z nominacji Wesołowskiego.
– Przecież nie ma takiego stanowiska i trzeba by zmienić strukturę Agencji, a to musi zatwierdzić premier, komisja sejmowa… – Po raz trzeci w swoim życiu mówiła tę samą frazę i poczuła lekkie rozbawienie, bo wciąż była naczelnikiem wydziału. Uśmiechnęła się, ale Wesołowski tego nie zauważył.
– Pani Mario! – Zrobił tajemniczą minę. – Właśnie w tej sprawie jedziemy do URM – oznajmił niemal uroczystym tonem, ale Gerber wiedziała już, że to naiwny podstęp. W tym momencie odezwał się interkom na biurku i sekretarka oznajmiła, że premier czeka. – W takim razie za pięć minut widzimy się na dole – dorzucił Wesołowski i podniósł się z fotela.
25
Dwóch odłożyło kałasznikowy na maskę samochodu, a trzeci przewiesił swój przez ramię. Mężczyźni zapalili papierosy, przykucnęli i zaczęli rozmawiać.
To jest dobry moment – pomyślał Jagan i położył palec na spuście swojego wintorieza. Wymierzył w tego z automatem. Widział jego twarz, jak coś mówił, potem napił się wody z butelki i splunął. Był bardzo młody, drobny i miał krótko przyciętą brodę. Nagle ruszył w prawo i zszedł z linii strzału. Jagan ciągnął za nim, celując w głowę. Bojownik oddalił się kilka metrów za samochód i rozpiął spodnie.
Nooo… dziękuję ci, kozi synu. Już nigdy…
Jagan nacisnął spust, poczuł kopnięcie wintorieza w ramię i chłopak padł jak ścięty.
Już nigdy nie utniesz nikomu głowy.
Dwaj pozostali zorientowali się, że coś się dzieje, i sięgnęli po swoje AK. Jagan mierzył dokładnie, odległość nie była duża, moc wintorieza zaś ogromna, więc zdążył oddać trzy strzały, a bojownicy żadnego.
– Mołodiec praporszczik! – powiedział na głos z głęboką satysfakcją i poklepał swój karabinek. – Tego jeszcze nie było. Oj, nie było! Żeby się tylko dobrze nagrało. Gurbienko nie uwierzy. Trzy strzały, trzy w celu na dwieście pięćdziesiąt metrów.
Poderwał się sprawnie, aż poczuł ukłucie w gotlandzkich bliznach. Ruszył biegiem w stronę budynku, gdzie paliło się światełko. Po chwili zbliżył się na odległość kilku metrów, przesunął wintorieza na ramię i wyjął giurzę. W drugą rękę wziął latarkę. Zawsze strzelał z jednej ręki, bo uważał, że jest wtedy bardziej sprawny i celny, chociaż giurza mocno kopała.
Kiedy dopadł ściany, przywarł do niej plecami. Dawniej od razu by poczuł, czy wewnątrz czai się jakieś niebezpieczeństwo. Smok z pewnością by zadrżał. Nieraz uratował mu życie, ale kiedy został przestrzelony na Gotlandii, stracił swoją moc i był już tylko zwykłym tatuażem, chociaż bardzo ładnym, bo namalowanym przez artystę Głogowa z Rublowki za solidne honorarium.
Jagan zdjął z szelki granat hukowo-błyskowy, wyrwał zawleczkę, puścił łyżkę, odczekał trzy sekundy i cisnął go do środka. Niemal razem z eksplozją przerzucił swoje ciało przez okno.
Od razu zobaczył siedzących na ziemi dwóch mężczyzn w mundurach i kefijach. Byli ogłuszeni. Między nimi stała lampka elektryczna. Jagan musiał natychmiast zdecydować, którego zastrzelić najpierw, bo za chwilę minie efekt wybuchu. Ale nie zrobił tego, stanął dwa metry dalej z wycelowanym pistoletem i czekał.
Pierwszy ocknął się ten wyższy, z krótko przyciętą brodą. Mrużąc i pocierając oczy, dostrzegł Jagana w kominiarce. Nie wydawał się zaskoczony, ale nie próbował sięgać po automat, który leżał obok. Wygląda na twardziela – pomyślał Jagan. Drugi, z długą rzadką brodą, otworzył oczy kilkanaście sekund później. Zobaczył napastnika i w odróżnieniu od wyższego był mocno przestraszony.
