Anna Sakowicz

Grzeczna dziewczynka


Скачать книгу

są okopcone. – Miranda westchnęła, ale już nie dopowiedziała, że na indukcyjnej kuchence po prostu nie dało się tego zrobić. Zrobiła odpowiednią temperaturę pod czajnikiem i postawiła na blacie dwa kubki.

      – Ja ci potem pokażę, jak powinien wyglądać czysty czajnik.

      – Babciu, a ty już nie czujesz się źle? – spytała. – Przeszło ci?

      – Oj, strzyka mnie strasznie, kulfy bolą, jakbym już miała odchodzić z tego świata… – Babcia dla lepszego efektu zakaszlała.

      Miranda nie skomentowała stanu zdrowia seniorki. Starała się zjeść śniadanie w ciszy i spokoju, ale graniczyło to z cudem. Babcia tonem głosu, którego nie powstydziłaby się płaczka pogrzebowa, kontynuowała opowieść o swoim samopoczuciu. A opowiadała z najmniejszymi detalami! Nic nie mogło ujść jej uwagi. Nagle weszła w rolę schorowanej starowinki, która ledwo zipie, i ostatkiem sił powyciągała naczynia ze zmywarki. Za chwilę natomiast, na oparach swojego zdrowia i mocy, zabierze się do szorowania czajnika i garów, żeby odejść z tego świata z poczuciem dobrze wykonanej roboty i porządku w kuchni wnuczki. Bo jak pokuta to pokuta!

      Leoś na ugiętych łapach wyszedł spod szafy i zbliżył się do Mirandy. Spojrzał na nią i zamiauczał. Kobieta miała wrażenie, że doskonale go rozumie. Pogłaskała go czule po główce i szepnęła, że to kilka dni, że dadzą radę i że muszą trzymać się razem. Potem napełniła kocurowi miseczkę, czego babka oczywiście nie omieszkała skomentować:

      – Sierściuchy to powinny w stodole być, a nie w domu. Ja lubię koty – dodała. – Ale jak polują na myszy.

      – Niestety nie mamy stodoły – odparła wnuczka.

      * * *

      Koło południa Miranda zostawiła babcię samą w domu i poszła do sąsiadki. Poprosiła ją o pomoc w podawaniu zastrzyków. Hania zgodziła się i zaproponowała, że od razu pójdzie do seniorki. Pisarka była jej wdzięczna, bo nie wyobrażała sobie komukolwiek wbijać igły w skórę.

      – A co ty taka zmęczona? – spytała pielęgniarka, wsuwając buty. – Babka dała ci popalić?

      – Nic nie mów – odparła. – Jakby armagedon nastał w moim domu. Przecież ja jej nie widziałam chyba z dziesięć lat i nagle mam ją pod swoim dachem. Podobno źle się czuje i boi się być sama, więc zgodziłam się jej pomóc. Ale pomiędzy nami nie ma żadnej więzi. Nic.

      – Nikt z rodziny nie mógł jej wziąć do siebie?

      – Nie – westchnęła. – Mama jest jedynaczką, a jak wiesz, ma alzheimera, więc zostaję ja albo brat. Wiadomo, że babki do Szwecji nie wyślemy.

      – To może by pomyśleć o jakimś ośrodku?

      – Domu starców? – Miranda zdziwiła się, bo w sumie o tym nie pomyślała. – Chyba na to za wcześnie – dodała po chwili zastanowienia. – Babka jest samodzielna, teraz tylko zachorowała, ale jak wydobrzeje, to pojedzie do siebie. Ma tam opiekunkę, więc da sobie radę. Starych drzew przecież się nie przesadza. A ona w życiu by się nie zgodziła na dom seniora. Trzeba by chyba ją związać, zakuć w kajdanki i tam odstawić.

      – No tak, w sumie trudno się dziwić. Chodźmy – powiedziała, chwytając klucze w dłoń. Miranda poszła przodem. Po chwili otwierała drzwi swojego domu. Od wejścia uderzyły ją głośne modlitwy. Przygłucha babcia słuchała radia nastawionego na całą moc.

      – Wesoło masz – zaśmiała się Hania.

      Miranda nie skomentowała. Ton modlitwy i muzyka przygnębiły ją. Miała poczucie, że nie jest u siebie.

      – Babciu – zwróciła się do seniorki, wprowadzając do pokoju Hanię. – To jest moja koleżanka i sąsiadka. Zrobi ci zastrzyk.

