Krzysztof Kochański

Wszyscy jesteśmy kosmitami


Скачать книгу

dyrektor siedział przy stole konferencyjnym w towarzystwie Profesora Rozczochranego.

      – Właśnie otrzymaliśmy wiadomość z ministerstwa – oznajmił dyro bez zbędnych wstępów. – W statku znaleziono trzy istoty pochodzące z innej planety. Prawdopodobnie inteligentne. Przynajmniej jedna z nich żyje.

      – O rety! – Tyle tylko zdołałem wykrztusić, bo z wrażenia zaparło mi dech. Szybko ochłonąłem, ale milczałem, zastanawiając się, dlaczego dyrektor osobiście przekazuje mi tę informację. Owszem, w ostatnich dniach stałem się popularny, ale bez przesady…

      – Co do pozostałych dwóch kosmitów, niewiele wiadomo – odezwał się Profesor Rozczochrany, najwyraźniej mylnie odbierając moje milczenie. – Jest szansa, że i oni przeżyją, ale na razie są nieprzytomni. Eksperci wciąż rozgryzają, jak im pomóc. To istoty znacznie różniące się od nas, więc trzeba uważać, żeby nie zaszkodzić im jeszcze bardziej.

      – Ale zostawmy na razie tamtych dwóch – wszedł mu w słowo dyrektor. – Wezwaliśmy cię w sprawie tego pierwszego. – Tu dyro spojrzał na Profesora Rozczochranego, jakby chciał podeprzeć się jego autorytetem: – Tego, który na pewno przeżył i ponoć jest w całkiem dobrym stanie.

      – Fizycznym – podpowiedział Profesor.

      – Tak właśnie, fizycznym – przytaknął dyrektor. – Nie odniósł żadnych obrażeń, ale w ministerstwie obawiają się o jego, że tak powiem, kondycję psychiczną. Nie można nawiązać z nim kontaktu. Prawdopodobnie po przeżyciach związanych z katastrofą jest w szoku… Krótko mówiąc, na najwyższym szczeblu władzy uznano, że jesteś osobą, dzięki której może uda się ten problem rozwiązać.

      Nie wierzyłem własnym uszom. Dyro też chyba nie dowierzał sam sobie, bo zrobił się czerwony, jakby nagle podniósł ciężką sztangę.

      – Ja? – wykrztusiłem po przedłużającym się milczeniu.

      – Z początku też sądziłem, że to pomyłka – przytaknął dyrektor, co w pierwszej chwili wziąłem za drwinę, ale on z kamienną twarzą mówił dalej: – Zaraz jednak wyjaś-niono mi, że kosmita, który przeżył, jest młodociany. To dziecko tamtych dwojga nieprzytomnych. Przypuszcza się, że osobnik jest mniej więcej w twoim wieku. Najwięksi eksperci z dziedziny psychologii zgodnie uznali, że kontakt z rówieśnikiem jest dla niego ze wszech miar wskazany.

      – Nawet jeśli ten rówieśnik kosmitą nie jest – dodał Profesor Rozczochrany.

      Obaj spoglądali na mnie wyczekująco.

      – Z rówieśnikiem, czyli ze mną? – upewniłem się. – Ja mam skontaktować się z kosmitą?

      – Tak, uczniu – potwierdził Profesor Rozczochrany. – Widzisz, oni… znaczy się – ci kosmici… wyglądają zupełnie inaczej niż my. Nie chciano nam powiedzieć jak, wspomniano jedynie, że prezentują się… no… niezbyt przyjemnie. Naukowcy przypuszczają, że to czysto estetyczne wrażenie działa również w drugą stronę, co oznacza, że dla kosmitów z kolei nasz wygląd może okazać się mało przyjazny… to znaczy…

      – Być może wyglądamy dla nich jak potwory z najgorszych koszmarów! – wypalił bez ogródek dyrektor. – Na widok takiego monstrum, jak nie przymierzając Profesor Rozczochrany, mogą dostać zawału serca.

      – Albo jak pan dyrektor – dodał odważnie Profesor.

      – Właśnie. – Dyrektor wcale się nie obraził. – Nie znam szczegółów, ale podobno kiedy któryś z ratowników odważył się temu młodocianemu kosmicie pokazać bez hełmu i skafandra, omal nie doszło do tragedii.

      – Ale przecież ja wyglądam podobnie jak dorośli – ośmieliłem się zauważyć. – Jestem tylko mniejszy.

      – Podobnie, ale jednak niepodobnie – zaplątał się nieco w wyjaśnieniach dyro. – A zresztą, co ja ci będę tłumaczył. Nie jestem psychologiem, nie znam się. Oni tak twierdzą i tyle. Dlatego poprosili o ciebie. Przypuszczalnie po tych wszystkich artykułach w gazetach mają cię za geniusza.

