Owen Jones

Bezkrwawy


Скачать книгу

te>

      Humorystyczna opowieść o rodzinie współczesnych wampirów

      1 Owen Jones

      Tłumacz:

      1 Michał Cierniak

      Copyright Owen Jones 21 stycznia 2021 r.

      Prawo Owena Jonesa do tytułu autora niniejszego dzieła zostało ustanowione zgodnie z rozdziałami 77 i 78 amerykańskiej ustawy o prawach autorskich i patentach z 1988 r. Ustanawia się niniejszym moralne prawo autora.

      Niniejsze dzieło jest fikcją literacką. Wszystkie postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora lub są całkowicie fikcyjne. Niektóre z przedstawionych miejsc mogą istnieć, lecz przedstawione wydarzenia są całkowicie fikcyjne.

      Opublikowano przez

      Megan Publishing Services

       http://meganthemisconception.com

      1 DEDYKACJA

      Dedykuję tę książkę moim przyjaciołom, lordowi Davidowi Prosserowi oraz Murrayowi Bromley, za ich pomoc, a także mojej Tajskiej Rodzinie, za więcej rzeczy, niż mogą sobie wyobrazić.

      Karma odpłaca każdemu proporcjonalnie do jego czynów.

      1 SPIS TREŚCI

       1 Kłopot pana Lee

       2 Dylemat rodziny Lee

       3 Pee Bob Heng

       4 Droga ku ozdrowieniu

       5 Czy to człowiek? Czy to ptak?

       6 Heng wraca do pracy

       7 Heng poszerza swoją dietę

       8 Eksperymenty Henga

       9 Goście

      10 Nowy biznes rodzinny

      11 Hipisowski szlak

      12 Przerwa

      13 Człowiek nietoperz i dziewczyna nietoperz

      14 Rozwój społeczności nietoperzy

      15 Pierwsza rada nietoperzy

       Glosariusz

       Tygrysia Lilia z Bangkoku

       O autorze

      Kontakt z autorem:

       http://facebook.com/angunjones

       http://twitter.com/lekwilliams

       [email protected]

       http://owencerijones.com

      Zapraszam do subskrypcji biuletynu w celu uzyskiwania poufnych informacji o książkach i twórczości Owena Jonesa.

      Prosimy po podanie swojego adresu e-mail w poniższym linku:

       http://meganthemisconception.com

      1 1 KŁOPOT PANA LEE

      Od kilku tygodni pan Lee, lub dla miejscowych „Staruszek Lee”, czuł się dziwnie. Wiedzieli o tym wszyscy w zamieszkiwanej przez niego społeczności, gdyż była ona bardzo mała i wyizolowana od reszty świata. Mężczyzna udał się więc zasięgnąć porady u miejscowego lekarza. A właściwie lekarki. I nie tyle lekarki, we współczesnym znaczeniu tego słowa – bardziej znachorki. Kobieta powiedziała mu, że poziom temperatury jego ciała wariuje, a wszystko przez wpływ „czegoś” na krew pana Lee.

      Owa miejscowa szamanka, prywatnie ciotka pana Lee, nie była w stanie określić, co odpowiada za jego stan. Obiecała jednak, że w ciągu dwudziestu czterech godzin pozna odpowiedź. Mężczyzna musiał jednak zostawić próbki do zbadania i powrócić na wezwanie znachorki. Podała mu kępkę mchu i kamień.

      Ten zestaw nie zdziwił pana Lee – miał już z nim wcześniej do czynienia. Oddał więc mocz na mech i napluł na kamień, mocno ściągając plwociny. Z namaszczeniem oddał przedmioty kobiecie. Znachorka owinęła je osobno w bananowe liście, aby jak najdłużej zachować ich wilgoć, a także by nie dotykać ich gołymi dłońmi. To mogło je skazić.

      - Potrzeba dnia, żeby zgniły i wyschły. Potem będę mogła im się przyjrzeć i dowiem się, co ci dolega.

      - Dziękuję, ciotuniu Da… To znaczy, szamanko Da. Będę wypatrywał wieści od ciebie i przybędę na wezwanie natychmiast.

