzała z przerażeniem na Piotra, który błyskawicznie ocenił sytuację i już pędził w jej stronę.

      – Zaraz cię wyciągnę!

      „Raczej oboje zginiemy!” – przeszło Emilce przez myśl, choć jeziorko nie miało nawet metra głębokości, więc prawdopodobieństwo utonięcia było niewielkie.

      Piotrek włożył ręce do lodowatej wody, oswobodził stopę Emilki, a potem chwycił dziewczynę pod pachy i pociągnął mocno, unosząc ponad lód. Zeszli na bezpieczny grunt i chłopak pochylił się, odpiął łyżwę i ściągnął przemoknięty but Emilki, po czym owinął jej stopę swoim szalikiem, który czym prędzej zdarł z szyi. A potem po prostu wziął dziewczynę na ręce, jakby nic nie ważyła, i poszedł szybkim krokiem w stronę Leśnej Ostoi, nie zważając na jej (dość zresztą słabe) protesty.

      „Na coś się w końcu przydadzą te moje wielkie łapska” – pomyślał, obejmując mocniej Emilkę.

      W pewnym momencie poczuł, że dziewczyna trzęsie się z zimna, więc zatrzymał się, postawił ją na moment, zdjął swój kożuch i narzucił go na nią, a potem znów ją podniósł i ruszył w kierunku dworku. Teraz, gdy emocje już opadły, Emilka w pełni zaczęła doceniać romantyczność tej chwili.

      „Tak bez wahania rzucił się na lód, żeby mnie uratować” – zachwycała się, jakby Piotrek pokonał co najmniej jakiś gigantyczny lodowiec, a nie małe jeziorko. „Jest taki rycerski! Oddał mi swój kożuch, a przecież jemu też musi być zimno!”.

      Emilka objęła swego wybawcę za szyję i przysunęła policzek do jego policzka. Piotr poczuł wielki przypływ sił. W tej chwili, gdyby była taka potrzeba, zaniósłby ją na koniec świata. Dworek leżał jednak znacznie bliżej i wkrótce zobaczyli jego ogrodzenie.

      „Szkoda” – pomyślał chłopiec, bo kiedy nerwy opadły, pozostała już tylko przyjemność i radość, że może tulić Emilkę do serca, czuć jej dłoń na swoim karku i jej pachnące włosy, łaskoczące mu szyję. Najchętniej trzymałby ją tak w nieskończoność.

      Emilka też chętnie zostałaby w silnych ramionach swojego rycerza, ale zdrowy rozsądek już jej wrócił i podpowiedział, że z okien dworku może zauważyć ją mama i zacznie panikować.

      „Jeszcze mi zabroni się spotykać z Piotrem! Już i tak kręciła nosem, kiedy wracałam z lasu uszargana i brudna” – pomyślała, a głośno powiedziała:

      – Lepiej mnie już postaw. Bo jak mama zobaczy, to pomyśli, że coś mi się stało, i jeszcze zawału dostanie!

      Zanim chłopiec ją postawił, Emilka zebrała się na odwagę i delikatnie pocałowała go w zmarznięty policzek. Piotrowi zrobiło się tak gorąco, jakby była pełnia lata, a nie sam środek wyjątkowo mroźnej zimy.

      – Dziękuję – szepnęła, zaczerwieniona z emocji.

      Wiedziała, że powinna jak najszybciej pobiec do domu, przebrać się i rozgrzać, ale mimo to stała przed nim, drżąc z zimna i patrząc w jego oczy, z których nawet jej niedoświadczone serce wyczytało prawdziwe, silne uczucie. Piotr pochylił się w jej stronę, w kierunku lekko drżących ust. Emilka miała wrażenie, że za moment zemdleje.

      Nad ich głowami zaskrzeczała sroka i to przywróciło oboje do rzeczywistości. Piotrek cofnął się o krok i odchrząknął, ganiąc się w myślach za tę chwilę słabości, która mogła zepsuć wszystko pomiędzy nimi.

      „Przecież Emilka uważa mnie tylko za kolegę. Nie mogę ryzykować, że się ode mnie odwróci przez moje durne mrzonki. Nie wytrzymałbym, nie mogąc jej co dzień spotykać”.

      – Jutro nigdzie nie pójdziemy – stwierdził stanowczo, nie patrząc jej w oczy. – Ryś może poczekać, a ty lepiej porządnie się wygrzej w domu. Mam nadzieję, że nie będziesz chora!

      Spojrzała na niego ze smutkiem. Przed chwilą była pewna, że nareszcie przytuli ją i pocałuje, a on znowu się wycofał. A przecież widziała w jego oczach, że bardzo tego chciał.

      „Czy mogłam się aż tak pomylić?”.

      Rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, kiwnęła głową i poszła szybko w stronę domu, mając nadzieję, że nie spotka nigdzie mamy ani taty. Na szczęście oboje byli zajęci i nie zauważyli powrotu córki, bo na pewno nie obyłoby się bez awantury. Emilka rozebrała się, założyła ciepłe ubranie i wskoczyła pod pierzynę. Wkrótce dreszcze minęły, ale ona nadal leżała w ciepłym łóżku, wspominając bohaterskie zachowanie Piotra.

      „Nawet nie pomyślał o sobie,