      – Nie jestem geniuszem – zaprzeczyłem smętnie. – Tak naprawdę dobrze gram tylko w nogę. Jestem też najlepszy w klasie w konkurencji stania na głowie bez trzymanki, ale to tylko zabawa… – Popatrzyłem na Profesora Rozczochranego. – W zeszłym tygodniu sam pan powiedział, że jeśli nie wezmę się do nauki, nic ze mnie nie będzie.

      – W ministerstwie tego nie wiedzą – skwitował Profesor i rozejrzał się, jakby w obawie, że ktoś nas podsłuchuje.

      – Poza tym ogólnie wiadomo, że pan Profesor ma skłonności do przesady – wtrącił dyrektor.

      – Właśnie. Mam takie skłonności – zgodził się Profesor Rozczochrany. – Przed chwilą przejrzeliśmy z dyrektorem e-dziennik. Okazuje się, że średnia twoich ocen jest powyżej średniej szkoły. Ciut, ciut, ale powyżej. Zatem nie jest tak źle, uczniu.

      – A przede wszystkim wybór twojej osoby jest wielkim wyróżnieniem dla naszej szkoły – zaznaczył dyrektor. – Także dla miasta. Dla całego kraju.

      Myślałem, że jeszcze doda, że dla całej planety, ale na tym skończył.

      – To jak, zgadzasz się?

      Też pytanie! Kto nie chciałby zobaczyć kosmity? Serce waliło mi z ekscytacji jak dzwon.

      ***

      Na miejsce kontaktu z nieletnim kosmitą zawiozła mnie czarna rządowa limuzyna. Zapytałem kierowcę, czy jest opancerzona, ale nie chciał ze mną rozmawiać. Może miał taki rozkaz. Podjechaliśmy pod tę samą bazę wojskową, przy bramie której przerwano pamiętną telewizyjną relację z transportu kosmicznego statku. Uzbrojeni po zęby wartownicy pilnowali, by nikt nie wszedł do środka. Mnie jednak wpuścili bez problemu, gdy tylko kierowca pokazał jakieś papiery, wśród których dostrzegłem ksero mojej szkolnej legitymacji. Nawet zasalutowali, kiedy wjeżdżaliśmy.

      Szybko dowiedziałem się, że nie jestem jedynym uczniem wytypowanym do kontaktu.

      – To jest twoja partnerka. Będziecie reprezentować naszą cywilizację we dwoje – powiedziała ruda jak zardzewiały płot pani psycholog, przedstawiając mi dziewczę mniej więcej w moim wieku. – O! to laureatka wielu olimpiad przedmiotowych, głównie matematycznych.

      – O!? – spytałem zdziwiony.

      – Tak właśnie – odparła Ruda. – Z tą chwilą zapomnijcie, jak nazywacie się naprawdę. Teraz ty jesteś U!, a twoja koleżanka ma na imię O!. Takie okrzyki, najkrótsze jak to możliwe. Chodzi o to, że pierwszy kontakt z dzieckiem kosmitów rozpoczniemy od gestu przyjaźni, czyli od przedstawienia się. Gdybyście podali swoje prawdziwe imiona, dla tej obcej istoty byłyby to tylko jakieś trzeszczenia, pochrząkiwania czy jęki. Nie zrozumiałaby, o co chodzi.

      – Imiona-okrzyki. Bardzo sprytne – powiedziała O!.

      – Mam nadzieję, że takie podejście przyniesie efekt – odparła Ruda. – Dlatego proponuję, żebyście odtąd przez cały czas, dla wprawy, zwracali się do siebie tylko w ten sposób.

      Powiedziała nam też, że naukowcy do tej pory nie rozszyfrowali, jakiej płci jest ocalały z katastrofy kosmita (może więc kosmitka?). Na początku wysnuto hipotezę, że przybysze są bezpłciowi, może rozmnażają się przez podział? Szybko jednak odkryto pewne różnice w budowie ciała dwóch dorosłych osobników, którzy wciąż jeszcze się nie ocknęli.

      – To właśnie wtedy zorientowano się, że mniejszy kosmita może być ich dzieckiem – dokończyła. – Jest nieco bardziej podobny do jednego z rodziców, nadal jednak dociekamy, czy ten rodzic to odpowiednik naszej kobiety, czy też może mężczyzny. Jak widzicie, waszej dwójki nie dobrano przypadkowo. Musieli być dziewczyna i chłopak. Któremuś z was będzie do niego bliżej.

      – Kiedy zobaczymy kosmitę? – zapytałem