Vincent V. Severski

Nieśmiertelni


Скачать книгу

coś bardzo ważnego.

      Za chwilę miał się rozpocząć wielki międzynarodowy hakaton, ostatni tego roku, organizowany w sztokholmskim Królewskim Instytucie Technologicznym przez Antona Peteriusa, znanego lepiej jako Anton Młot.

      Prawie dwustu hakerów i geeków zgromadzonych w sztolni po dawnym reaktorze atomowym czekało na sygnał do ataku. Ich podniecone głosy odbijały się od granitowych skał i potęgowały wrażenie, jakby było ich sto razy więcej, dodając wszystkim bojowego animuszu i determinacji.

      „Reaktor”, zwany potocznie R1, był świątynią hakerów z całego świata i żył teraz własnym życiem. Przed laty naukowcy zainspirowani mocą atomu prowadzili w tym miejscu badania. Dzisiaj to wirtualny świat cyberprzestrzeni był tym, co decyduje o losach ludzkości i co może ją zniszczyć równie dotkliwie jak bomba atomowa.

      Anton Młot miał trzydzieści pięć lat, był doktorantem i szarą eminencją uczelni, ojcem wszystkich hakerów i guru geeków. Znał każdego na KTH i każdy znał jego. Był też tajnym funkcjonariuszem FRA, jednak o tym na uczelni nie wiedział prawie nikt.

      Instytut należy do najlepszych uczelni na świecie, jest więc dumą Szwecji i kuźnią kadr dla nauki i przemysłu. Przy Valhallavägen powstają najnowocześniejsze technologie, które wzbudzają zazdrość wielu państw, a to jest wystarczający powód, by był również wysoko notowany na liście celów szpiegów.

      Szwedzkie władze doskonale o tym wiedziały i Młot był jednym z tych, którzy pilnowali, żeby do skarbca wiedzy KTH nie dobrał się nikt nieuprawniony. Robił to dobrze i kilka chińskich, rosyjskich, irańskich i izraelskich prób wdarcia się do sejfu uczelni przez cybermur skończyło się niepowodzeniem.

      – Proszę państwa! – rozległ się głos Antona wzmocniony głośnikami i odbił z pogłosem od granitowych skał. – Proszę o ciszę! Zaczynamy! Syjon wita swoich obrońców.

      Anton, w zielonym swetrze od Harriet zrobionym ścisłym ściegiem francuskim, w wypchanych na kolanach spodniach Dylan Cord i tytanowych okularach Silhouette, rozczochrany, uśmiechnięty, rozluźniony, pewny siebie, z wielkim mikrofonem w dłoni, wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać ktoś, kto gotów jest poprowadzić wiernych na drugą stronę rzeki marzeń. Stał na podwyższeniu, górując o dobry metr nad tłumem, który na dźwięk jego głosu zamilkł jak zaczarowany.

      – Jest teraz… – Anton spojrzał na zegarek – za piętnaście dwudziesta trzecia. Za moment rusza nasz ostatni w tym roku wielki hakaton. – Przerwał na chwilę i krzyknął z lekkim zaśpiewem: – Witam was wszystkich! Uraaaaa…

      – Uraaaaa… – odpowiedziało mu przeciągle prawie dwustu hakerów, jakby stali w szyku na placu Czerwonym, i można było odnieść wrażenie, że zakołysały się wiszące nad nimi przemysłowe haki i łańcuchy.

      – Jak wszyscy wiecie, tematem naszego ostatniego w tym roku wyścigu jest… – Anton zaczynał swój show – jak wy-sadzić o-bronę ban-ku na-rodowego i ze-mścić się sie-kierą na ban-komacie – wypowiadał poszczególne słowa, akcentując teatralnie każdą pierwszą sylabę. – Szczegóły i zasady hakatonu są takie same jak zawsze i możecie je sobie przypomnieć… Jeśli ktoś chce je ominąć, to o sposobach ich ominięcia może przeczytać na naszej stronie.

      – Anton! – krzyknął ktoś z głębi sali. – Wysadźmy Fed! Dla dobra ludzkości!

      – Chcesz, żeby biednym ludziom zostało tylko euro, juan i rubel? – odpowiedział mu inny głos.

      – Okej, okej! – uspokoił ich Anton. – My tu, w tym zimnym kraju, mamy korony szwedzkie i niech nikt nie próbuje przypadkiem eksperymentować na Riksbanku, bo nie będzie kasy na następny hakaton. Dobra… teraz jak zawsze przedstawię zespoły. Brawa! Brawa! Dla bohaterów, kanibali i rozbitków…

      W sali rozległo się zgodne klaskanie. Anton uderzał rękami nad głową, a wielki mikrofon trzymał między nogami, co wzbudzało dodatkową wesołość. Gdy wrzawa nieco się wyciszyła, rozpoczął prezentację zespołów.

