ale na rozpoczęcie edukacji księcia nigdy nie jest za wcześnie.
– On nie jest księciem – mruknęła Hopkins.
– Ale nim będzie. – Książę odwrócił się plecami do bony i przykucnął obok syna, który budował na podłodze zamek z klocków pozbawiony wszelkiej symetrii. Księcia nie było w Clyvedon kilka miesięcy, toteż bardzo ucieszył się z postępów Simona. Był to silny, zdrowy chłopczyk o lśniących kasztanowych włosach i bystrych błękitnych oczach. – Co tam budujesz, syneczku?
Simon uśmiechnął się i pokazał ręką.
Książę Hastings podniósł wzrok na panią Hopkins.
– On nie mówi?
Pokręciła głową.
– Jeszcze nie, Wasza Wysokość.
Książę zmarszczył czoło.
– Skończył dwa lata. Czy nie powinien już mówić?
– Niektóre dzieci potrzebują więcej czasu, inne mniej, Wasza Wysokość. To bardzo mądry mały chłopiec.
– Oczywiście, że mądry. Jest Bassetem.
Bona przytaknęła skinieniem głowy. Zawsze przytakiwała, gdy książę mówił o wyższości rodu Bassetów.
– Może po prostu nie ma nic do powiedzenia – zasugerowała.
Książę nie wyglądał na przekonanego, dał jednak Simonowi ołowianego żołnierzyka, pogładził syna po głowie i wyszedł z zamku, aby przegonić nową klacz, którą nabył od lorda Worth.
Jednakże dwa lata później nie był już takiej dobrej myśli.
– Dlaczego on nie mówi? – zagrzmiał któregoś dnia.
– Sama nie wiem. – Bona załamała ręce.
– Co mu pani zrobiła?
– Nic nie zrobiłam!
– Gdyby wypełniała pani swoje obowiązki należycie, to on… – Tu książę pokazał gniewnie palcem na syna. – To on już dawno by mówił.
Simon ćwiczył pisanie liter przy swoim miniaturowym biurku i z zainteresowaniem przysłuchiwał się wymianie zdań.
– Niech to diabli, przecież ma już cztery lata! – ryknął książę. – Powinien umieć mówić.
– Umie już pisać – powiedziała szybko pani Hopkins. – Wychowałam pięcioro dzieci, a ani jedno nie zasmakowało w literkach tak bardzo jak panicz Simon.
– Dużo mu przyjdzie z tego pisania, jak nie będzie umiał mówić. – Hastings odwrócił się do chłopca, a w jego oczach malowała się furia. – Niech cię diabli, powiedz coś!
Simon skulił się, a jego dolna warga zaczęła drżeć.
– Wasza Wysokość! – wykrzyknęła bona. – Dziecko się pana boi.
Hastings obrócił się na pięcie i popatrzył kobiecie w oczy.
– Może powinien się bać. Może potrzebuje dyscypliny. Kilka porządnych klapsów na pewno pomoże mu odzyskać głos. – Chwycił zakończoną srebrną rączką szczotkę, która służyła bonie do czesania Simona, i zamierzył się nią na syna. – Zmuszę cię do mówienia, ty głupi mały…
– Nie!
Pani Hopkins gwałtownie nabrała powietrza w płuca. Książę wypuścił szczotkę z ręki. Pierwszy raz w życiu usłyszał głos własnego dziecka.
– Co powiedziałeś? – szepnął ze łzami w oczach.
Dłonie chłopca zaciskały się w piąstki, a jego maleńki podbródek wysunął się do przodu.
– Nie b-b-b-b-b-b-b…
Twarz księcia zrobiła się trupio blada.
– Co on mówi?
Simon spróbował ponownie.
– N-n-n-n-n-n-n…
– Mój Boże – westchnął książę z przerażeniem. – On jest kretynem.
– Nie jest kretynem! – krzyknęła bona, obejmując chłopca i przytulając go do siebie mocno.
– N-n-n-n-n-n-n-nie b-b-b-b-b-b-bij – Simon odetchnął głęboko – mnie.
Hastings opadł na głęboki fotel przy oknie i wsparł głowę na rękach.
– Czym sobie zasłużyłem na taki los? Gdzie popełniłem błąd…
– Powinien pan chłopca pochwalić! – zwróciła mu uwagę bona. – Czekał pan cztery lata na to, żeby chłopiec się odezwał, a…
– A on okazał się idiotą! – ryknął książę. – Przeklętym małym idiotą, do diabła!
Simon się rozpłakał.
– Hastings będzie poczytywany za półgłówka – jęknął książę. – Tyle lat modliłem się o następcę, a teraz wszystko idzie na marne. Powinienem był się zgodzić, aby tytuł przeszedł na kuzyna. – Odwrócił się z powrotem w stronę chłopca. Simon popłakiwał z cicha i ocierał z oczu łzy, starając się jednak nadrabiać miną. – Nie mogę nawet na niego patrzeć. – Książę westchnął. – Nie mogę znieść jego widoku.
I z tymi słowy sztywnym krokiem opuścił pokój.
Bona Hopkins jeszcze mocniej przygarnęła chłopca do siebie.
– Wcale nie jesteś idiotą – szepnęła gorączkowo. – Jesteś najmądrzejszym chłopcem na świecie. Kto jak kto, ale ty na pewno nauczysz się prawidłowo mówić.
Simon wtulił się w ciepłe ramiona opiekunki i rozpłakał na dobre.
– Już my mu pokażemy – oświadczyła pani Hopkins. – Wepchnę mu te słowa z powrotem do gardła, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobię.
Pani Hopkins dotrzymała słowa. Podczas gdy książę Hastings mieszkał w Londynie i próbował udawać, że nie ma syna, bona każdą wolną chwilę spędzała z Simonem, wymawiając głośno poszczególne sylaby i wyrazy, obsypując go szczodrze pochwałami, ilekroć udało mu się coś wymówić prawidłowo, i nie żałując mu słów otuchy, kiedy popełnił jakiś błąd.
Wprawdzie nauka przebiegała w wolnym tempie, mowa dziecka jednak stale się poprawiała. Zanim chłopiec ukończył szósty rok życia, „n-n-n-n-n-n-n-nie” brzmiało „n-n-nie”, a nim skończył ósmy, potrafił wymawiać bez zająknięcia całe zdania. Zacinał się w chwilach silnego wzruszenia, toteż pani Hopkins musiała mu często przypominać, że powinien się uspokoić i opanować, jeśli chce wypowiadać słowa w jednym kawałku.
Ale Simon był zdeterminowany, mądry, a co chyba najważniejsze, piekielnie uparty. Nauczył się wciągać głęboko powietrze do płuc i przed każdą wypowiedzią powtarzać w myślach poszczególne słowa. Zawsze badał dotykiem wargi, kiedy mówił bezbłędnie, i starał się dokonać analizy tego, co poszło źle, kiedy mu się nie udawało.
Wreszcie pewnego dnia, w jedenastym roku życia, stanął przed panią Hopkins, chwilę zbierał myśli, po czym oznajmił:
– Myślę, że nadszedł czas, abyśmy pojechali odwiedzić ojca.
Bona podniosła gwałtownie wzrok. Książę od siedmiu lat ani razu nie widział syna. Prócz tego nie odpisał na żaden z listów, jakie Simon do niego wysłał.
A wysłał ich niemal sto.
– Jesteś tego pewny? – zapytała.
Chłopiec skinął głową.
– No cóż, a więc dobrze. Zamówię powóz. Jutro rano pojedziemy do Londynu.
Podróż