– odparł – a tymczasem wytrzymała pani pełne trzy i pół minuty, zanim zapytała o treść mojej rozmowy ze swymi braćmi.
Daphne spąsowiała. Prawdę mówiąc, książę był znakomitym tancerzem, a ona zanadto rozkoszowała się walcem, aby w ogóle myśleć o rozmowie.
– Ale skoro pani już spytała – litościwie nie zmuszał jej do skomentowania swoich słów – poinformowałem ich tylko, że wpadłem na panią na korytarzu, a dzięki swoistemu kolorytowi od razu rozpoznałem w pani siostrę Bridgertonów, więc się przedstawiłem.
– Myśli pan, że uwierzyli?
– Tak – odparł cicho. – Raczej tak.
– Przecież nie mamy nic do ukrycia – dodała szybko.
– Nic a nic.
– Jeśli w tej komedii występuje jakiś ciemny typ, to z pewnością jest nim Nigel.
– Ma się rozumieć.
Przygryzła wargę.
– Sądzi pan, że on wciąż znajduje się na korytarzu?
– Nie mam najmniejszej ochoty tego sprawdzać.
Nastał moment niezręcznej ciszy, po czym Daphne oznajmiła:
– Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz był pan w Londynie, nieprawdaż? Nigel i ja musieliśmy stanowić niezły widok na powitanie.
– Pani stanowi piękny widok. On nie.
Komplement księcia wywołał uśmiech na jej twarzy.
– Nie licząc naszej małej przygody, czy ma pan udany wieczór?
Odpowiedź Simona była tak jednoznacznie negatywna, że przed ujęciem jej w słowa właściwie parsknął śmiechem.
– Doprawdy? – zdziwiła się, unosząc brwi z ciekawości. – To dopiero interesujące.
– Uznaje pani moje cierpienia za interesujące? Proszę mi przypomnieć, abym nigdy nie prosił pani o pomoc w razie choroby.
– Ach, czyżby? – zadrwiła. – Pana wieczór nie może być aż tak okropny.
– Ależ może, może.
– Na pewno nie jest tak zły jak mój.
– Istotnie wyglądała pani dość nieszczęśliwie w towarzystwie swojej matki i Macclesfielda.
– Miło, że pan to zauważył – mruknęła.
– Ale i tak sądzę, że mój wieczór był gorszy.
Daphne roześmiała się lekko, a jej śmiech brzmiał w uszach Simona jak muzyka.
– Smutna z nas para – stwierdziła. – Umiemy chyba prowadzić rozmowę o czymś innym niż o swoich nieudanych wieczorach?
Simon nic nie odpowiedział.
Daphne również milczała.
– Cóż, nic innego nie przychodzi mi do głowy – powiedział wreszcie.
Dziewczyna znowu się roześmiała, tym razem dużo weselej, a Simon miał okazję ponownie stwierdzić, że uśmiech Daphne działa na niego hipnotyzująco.
– Poddaję się – westchnęła. – Co zamieniło pański wieczór w taki koszmar?
– Co czy kto?
– Kto? – powtórzyła za Simonem, patrząc na niego z przechyloną głową. – To się robi coraz bardziej interesujące.
– Mógłbym podać dowolną liczbę słów opisujących wszystkich „ktosiów”, których miałem przyjemność dzisiaj poznać, ale nie ma wśród nich przymiotnika „interesujący”.
– Hola, hola – zbeształa go – niechże pan nie będzie taki niegrzeczny. Przecież widziałam, jak gawędził pan z moimi braćmi.
Skinął szarmancko głową, a kiedy zatoczyli szykowny łuk, lekko przycisnął dziewczynę w talii.
– Najmocniej przepraszam. Moje zniewagi nie dotyczą oczywiście Bridgertonów.
– Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, słowo daję – zażartowała, zachowując przy tym powagę.
Przyjął jej słowa z uśmiechem.
– Uszczęśliwianie Bridgertonów to cel mojego życia.
– Takie oświadczenie może zburzyć pański spokój – stwierdziła karcąco. – Mówiąc całkiem poważnie, jaki jest powód pańskiego zdenerwowania? Skoro pański wieczór toczy się tak niefortunnie od czasu naszego interludium z Nigelem, to nie zazdroszczę.
– Cóż mogę odpowiedzieć – rzekł w zadumie – nie obrażając pani ani słowem?
– Ależ, proszę śmiało – odparła pogodnie. – Obiecuję, że się nie obrażę.
Uśmiechnął się z przekąsem.
– Takie oświadczenie może zburzyć pani spokój.
Lekko się zaczerwieniła. Rumieniec był ledwo widoczny w przyćmionym blasku świec, ale Simon dokładnie ją obserwował. Nie odzywała się, wobec czego dodał:
– Doskonale. Skoro musi pani wiedzieć, zostałem przedstawiony każdej niezamężnej damie w sali balowej.
Z ust Daphne dobyło się dziwne parsknięcie. W duszę Simona wkradło się podejrzenie, że dziewczyna się z niego śmieje.
– Zostałem również przedstawiony wszystkim matkom.
Zaśmiała się rubasznie. Właściwie zarechotała.
– To nieładnie – poskarżył się – śmiać się ze swojego partnera do tańca.
– Bardzo mi przykro – odparła i zacisnęła usta, aby powstrzymać uśmiech.
– Nie, nie jest pani przykro.
– Zgoda – przyznała. – Nie jest. Ale tylko dlatego, że od dwóch lat przeżywam ten sam koszmar. Trudno zdobyć się na wielkie współczucie, skoro dla pana to tylko jeden wieczór.
– Dlaczego więc nie znajdzie pani sobie męża, żeby skrócić męczarnie?
Zgromiła go spojrzeniem.
– Pan się oświadcza?
Simon poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy.
– Wiedziałam, że nie. – Zerknęła na niego i niecierpliwie sapnęła. – Ach, na litość boską, może już pan oddychać, Wasza Wysokość. Tylko się droczyłam.
Chciał rzucić ostrą, cierpką i nieskończenie ironiczną uwagę, ale prawda była taka, że ze strachu nie mógł wykrztusić słowa.
– Wracając do pańskiego pytania, dama musi rozpatrywać każdą nadarzającą się możliwość – ciągnęła nieco łamiącym się głosem, do którego Simon nie był przyzwyczajony. – W grę wchodzi oczywiście Nigel. Pewnie zgodzi się pan ze mną, że on nie jest odpowiednim kandydatem.
Simon pokręcił głową.
– Na początku roku był lord Chalmers.
– Chalmers? – nachmurzył się Simon. – Przecież on jest…
– Grubo po sześćdziesiątce? Tak. A skoro pewnego dnia będę chciała mieć dzieci, to wydawało mi się…
– Niektórzy mężczyźni w tym wieku mogą jeszcze płodzić bachory – zauważył Simon.
– Wolałabym nie ryzykować – odparła. – Poza tym… – Wzdrygnęła się lekko, a na jej twarzy pojawił się cień odrazy. – Nie zależało mi szczególnie, aby mieć potomstwo właśnie z nim.
Ku swojej irytacji oczami wyobraźni zobaczył