      - A ty dokąd, młodzieńcze? Jeszcze z tobą nie skończyłam.

      Da sięgnęła za siebie po ceramiczny słoik, stojący na półce. Otworzyła go i dwukrotnie nabrała jego zawartości do ust. Tą drugą splunęła na pana Lee. Gdy szamanka odprawiała modły do jej bogów, mężczyzna przeklinał fakt, że przypomniała sobie o „oczyszczeniu”. Nie znosił, gdy ktoś na niego pluł. Tyczyło się to szczególnie starych kobiet ze szkorbutem.

      - Dzięki temu spryskaniu alkoholem i modlitwie, pozostaniesz czysty, aż odpowiednio nie zdiagnozujemy twojego stanu - zapewniła go.

      Szamanka Da podniosła się. Podeszła do bratanka, objęła go ramieniem i odprowadziła do wyjścia. Jednocześnie skręcała papierosa.

      Gdy byli na zewnątrz, zapaliła skręta. Zaciągnęła się nim głęboko, czując jak dym wypełnia jej płuca.

      - A jak tam twoja żoneczka i wasze cudowne dzieci?

      - Wszyscy zdrowi, ciotuniu Da. Martwią się jednak o mnie. Od jakiegoś czasu czuję się jakiś taki rozklekotany, a doskonale wiesz, że nigdy w życiu nie byłem chory.

      - My, Lee, zawsze byliśmy silną zgrają. Twój ojciec, a mój kochany brat, wciąż byłby w pełni sił, gdyby nie zszedł na grypę. Silny był jak wół. Jesteś do niego podobny, ale jego nigdy nie postrzelono. Moim zdaniem to cię załatwiło – ten jankeski nabój.

      Pan Lee odbywał podobną rozmowę już setki razy. Nigdy jednak nie udało mu się wyjść z niej obronną ręką, więc po prostu przytaknął, wręczył ciotce 50-batowy banknot i udał się z powrotem na swoją farmę, która znajdowała się kilkaset metrów od wioski.

      Od razu poczuł się lepiej. Dlatego też postanowił to udowodnić wszystkim dookoła, idąc zawadiackim krokiem.

      Staruszek Lee bezwzględnie ufał ciotce Da, podobnie jak wszyscy w jego społeczności, będącej małą wioską o około 500 domostwach i kilku tuzinach przylegających do niej farm. Kobieta objęła stanowisko wiejskiej szamanki, kiedy był on jeszcze dzieckiem. Spośród osób pamiętających jej poprzednika, zostało nie więcej niż tuzin. Pewnym było, że społeczność ta nigdy nie miała lekarza z prawdziwego zdarzenia, który miałby kwalifikacje i wykształcenie medyczne.

      Nie było też tak, że wioskowi nie mieli dostępu do służby zdrowia. Lekarzy było jednak niewielu, a najbliższy przyjmował „w mieście”, czyli 75 kilometrów dalej. Wioska natomiast nie miała połączeń autobusowych, kolejowych, a nawet taksówek. Leżała ona bowiem w górach, na północno-wschodnim krańcu Tajlandii. Jakby tego było mało, lekarze brali za swoje usługi dużo pieniędzy, a przepisywane przez nich lekarstwa były drogie (wieść gminna niosła, że medycy pobierali od nich prowizje). Kilka wiosek dalej znajdowała się też przychodnia, jednak pracowali w niej wyłącznie jedna pielęgniarka i dojeżdżający lekarz, który pojawiał się tam raz na dwa tygodnie.

      Pan Lee i jego ziomkowie sądzili, że wykształceni medycy byli pewnie potrzebni bogatym mieszczuchom, ale im już niespecjalnie. No bo jak rolnik ma wziąć sobie dzień wolny na wizytę u lekarza, a dodatkowo wynająć kogoś z samochodem, kto wykona za niego pracę? Oczywiście, o ile udałoby się znaleźć kogoś zmotoryzowanego – w promieniu dziesięciu kilometrów było zaledwie kilka starych traktorów.

      Staruszek