Alex North

W cieniu zła


Скачать книгу

      Ta myśl chodziła mi po głowie przez kilka ostatnich miesięcy i zawsze wywoływała we mnie frustrację. Miałem tylko piętnaście lat i czułem, że to niesprawiedliwe. Moim życiem niepodzielnie rządzili dorośli, żaden z nich nie zauważył jednak czarnego gnijącego kwiatu rosnącego na środku ogrodu. Być może uznali, że lepiej tego nie widzieć. Niewykluczone również, że trawa wypalona przez truciznę nie miała dla nich większego znaczenia.

      Nie powinienem był zostać z tym sam.

      Teraz to dla mnie jasne.

      Wtedy, w samochodzie, czułem się przytłoczony odpowiedzialnością, którą według dorosłych ponosiłem. Wcześniej tego samego dnia spacerowałem zakurzonymi ulicami, mrużyłem oczy przed słońcem i pociłem się w nieznośnym upale. Właśnie wtedy zobaczyłem na placu zabaw Jamesa: malutką postać przycupniętą niezdarnie na drabince. Chociaż nie rozmawialiśmy ze sobą od wielu tygodni, doskonale zdawałem sobie sprawę, co robi: czekał na Charliego i Billy’ego.

      Minąłem go jednak bez słowa.

      Kiedy radiowóz się zatrzymał, miałem wrażenie, że znalazłem się w bańce, w której panuje absolutna cisza. Kilku policjantów odwróciło się w naszą stronę i przez chwilę poczułem na sobie ich osądzające spojrzenia.

      Nagle rozległ się niespodziewany hałas i z wrażenia aż się wzdrygnąłem.

      Dopiero po sekundzie zorientowałem się, że to matka naciska klakson. Ogłuszające trąbienie działało na nerwy, ale było w nim także coś bluźnierczego. To tak, jakby ktoś zaczął krzyczeć na pogrzebie. Spojrzałem na nią. Miała zaciśnięte szczęki i z wściekłością w oczach patrzyła na stojący przed nami policyjny samochód. Ciągle trąbiła, a irytujący dźwięk odbijał się echem po całej ulicy.

      Minęło pięć sekund.

      – Mamo.

      Dziesięć sekund.

      – Mamo!

      Wreszcie radiowóz powoli ruszył. Matka podniosła rękę znad klaksonu i znowu zrobiło się cicho. Odwróciła się do mnie jednocześnie bezradna i zdeterminowana, gotowa dzielić ze mną ból i w miarę swoich możliwości razem ze mną nieść ciężar tego, co się stało.

      Byłem jej synem i pragnęła chronić mnie przed wszelkim złem tego świata.

      – Wszystko będzie dobrze – powiedziała.

      Milczałem, intensywnie się w nią wpatrując. Mówiła pewnym głosem, a na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Poczułem wdzięczność, że jest ktoś, kto chce się mną zaopiekować, chociaż nigdy bym tego otwarcie nie przyznał. W głębi serca cieszyłem się, że mogę liczyć na jej wsparcie. Tak bardzo wierzyła w moją niewinność, że jakiekolwiek słowa, które by ją potwierdziły, wydawały się w tej chwili zbędne.

      Zrobiłaby wszystko, żeby mnie ochronić.

      Miałem wrażenie, że cisza trwa całą wieczność. Wreszcie matka skinęła głową, bardziej do siebie niż do mnie, odwróciła się i ruszyliśmy w drogę w ślad za radiowozem. Zostawiliśmy za sobą gapiących się na nas funkcjonariuszy i zalany krwią plac zabaw. Wjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu, a w mojej głowie wciąż rozbrzmiewały jej słowa.

      Wszystko będzie dobrze.

      Od tamtych wydarzeń minęło już dwadzieścia pięć lat, a ja ciągle dużo o tym myślę. Rodzice zawsze pocieszają swoje dzieci, do czego się to jednak tak naprawdę sprowadza? Chodzi o nadzieję. Takie słowa to tylko pobożne życzenia. Zaklinanie rzeczywistości. Obietnica, którą trzeba złożyć i z całych sił wierzyć, że się spełni. Co innego nam pozostaje?

      Wszystko będzie dobrze.

      Tak, dużo o tym myślę.

      Każdy rodzic mówi to samo, ale często się myli.

