Katarzyna Puzyńska

Śreżoga


Скачать книгу

się zachować zimną krew, ale Daniel doskonale wiedział, ile chłopaka musiało to kosztować. Pierwszego trupa zawsze się zapamiętuje. Zawsze. Chociażby potem było ich tysiące.

      – Co jest? – zapytał Trawiński.

      Podgórski niemal zapomniał o obecności kolegi. Radek był dziś mocno przygaszony. Pewnie przez kłótnię z żoną. Trzeba będzie z nim potem pogadać. Może jakoś pomóc.

      – Kolejny trup – powiedział Łukasz, poprawiając furażerkę. – Jest na górze.

      – Kto? – zapytał Robert Janik. – Kto jeszcze nie żyje?!

      – Proszę tu zaczekać – poprosił Daniel.

      Był trochę zły na Łukasza, że tak po prostu powiedział to przy świadkach. No ale syn dopiero się uczył. Zaczął służbę na początku tego roku. Puste pagony posterunkowego pokazywały, jak mało doświadczenia jeszcze ma i jak długa przed nim droga. Do młodych trzeba dużo spokoju i cierpliwości.

      – Ale kto tam jest? – zapytał znów Robert Janik.

      Jego nerwowość wydawała się teraz teatralna, ale w takiej sytuacji stres to coś normalnego. Przecież Janik i ta pisarka znaleźli przed chwilą trupa. A okazało się, że zajazd krył kolejne tajemnice.

      Daniel odwrócił się do Trawińskiego.

      – Poczekaj tu z nimi – poprosił. Nie potrzebował jakichś histerycznych reakcji przy denacie. Lepiej było najpierw zobaczyć, co się dzieje na górze.

      Trawiński potwierdził skinieniem głowy.

      – No dobrze – mruknął Podgórski i ruszył na górę po drewnianych schodach.

      Były pokryte grubą warstwą piasku, kołtunów kurzu i jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego brudu. Policjant spodziewał się, że stopnie będą skrzypiały pod jego stopami, ale nic takiego się nie stało. Zajazd nie był starym budynkiem. Daniel nie pamiętał dokładnie, kiedy został zbudowany, ale było to zaledwie kilka lat temu. Przedtem był tu zakład produkujący domy drewniane. Jedna z trzech konkurujących ze sobą na tym polu firm w mieście. Franciszek Sadowski postawił zajazd chyba tylko po to, żeby się wyróżniać spośród swoich przeciwników biznesowych.

      – Jest tu, panie aspirancie – poinformował Łukasz. Jego głos znów ociekał sarkazmem i niechęcią. – To jakaś sala konferencyjna czy coś.

      Weszli do pomieszczenia. Było całkiem spore. Z oknami w skośnym dachu. W powietrzu unosiła się woń rozkładu. I wcale nie chodziło o trupa, który leżał na kanapie. A przynajmniej nie tylko. Bo wszędzie walały się brudne talerze, pokryte pleśnią resztki jedzenia, puste butelki i różne inne rzeczy wskazujące wyraźnie na to, że odbyła się tu większa impreza.

      – Chyba już nie musimy szukać właściciela zajazdu – powiedział Daniel. Bardziej do siebie niż do Łukasza. Był pewien, że syn i tak nie odpowie.

      – Ja tam nie wiem – mruknął chłopak wbrew oczekiwaniom Podgórskiego. Nie było to wiele, ale przynajmniej zareagował.

      Policjant ruszył pomiędzy stolikami z pozostałościami balangi. Pośrodku tego rozgardiaszu na kanapie pod ścianą leżał trup. Zupełnie jakby nigdy nic. Daniel kojarzył Franciszka Sadowskiego i był pewien, że ma przed sobą właściciela zajazdu. W przeciwieństwie do swojej pracownicy, która leżała pocięta w kuchni, mężczyzna wyglądał, jakby po prostu zasnął.

      – Narkotyki – mruknął Daniel.

      Na podłodze obok kanapy leżała strzykawka, a wokół ręki mężczyzna miał zaciśniętą opaskę, żeby łatwiej znaleźć żyłę.

      – No i zauważyłem coś tu pod kanapą – powiedział Łukasz, teraz prawie normalnym tonem.