– Goworitie po russki? Do you speak English? – zaczął jak zwykle Jagan, ale żaden z mężczyzn nawet nie drgnął. – Goworitie po russki? Do you speak English? – powtórzył i znów żadnej reakcji. Już miał strzelić, gdy pierwszy raz zmienił zdanie i postanowił powiedzieć coś więcej. – Nie goworisz… ubiju. You don’t speak, I kill you. Understand? Simple?
Mimo silnego rosyjskiego akcentu przekaz był na tyle prosty, że długa broda go zrozumiał i zaczął się nerwowo rozglądać. Nagle zrobił gwałtowny ruch i Jagan bez wahania strzelił mu w głowę. Mężczyzną rzuciło o ścianę, którą zbryzgała krew. Drugi siedział nieporuszony i nawet nie spojrzał na ciało towarzysza.
– Mówiłem, że zabiję – rzucił po rosyjsku Jagan. – A ty twardziel taki jesteś? – zwrócił się do wysokiego. – Nie chcesz rozmawiać, to nie.
Dotknął palcem spustu, lecz w tej samej chwili usłyszał gardłowy głos.
– Mowię po rosyjsku.
– Nooo… nareszcie! – Jagan kucnął zadowolony, świecąc mu w twarz. – Coś za jeden… bladź? Skąd jesteś, kozi synu? I przysuń do mnie tę swoją pukawkę, bo sobie krzywdę zrobisz. Tylko powoli.
Mężczyzna wykonał polecenie, ale w dalszym ciągu siedział, nie okazując żadnych emocji. Miał ciemne, połyskujące głębokie oczy, a nad nimi gęste brwi. Jagan pomyślał, że nie jest zwykłym pustynnym zbójem. Dostrzegł w nim bowiem coś, czego u innych dotąd nie zauważył. Dumę i spokój.
– No więc? – zapytał. – Coś za jeden?
– Jestem Irańczykiem.
– Aaa… – Jagan ze zdziwienia otworzył usta, chociaż wciąż był w kominiarce. – Nooo… to jesteś pierwszym Irańczykiem, jakiego spotkałem. Nie popierdoliło ci się coś? Wy chyba jesteście inni muzułmanie niż to tutejsze i przyjezdne gówno. Irańczyk z Daesh? Przecież szyitów strzelają tutaj jak psy. Dziwne, ale zaraz mi wszystko powiesz, prawda? I skąd znasz rosyjski? Wyglądasz na mądralę.
– Jestem… – zaczął mężczyzna – jestem z irańskiego wywiadu. Słyszałeś o Siłach Ghods? – ciągnął koślawym rosyjskim.
– Nie, nie słyszałem.
– Nazywam się Reza, a ten tutaj… – spojrzał na zabitego pod ścianą – to jest… był mój agent z Daesh, i właśnie spierdoliłeś ważną sprawę. Rosja i Iran są sojusznikami i razem walczymy z terrorystami.
– Aaa… o tym to słyszałem – odparł Jagan. – Masz coś, co może potwierdzić, coś ty za ptica?
– Nie. Tutaj? To wyrok śmierci…
– A może ty mnie oszukujesz, bo mówisz do towarzysza giurzy? – Jagan podsunął mu pistolet pod nos. – Wy beżowi jesteście cwani. Za oszukiwanie niewiernego można iść do raju na skróty. Znam to wasze plemię nie od dzisiaj.
– Lepiej skontaktuj się ze swoim dowódcą, zanim zrobisz coś głupiego. Bo i tak popełniłeś już wielki błąd. Nie pogarszaj sytuacji. – Pers był twardy i coraz bardziej podobał się Jaganowi, chociaż wciąż nie budził jego zaufania. – Masz radio, to zapytaj przełożonych. Rozumiesz, Szurawi?
– Szurawi? – zapytał zaskoczony Jagan. – Skąd znasz tę nazwę?
– Tak was nazywali w Afganistanie, nie? – odparł Reza.
Jagan potwierdził. Ostatni raz słyszał tę nazwę z ust swojego dowódcy kursu dywersyjnego GRU, weterana z Afganistanu, ale w Syrii nikt tak Rosjan nie nazywał.
Po raz pierwszy miał problem z jeńcem. Nie był pewien, czy powinien go zastrzelić. Decyzję musiał podjąć sam, bo ze względów bezpieczeństwa nie miał ze sobą radia i nie mógł się poradzić majora Gurbienki. Wyglądało