      – Witamy gości zakonu od lewej do prawej… – Wskazał ręką. – Powitajcie gromko Kościół Świętego Steve’a z Londynu… – Rozległy się brawa. – Powitajcie Wyznawców Wielebnego Juliena z Oslo… – Brawa wciąż trwały. – Powitajcie Białych Rasistów z Alabamy i Czarnych Rasistów z Pretorii… – Oklaski zaczęły się nasilać. – Powitajcie Chiński Wywiad w Przebraniu Tybetańskich Mnichów i Rosyjski w Czerkieskach… – Po sali przeszedł śmiech, a oklaski jeszcze się wzmogły. – Czy w tym roku znowu nie ma nikogo z Langley?

      – Ja jestem! – odezwał się chłopak z pierwszego rzędu.

      – Za stary jesteś! – Anton machnął ręką. – Nie ma? No… to ja znowu będę? Trudno.

      – Za młody jesteś, Anton – rzucił ktoś z boku i został nagrodzony śmiechem.

      – W porządalu! Jeśli kogoś nie wymieniłem… to teraz na wszelki wypadek, żeby nikogo nie pominąć, witam wszystkich hakerów, geeków, świrów, szpiegów, terrorystów, odszczepieńców, transwestytów oraz innych popaprańców, a najcieplej wśród nich szpiegów naszego kochanego rektora Hansa Ericssona – ciągnął powoli Anton, wszyscy jednak doskonale wiedzieli, że nie ma żadnych zespołów hakerskich, a każdy komputer pracuje tylko na siebie, i to za darmo. – Club-mate, kawa z podwójną kofeiną, cola ekstra strong i inne afrodyzjaki są do waszej dyspozycji. – Spojrzał na zegarek. – Kanapki i zupa w bieżącej dostawie… Sauna tam gdzie zawsze i… uwaga! Nowość w tym roku! Ogród zimowy na zapisy.

      Oklaski zaczęły już wygasać i dało się wyczuć wyraźne rozluźnienie.

      Anton spojrzał po sali i zauważył, że zebrani stoją wpatrzeni w niego, oczekując najwyraźniej sygnału do rozpoczęcia wyścigu. Zdawało mu się, że wszystkie twarze, rozbawione, wesołe, z wyrazem niecierpliwości, a czasem i zacietrzewienia, są do siebie podobne. Tylko jedna, gdzieś z prawej strony, wyglądała zupełnie inaczej.

      Twarz smutna i… znajoma. Po chwili dopiero zdał sobie sprawę, że to Harriet Berghen.

      – Do boju! Dwudziesta trzecia! – rzucił nieco speszony i zaniepokojony spojrzeniem, które go dosięgło. – Bijemy się do poniedziałku… do ósmej rano… – Nie zdążył dokończyć, bo po sali przeszedł pomruk i wszyscy zaczęli się rozchodzić, jakby już opadła kurtyna, a on nie zdążył jeszcze skończyć swojej roli, i zamruczał ni stąd, ni zowąd: – Wychodzą, unosząc zwłoki, po czym huk dział słyszeć się daje. – I zszedł z podwyższenia.

      – Co robimy z sekcją trzecią? Strumień wciąż jest słaby – zagadnął go jakiś wyraźnie zaniepokojony młody człowiek z przypiętą tabliczką z napisem „Jörg”.

      – Pogadaj z Torstenem, on w tym siedzi. Powinien być teraz u siebie – rzucił Anton, nawet nie spojrzawszy na rozmówcę, i przeciskając się między ludźmi poklepującymi go po ramionach i plecach, ruszył zdecydowanie w kierunku Harriet.

      – Co się stało? – zapytał natychmiast po puss och kram. – Co się dzieje, śliczna Afrodyto? Nimfetko przesłodka…

      – Możemy porozmawiać?

      Już wcześniej zauważył, że Harriet jest w dziwnym nastroju, ale dopiero gdy wypowiedziała te dwa słowa, zobaczył, jak bardzo zły to nastrój.

      – Chodź, pójdziemy do mnie, tu nie ma warunków. – Objął ją ramieniem i zaczęli się przepychać do rogu sali, gdzie miał swoje małe biuro.

      Gdy zamknęły się za nimi drzwi i znikł męczący gwar granitowej sztolni, pokój wypełniła gęsta cisza. Zrobiło się zbyt cicho jak na przerażone oczy Harriet i Anton poczuł niepokój.

      Wziął od niej kurtkę, powiesił i usiedli w starych skórzanych fotelach. Przez kilkanaście sekund Harriet krążyła bezładnie wzrokiem po pomieszczeniu