Kristin Hannah

Firefly Lane (edycja filmowa)


Скачать книгу

życiu mnóstwo się zmieniło. Ścięła włosy do ramion i zdecydowała się na grzywkę. Ikoną stylu nie była już dla niej Farrah Fawcett-Majors, tylko Jessica Savitch. Rok 1980 był jak stworzony dla Tully: trwała, jaskrawy makijaż, lśniące tkaniny i poduszki na ramionach. Bezbarwność i styl grzecznej studentki nie były dla niej. Gdy gdzieś wchodziła, ludzie natychmiast ją zauważali.

      Oczywiście poza Chadem Wileyem.

      Ale to miało się zmienić. Tym razem Tully była pewna. W zeszłym tygodniu wreszcie zebrała tyle punktów, że mogła się ubiegać o letni staż w KVTS, lokalnej stacji telewizyjnej, która mieściła się w kampusie. Wstała o szóstej, żeby jej imię pojawiło się na liście obecności na samej górze. Gdy dano jej próbny tekst, wróciła do domu i ćwiczyła go nieustannie, próbując kilkunastu różnych sposobów, aż znalazła ton głosu, który idealnie odpowiadał brzmieniu tej historii. Wczoraj wygrała przesłuchanie. Była tego pewna. A teraz pora się dowiedzieć, jakie stanowisko udało jej się zdobyć na stażu.

      – Jak wyglądam?

      Kate nie oderwała wzroku od Ptaków ciernistych krzewów.

      – Cudownie.

      Tully poczuła irytację, co ostatnio coraz częściej się zdarzało. Czasem wystarczyło, że spojrzała na Kate, i już czuła, że rośnie jej ciśnienie. Miała ochotę na nią nakrzyczeć.

      Problemem była miłość. Kate spędziła cały pierwszy rok, rozmyślając o tym Brandcie z kiepską fryzurą. Gdy w końcu się umówili, okazał się porażką i sprawa szybko się skończyła. Ale Kate to nie zraziło. Większość drugiego roku chodziła z Tedem, który ją ponoć kochał, a potem z Erikiem, o którym na pewno nie można było tego powiedzieć. Kate biegała z jednej imprezy w akademiku na drugą i choć nigdy nie zakochała się w żadnym z matołów, z którymi randkowała – i nie uprawiała z nimi seksu – to nieustannie o nich mówiła. Niemal każde jej zdanie zaczynało się ostatnio od imienia jakiegoś chłopaka. Co gorsza, prawie nie wspominała o zajęciach dziennikarskich. Wydawała się zupełnie zadowolona z zajęć na innych wydziałach. Gdy którakolwiek z jej koleżanek z korporacji się zaręczyła, Kate biegła, by być częścią tłumku, który zachwycał się pierścionkiem.

      Tully naprawdę robiło się od tego niedobrze. Pisała artykuły, których uczelniana gazetka nie chciała publikować, i kręciła się po akademickiej stacji telewizyjnej, gdzie nikt nie zwracał na nią uwagi, a wobec całej tej porażki, gdy naprawdę przydałaby jej się najlepsza przyjaciółka, Kate potrafiła tylko narzekać na swojego ostatniego chłopaka.

      – Nawet nie spojrzałaś.

      – Nie muszę.

      – Nie wiesz, jakie to dla mnie ważne.

      Kate wreszcie podniosła wzrok.

      – Ćwiczyłaś jeden tekst przez dwa tygodnie. Nawet kiedy wstawałam w nocy się wysikać, to słyszałam, jak go powtarzasz. Wierz mi, naprawdę wiem, jaka z ciebie psycholka.

      – To dlaczego tak to olewasz?

      – Wcale nie olewam. Tylko wiem, że dostaniesz najlepsze stanowisko.

      Tully się uśmiechnęła.

      – Dostanę, prawda?

      – Oczywiście. Jesteś cholernie dobra. Zostaniesz pierwszą studentką trzeciego roku na wizji.

      – Profesor Wiley będzie to wreszcie musiał przyznać. – Tully chwyciła plecak i zarzuciła go sobie na ramię. – Pójdziesz ze mną?

      – Nie mogę. Spotykam się z Joshem, będziemy się uczyć w grupie w bibliotece Suzzallo.

      – To chyba najgorsza możliwa odmiana randki, ale o gustach się nie dyskutuje. – Tully porwała okulary przeciwsłoneczne z komody i już jej nie było.