Część pierwsza

      Rozdział 1

      Teraz

      W dniu, w którym wszystko się zaczęło, oficer śledczy Amanda Beck miała wolne. Wstała późno, chociaż nad ranem przyśnił jej się regularnie powracający koszmar. Na szczęście udało jej się znowu zasnąć i leżała w łóżku tak długo, jak się dało. Kiedy wreszcie się podniosła, wzięła prysznic i zabrała się do robienia kawy, było prawie południe. Właśnie wtedy został zamordowany młody chłopak, ale nikt jeszcze o tym nie wiedział.

      Po południu pojechała odwiedzić ojca. Do Rosewood Gardens nie było daleko. Na parkingu stało kilka samochodów, ale w zasięgu wzroku nie zauważyła nikogo. Panowała niczym niezmącona cisza. Amanda weszła na wijącą się między klombami ścieżkę prowadzącą do bramy wejściowej. Przez ostatnie dwa i pół roku udało jej się dobrze zapamiętać całą trasę. Skręcała w kolejne alejki i mijała nagrobki, które stały się dla niej punktami orientacyjnymi.

      Czy to dziwne, że traktowała umarłych jak dobrych znajomych?

      Być może, ale nie umiała inaczej. Odwiedzała cmentarz co najmniej raz w tygodniu, a to oznaczało, że częściej spotykała się z nieboszczykami niż z którymkolwiek z nielicznych żywych przyjaciół. Odhaczała w myślach kolejne kwatery: ten nagrobek był zawsze starannie wysprzątany i leżały na nim świeże kwiaty, na tamtym stała oparta o tablicę stara butelka po brandy, a na kolejnym leżały pluszowe zabawki. To zapewne grób dziecka, a pogrążeni w żałobie rodzice nie potrafili pogodzić się ze stratą.

      Wreszcie dotarła do ostatniego zakrętu i zobaczyła mogiłę swojego ojca.

      Z rękami w kieszeniach stanęła przed szeroką prostokątną płytą nagrobną z solidnego kamienia oraz prostą tablicą, na której wyryto tylko imię i nazwisko oraz daty narodzin i śmierci. Ten niewyszukany pomnik miał w sobie siłę i niewzruszony spokój, cechy, które pamiętała u ojca z czasów, kiedy dorastała. Żadnego zbytku, żadnych ornamentów: dokładnie tak, jak by sobie tego życzył. W domu był kochającym i troskliwym tatą, chociaż miał stresujące życie, ponieważ pracował jako policjant. Sumiennie wykonywał swoje obowiązki i starał się zostawiać problemy zawodowe w komisariacie. Uznała, że jego grób powinien w jakiś sposób odzwierciedlać ten aspekt jego osobowości. Znalazła rozwiązanie, które dobrze odgrywało swoją rolę i nie wyrażało niepotrzebnych emocji.

      Żadnych pieprzonych kwiatów, Amando.

      Jak umrę, to umrę.

      To było jedno z wielu życzeń, które spełniła.

      Wciąż nie mogła uwierzyć, że odszedł z tego świata. Czuła się dziwnie, a świadomość, że nigdy więcej go nie zobaczy, sprawiała jej ból. W dzieciństwie bała się ciemności i ojciec zawsze przychodził ją pocieszać. Kiedy szedł na nocną zmianę, ogarniał ją niepokój. Miała wrażenie, że wraz z ojcem znika siatka zabezpieczająca, że jeśli poleci w dół, to nic nie powstrzyma jej upadku. Ostatnio odczuwała bardzo podobny lęk. Z tyłu głowy ciągle kołatała jej się myśl, że coś jest nie tak, że czegoś brakuje, ale to się wkrótce zmieni. Niestety, przypominała sobie o śmierci ojca i ogarniała ją czarna rozpacz: kiedy zawoła, nikt nie przyjdzie jej z pomocą.

      Ciaśniej otuliła się kurtką.

      Żadnego gadania nad moim grobem.

      Tę prośbę również spełniała, stała w milczeniu. Rzecz jasna, ojciec miał rację. Tak jak on, nie była religijna i nie widziała sensu w udawaniu, że może rozmawiać ze zmarłymi. Przecież i tak nikt jej nie słyszał. Szansa na bezpośredni kontakt minęła. Zostały jej tylko wspomnienia zebrane dotychczas w życiu oraz wiedza, którą przekazał jej ojciec. Teraz od niej zależało, jak to wszystko wykorzysta. Powinna gruntownie