      – Zna się na tym? – spytała babka, nieufnie spoglądając na kobietę. Na pierwszy rzut oka wyglądała schludnie, pomyślała. Miała krótką fryzurę z grzywką zarzuconą na jedną stronę. Twarz budziła zaufanie, choć babce wydało się, że kobieta podejrzanie mruży oczy.

      – Mam na imię Hania. Znam się, proszę się nie martwić – powiedziała sąsiadka. – Jestem pielęgniarką, pracuję w szpitalu. Proszę pokazać te zastrzyki. – Miranda podała jej foliową torebkę z medykamentami i ściszyła radio, żeby nie musiały przekrzykiwać ludzi odmawiających publicznie różaniec. – To przeciwbólowe… Coś panią boli?

      – Kulfy… Pani kochana, jak one mnie bolą… – Babcia podciągnęła spódnicę, dotykała kolan. – Takie sobie ochronki na kolana zrobiłam. Skarpety pocięłam i trochę mi lepiej. Oj, ale boli – zaszlochała. – Ratuj mnie, kochanieńka, ratuj. Pożyć jeszcze bym chciała, wnuczce pomóc, bo ona ani męża nie ma, ani dzieci, jak sierota… – głośniej pociągnęła nosem, a Miranda stała jak zamurowana i przyglądała się seniorce. Jakby nagle ktoś podmienił babkę. Nie dowierzała własnym oczom i uszom. Zuzanna była niczym doktor Jekyll i pan Hyde.

      – Będzie dobrze – uspokoiła ją Hania i przygotowała zastrzyk. Babka z trudem wstała i uchyliła kawałek półdupka. Pielęgniarka z wprawą wbiła igłę i wykonała iniekcję. Potem przyłożyła watę i podciągnęła bieliznę staruszki. – I po bólu.

      Babka nagle złapała ją za dłoń i zaczęła całować.

      – Dziękuję, kochanieńka, dziękuję. Niech pani Święta Matulka w dzieciach wynagrodzi i zdrówko da. Ja się będę za panią modlić dzień i w nocy jak za moją Mireczkę… choć ja nie wiem, czy boziulka nadąża, kiedy ja o Mireczce mówię, a ona jako jakaś mirabelka teraz przed światem. Widzi pani, co ja mam z tą moją wnuczką?

      Hania zaśmiała się i po chwili pożegnała się z seniorką. Wyszła z jej pokoju i uśmiechnęła się do koleżanki.

      – Łatwo nie masz – szepnęła, a Miranda przewróciła oczami na znak, że za chwilę oszaleje.

      – Napijesz się kawy?

      – Kiedy indziej, zaraz lecę do szpitala.

      – Dziękuję za pomoc.

      – Nie ma za co. Powodzenia z babcią – zaśmiała się. Pracując w szpitalu, nieraz spotykała staruszki, które miały dwa oblicza. Jedno dla rodziny, drugie, to bardziej uniżone, dla personelu szpitala.

      Po wyjściu Hani Miranda poszła do swojego pokoju popracować. Rozsiadła się wygodnie przy laptopie. Leoś też zajął miejsce przy niej i wszystko mogłoby wyglądać jak każdego dnia, gdyby po kilku minutach za drzwiami nie rozległ się hałas. Miranda westchnęła, ale postanowiła za wszelką cenę skupić się na tekście i nie słuchać tego, co działo się w kuchni. Trudno, niech strzelają garnki, tłuką się naczynia, ona ma pracę i musi ją wykonać. W kalendarzu na czerwono miała zaznaczoną datę, która przypominała, że deadline nadchodzi. A deadline był święty!

      Miranda otworzyła plik z tekstem i zaczęła czytać, wprowadzając poprawki, które bardzo często polegały na tym, że zaznaczała fragment i wciskała „delete”. Sznury zdań znikały, a w ich miejsce należało stworzyć coś nowego. Skupiła się na pracy, i o dziwo, w domu zapanowała cisza. Na jakiś czas całkowicie zapomniała, że nie jest sama. Dopiero po dwóch godzinach w pokoju rozległo się pukanie. Miranda podniosła głowę i stwierdziła, że jest postęp. W ciągu jednego dnia taka zmiana zachowania babki to cud. Nawet zdobyła się na śmiałą myśl, że w takim tempie to może uda się babcię zreformować.

      – Proszę!

      – Wnusiu kochana – zaczęła seniorka, a w Mirandzie nagle wszystko zadygotało. Taki miły ton nie mógł być bez powodu. Zamknęła laptopa i zerwała się z łóżka.

      – Co się stało? – Stanęła w progu i rzuciła okiem w korytarz. Nigdzie nie unosił się dym, więc