      Kampus skąpany był w chłodnym popołudniowym majowym słońcu. Kwitły wszystkie drzewa i krzewy, a trawa była tak gęsta i bujna, że przypominała płachty zielonego aksamitu starannie ułożone pomiędzy pasami betonu. Tully szła pewnym krokiem przez miasteczko uniwersyteckie do budynku, w którym mieściła się KVTS. Tam zatrzymała się na chwilę, by wygładzić polakierowane włosy, a potem weszła do cichego, praktycznie urządzonego holu. Po lewej znajdowała się tablica pełna ogłoszeń. „Poszukiwany współlokator: tylko jarający” brzmiało pierwsze, które przyciągnęło spojrzenie Tully. Zauważyła, że wszystkie paski z numerem telefonu zostały oderwane, natomiast ogłoszenie obok pozostało nietknięte („Poszukiwany współlokator: najlepiej z ruchu odnowy ekumenicznej”).

      Pokój nr 214 był zamknięty. Spod drzwi nie padało nawet światło. Do tablicy obok przypięto kartkę.

      WAKACYJNY STAŻ: STANOWISKO/DZIAŁ

      Prezentacja wiadomości ............ Steve Landis

      Pogoda ............ Jane Turner

      Marketing & PR ............ Gretchen Lauber

      Sport ............ Dan Bluto

      Zebrania redakcyjne ............ Eileen Hutton

      Analiza i weryfikacja źródeł ............ Tully Hart

      Tully poczuła najpierw rozczarowanie, a potem gniew. Gwałtownie otworzyła drzwi i wsunęła się do pustego audytorium, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć, mamrocząc: „Chadzie Wiley, ty żałosny cieniasie. Nie rozpoznałbyś talentu, nawet gdyby złapał cię za twojego malutkiego fiutka i ścisnął…”.

      – Domyślam się, że masz na myśli mnie.

      Aż podskoczyła na dźwięk jego głosu.

      Stał w cieniu kilka metrów od niej. Jego ciemne włosy były jeszcze bardziej potargane niż zwykle. Opadały w poskręcanym nieładzie na ramiona. Podszedł bliżej, przesuwając palcami po oparciu krzesła po prawej.

      – Zapytaj, dlaczego nie masz stażu w wieczornych wiadomościach, a ja ci odpowiem.

      – W ogóle mnie to nie obchodzi.

      – Doprawdy? – Patrzył na nią przez chwilę bez uśmiechu, a potem ruszył przejściem w kierunku sceny.

      Mogła albo zachować dumę, albo zaryzykować swoją przyszłość. Zanim podjęła decyzję i popędziła za nim, był już za sceną.

      – Okej… – Słowa jakby utknęły jej w gardle. – Dlaczego?

      Zrobił krok w jej stronę. Po raz pierwszy dostrzegła zmarszczki na jego twarzy, bruzdy na policzkach. Przyćmione światło z góry podkreślało wszystkie skazy, najmniejsze zagłębienie i znamię na jego skórze.

      – Za każdym razem, gdy przychodzisz na zajęcia, wiem, że starannie dobrałaś ubranie i spędziłaś mnóstwo czasu nad fryzurą i makijażem.

      Teraz na nią patrzył, teraz ją widział. A ona widziała jego. Pod zaniedbanym wyglądem dostrzegła mocny kościec, który czynił go kiedyś tak przystojnym. Ale to jego oczy ją zachwyciły; ten głęboki brąz i ukryty w nim smutek przemawiały wprost do pustki w jej wnętrzu.

      – Tak. I?

      – Wiesz, że jesteś piękna – powiedział.

      Nie jąkał się, nie był zdesperowany. Był chłodny i opanowany. W przeciwieństwie do chłopców, których poznawała na imprezach w akademikach, w kampusie czy grających w bilard w knajpach, nie był podpity i napalony.

      – Jestem też utalentowana.

      – Może kiedyś będziesz.

      Sposób, w jaki to powiedział, wkurzył ją. Próbowała wymyślić jakąś trafną ripostę, gdy on nagle się zbliżył. Miała czas wyjąkać tylko pełne zaskoczenia: „Co pan…”, zanim ją pocałował.

      Dotyk jego warg, delikatny, ale stanowczy, sprawił, że miała wrażenie, jakby w jej wnętrzu zakwitł wyjątkowy i subtelny kwiat. I zupełnie bez powodu