      Podgórski musiał przykucnąć, żeby zajrzeć pod sofę. Kolana trzasnęły mu głośno. Ileż to razy obiecywał sobie, że weźmie się za siebie. Że schudnie. Że znów zacznie ćwiczyć i tak dalej. Nigdy nie było na to czasu.

      Zajrzał pod kanapę. Na podłodze leżały dwie ptasie nóżki.

      ROZDZIAŁ 3

      Dzika plaża nad jeziorem Strażym.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 12.20.

      Weronika Podgórska

      Klementyna rzuciła się w stronę ścieżki po przeciwległej stronie polanki. Niewiele myśląc, Weronika też pobiegła w tamtą stronę. Trup czarnowłosego chłopaka z makabrycznymi ptasimi łapkami zamiast dłoni i stóp zdawał się machać im swoimi okaleczonymi kończynami na pożegnanie.

      – Co tu się dzieje?!

      Obie z Kopp zatrzymały się jak wryte. Ścieżką nadchodziła Maria Podgórska. Pulchna twarz była zaczerwieniona od zimna i szybkiego marszu. Jej widok zupełnie nie pasował do zbrodni, która się tu rozegrała. Aż dziwne, że Weronika od razu nie rozpoznała sapania eksteściowej. Może ten dziwny niepokojący dźwięk z umieszczonego na ciele chłopaka dyktafonu sprawił, że Podgórska skupiła się tylko na tym, a inne dźwięki zupełnie wyparła ze świadomości.

      – Co tu się dzieje? – powtórzyła matka Daniela.

      Oddychała głośno, najwyraźniej zmęczona wędrówką. Nie przeszkadzało jej to rozglądać się z zainteresowaniem wokoło. Zawsze była wścibska i pierwsza znała wszystkie plotki we wsi.

      – Mama miała pilnować Emilki – przypomniała Weronika.

      Nadal nazywała byłą teściową mamą. Rozwód z Danielem nic tu nie zmienił. Jakoś tak się utarło i zostało. Maria przyszła rano odwiedzić wnuczkę. A kiedy przyjechała Klementyna, została z Mariuszem w dworku. A przynajmniej miała zostać.

      – No jest z twoim Mariuszkiem – w głosie Marii zabrzmiał lekki wyrzut. Jakby o wszystko obarczała winą Weronikę. A przecież to jej syn chciał rozwodu. – Miałam wrażenie, że będziecie rozmawiali o Danielku, więc uznałam, że chcę przy tym być. Nie chcę, żeby beze mnie podejmowało się jakieś decyzje na temat mojego syna.

      – Spoko. Ale! Zostawmy na razie może twojego syneczka. Mamy tu ważniejsze sprawy. Na przykład trupa. Widziałaś tam kogoś, co? – zapytała Klementyna. – Jak szłaś.

      Kopp kiwnęła głową w stronę drogi, skąd Maria przyszła. Była szersza niż ta, którą dotarły tu z Klementyną. Ta ich przeznaczona była tylko dla spacerowiczów. Przecinała polankę i biegła dalej wzdłuż jeziora Strażym. Z kolei ta, którą zeszła na plażę Maria, była odgałęzieniem większej leśnej drogi i pozwalała dojechać na polankę samochodem.

      – Co tam leży… – zainteresowała się Maria, ignorując pytanie Klementyny.

      Weronika zastanawiała się, czy powinna zasłonić martwego chłopaka przed teściową, czy może pozwolić jej zobaczyć ciało. Inscenizacja była wprawdzie makabryczna, ale Maria też wiele w życiu widziała. Ojciec Daniela był policjantem. Na pewno opowiadał jej o swojej służbie. Maria pracowała też przez długi czas na posterunku w Lipowie jako pracownica cywilna.

      – Świeży denat – odparła po prostu Kopp. Najwyraźniej nie miała takich rozterek jak Weronika. – Widziałaś kogoś na tej ścieżce czy nie, co? Sprawca może cały czas być w pobliżu.

      Maria była niewiele starsza od Klementyny, ale trudno byłoby znaleźć dwie bardziej różne od siebie kobiety. Matka Daniela była pulchną, stateczną starszą panią. Najczęściej chodziła w kraciastych spódnicach, a siwe włosy nawijała na wałki. Wyglądała jak uosobienie stereotypowej dobrodusznej babci. Kopp ze swoimi tatuażami i ogoloną na łyso czaszką wręcz przeciwnie.

      – Samochód – wyjaśniła Maria. – Wyjechał