Julia Quinn

Mój książę


Скачать книгу

– odparł – a tymczasem wytrzymała pani pełne trzy i pół minuty, zanim zapytała o treść mojej rozmowy ze swymi braćmi.

      Daphne spąsowiała. Prawdę mówiąc, książę był znakomitym tancerzem, a ona zanadto rozkoszowała się walcem, aby w ogóle myśleć o rozmowie.

      – Ale skoro pani już spytała – litościwie nie zmuszał jej do skomentowania swoich słów – poinformowałem ich tylko, że wpadłem na panią na korytarzu, a dzięki swoistemu kolorytowi od razu rozpoznałem w pani siostrę Bridgertonów, więc się przedstawiłem.

      – Myśli pan, że uwierzyli?

      – Tak – odparł cicho. – Raczej tak.

      – Przecież nie mamy nic do ukrycia – dodała szybko.

      – Nic a nic.

      – Jeśli w tej komedii występuje jakiś ciemny typ, to z pewnością jest nim Nigel.

      – Ma się rozumieć.

      Przygryzła wargę.

      – Sądzi pan, że on wciąż znajduje się na korytarzu?

      – Nie mam najmniejszej ochoty tego sprawdzać.

      Nastał moment niezręcznej ciszy, po czym Daphne oznajmiła:

      – Minęło dużo czasu, odkąd ostatni raz był pan w Londynie, nieprawdaż? Nigel i ja musieliśmy stanowić niezły widok na powitanie.

      – Pani stanowi piękny widok. On nie.

      Komplement księcia wywołał uśmiech na jej twarzy.

      – Nie licząc naszej małej przygody, czy ma pan udany wieczór?

      Odpowiedź Simona była tak jednoznacznie negatywna, że przed ujęciem jej w słowa właściwie parsknął śmiechem.

      – Doprawdy? – zdziwiła się, unosząc brwi z ciekawości. – To dopiero interesujące.

      – Uznaje pani moje cierpienia za interesujące? Proszę mi przypomnieć, abym nigdy nie prosił pani o pomoc w razie choroby.

      – Ach, czyżby? – zadrwiła. – Pana wieczór nie może być aż tak okropny.

      – Ależ może, może.

      – Na pewno nie jest tak zły jak mój.

      – Istotnie wyglądała pani dość nieszczęśliwie w towarzystwie swojej matki i Macclesfielda.

      – Miło, że pan to zauważył – mruknęła.

      – Ale i tak sądzę, że mój wieczór był gorszy.

      Daphne roześmiała się lekko, a jej śmiech brzmiał w uszach Simona jak muzyka.

      – Smutna z nas para – stwierdziła. – Umiemy chyba prowadzić rozmowę o czymś innym niż o swoich nieudanych wieczorach?

      Simon nic nie odpowiedział.

      Daphne również milczała.

      – Cóż, nic innego nie przychodzi mi do głowy – powiedział wreszcie.

      Dziewczyna znowu się roześmiała, tym razem dużo weselej, a Simon miał okazję ponownie stwierdzić, że uśmiech Daphne działa na niego hipnotyzująco.

      – Poddaję się – westchnęła. – Co zamieniło pański wieczór w taki koszmar?

      – Co czy kto?

      – Kto? – powtórzyła za Simonem, patrząc na niego z przechyloną głową. – To się robi coraz bardziej interesujące.

      – Mógłbym podać dowolną liczbę słów opisujących wszystkich „ktosiów”, których miałem przyjemność dzisiaj poznać, ale nie ma wśród nich przymiotnika „interesujący”.

      – Hola, hola – zbeształa go – niechże pan nie będzie taki niegrzeczny. Przecież widziałam, jak gawędził pan z moimi braćmi.

      Skinął szarmancko głową, a kiedy zatoczyli szykowny łuk, lekko przycisnął dziewczynę w talii.

      – Najmocniej przepraszam. Moje zniewagi nie dotyczą oczywiście Bridgertonów.

      – Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, słowo daję – zażartowała, zachowując przy tym powagę.

      Przyjął jej słowa z uśmiechem.

      – Uszczęśliwianie Bridgertonów to cel mojego życia.

      – Takie oświadczenie może zburzyć pański spokój – stwierdziła karcąco. – Mówiąc całkiem poważnie, jaki jest powód pańskiego zdenerwowania? Skoro pański wieczór toczy się tak niefortunnie od czasu naszego interludium z Nigelem, to nie zazdroszczę.

      – Cóż mogę odpowiedzieć – rzekł w zadumie – nie obrażając pani ani słowem?

      – Ależ, proszę śmiało – odparła pogodnie. – Obiecuję, że się nie obrażę.

      Uśmiechnął się z przekąsem.

      – Takie oświadczenie może zburzyć pani spokój.

      Lekko się zaczerwieniła. Rumieniec był ledwo widoczny w przyćmionym blasku świec, ale Simon dokładnie ją obserwował. Nie odzywała się, wobec czego dodał:

      – Doskonale. Skoro musi pani wiedzieć, zostałem przedstawiony każdej niezamężnej damie w sali balowej.

      Z ust Daphne dobyło się dziwne parsknięcie. W duszę Simona wkradło się podejrzenie, że dziewczyna się z niego śmieje.

      – Zostałem również przedstawiony wszystkim matkom.

      Zaśmiała się rubasznie. Właściwie zarechotała.

      – To nieładnie – poskarżył się – śmiać się ze swojego partnera do tańca.

      – Bardzo mi przykro – odparła i zacisnęła usta, aby powstrzymać uśmiech.

      – Nie, nie jest pani przykro.

      – Zgoda – przyznała. – Nie jest. Ale tylko dlatego, że od dwóch lat przeżywam ten sam koszmar. Trudno zdobyć się na wielkie współczucie, skoro dla pana to tylko jeden wieczór.

      – Dlaczego więc nie znajdzie pani sobie męża, żeby skrócić męczarnie?

      Zgromiła go spojrzeniem.

      – Pan się oświadcza?

      Simon poczuł, że krew odpłynęła mu z twarzy.

      – Wiedziałam, że nie. – Zerknęła na niego i niecierpliwie sapnęła. – Ach, na litość boską, może już pan oddychać, Wasza Wysokość. Tylko się droczyłam.

      Chciał rzucić ostrą, cierpką i nieskończenie ironiczną uwagę, ale prawda była taka, że ze strachu nie mógł wykrztusić słowa.

      – Wracając do pańskiego pytania, dama musi rozpatrywać każdą nadarzającą się możliwość – ciągnęła nieco łamiącym się głosem, do którego Simon nie był przyzwyczajony. – W grę wchodzi oczywiście Nigel. Pewnie zgodzi się pan ze mną, że on nie jest odpowiednim kandydatem.

      Simon pokręcił głową.

      – Na początku roku był lord Chalmers.

      – Chalmers? – nachmurzył się Simon. – Przecież on jest…

      – Grubo po sześćdziesiątce? Tak. A skoro pewnego dnia będę chciała mieć dzieci, to wydawało mi się…

      – Niektórzy mężczyźni w tym wieku mogą jeszcze płodzić bachory – zauważył Simon.

      – Wolałabym nie ryzykować – odparła. – Poza tym… – Wzdrygnęła się lekko, a na jej twarzy pojawił się cień odrazy. – Nie zależało mi szczególnie, aby mieć potomstwo właśnie z nim.

      Ku swojej irytacji oczami wyobraźni zobaczył