Vincent V. Severski

Nielegalni


Скачать книгу

razu pokomplikuje, mądralo! – Rezydent nie był bardziej złośliwy niż zwykle, więc Bobriukow specjalnie się nie przejął. – No? Słucham, pan Bobriukow! – Użycie polskiego zwrotu grzecznościowego miało być w jego odczuciu ironiczne. Przecież zwracał się do Rosjanina.

      – Dzisiaj jest piątek. Jutro po pracy pojadę pod legendą turystyczną do Gdańska. Zapowiadają dobrą pogodę, a ja jeszcze tam nie byłem. Żeby lepiej uzasadnić legendę wyjazdu, zaproszę ze dwóch znajomych. Najlepiej jakichś Polaków…

      Bobriukow od razu pomyślał, że zaprosi tylko jedną osobę i że będzie nią Kasia. Już wcześniej proponował jej wspólny wypad. Miał namiar od kolegi z konsulatu w Gdańsku na zaciszny i elegancki Hotel & Spa w Oliwie.

      Jeżeli nie będzie mogła pojechać, to wtedy poszukam kogoś innego – pomyślał ze smutkiem. Tylko kogo?

      – Mam – ciągnął – trzy lub cztery osoby, które, jak sądzę, chętnie skorzystałyby z takiego zaproszenia. Trasę do Gdańska i sam pobyt w mieście wykorzystam na to, by się solidnie sprawdzić. Zajmie to piątek wieczór, całą sobotę i niedzielę rano. Po takim czasie ewentualna obserwacja będzie musiała się ujawnić.

      – Jak do tej pory, Bobriukow, toście jeszcze ani razu obserwacji nie ustalili – wtrącił rezydent ze złośliwym uśmiechem.

      – Jeżeli nie będę miał obserwacji, to wtedy można założyć, że Polak, osoba towarzysząca, jest na kontakcie kontrwywiadu i to im wystarcza, żeby trzymać mnie pod kontrolą. Ale to będzie przecież weekend. Każdy musi odpocząć, obserwacja też.

      – Obserwacja nigdy nie odpoczywa, Bobriukow! Zapamiętaj to sobie! Czego was teraz uczą na tej akademii? Oficer wywiadu szuka obserwacji, nawet gdy śpi, rozumiesz?

      – Tak jest, towarzyszu pułkowniku! – odgryzł się Witalij, ale rezydent chyba tego nie wyczuł. – Obsługi schowka dokonam w drodze powrotnej. Wyjazd z Gdańska zaplanuję tak, by do pomnika w Mławie dotrzeć, gdy będzie się już ściemniać. Zatrzymam samochód pod pozorem czynności fizjologicznych. Dobrze byłoby sprawdzić to miejsce w drodze do Gdańska, ale to chyba zbyteczne ryzyko zatrzymywać się tam dwa razy – powiedział pytającym tonem i spojrzał na rezydenta.

      – Jasne, że zbyteczne! Lepiej, Bobriukow, żebyś zabrał ze sobą kobietę. Nie będzie ryzyka, że zechce pójść z tobą na stronę. – Rubaszny śmiech wskazywał, że rezydent jest zadowolony ze swojego dowcipu.

      – To nie będzie łatwe! Ale spróbuję jakąś znaleźć! – odparł Witalij z poważną miną.

      W duchu widział już, jak jedzie swoją ukochaną alfą romeo z Kasią i spędzają dwa dni w pubach oraz uroczych zakątkach Gdańska i Sopotu. I w dodatku za to wszystko płaci pan rezydent! Ta myśl sprawiła mu szczególną przyjemność. Schowek też obsłuży, bo to proste i łatwe, i będzie kolejny plusik w służbie. W końcu rzecz dotyczy agenta Hooka, jednego z ważniejszych, jakich miał rosyjski wywiad w Polsce.

      Ciężki jest zawód szpiega! – pomyślał i uśmiechnął się mimowolnie do rezydenta, który uznał to prawdopodobnie za akceptację jego pomysłu.

      – No dobrze, Bobriukow. Coś tam wymyśliłeś. Teraz bierz papier i pisz szczegółowy raport. Co i jak. I jeszcze jedno – dodał. – Materiał, który pobierzesz ze schowka, ten od Hooka, masz natychmiast dostarczyć do Moskwy. Samolot jest zarezerwowany na poniedziałek. Zadowolony? Osobiście pisał w tej sprawie ten twój były szef… Popowski.

      Bobriukow czuł, że rezydent nawet nie próbuje kryć sarkazmu.

      – Zostaniesz w Rosji dłużej, asie wywiadu z Irkucka. Więc się odpowiednio przygotuj. Rozumiesz?

      Konrad bez trudu znalazł miejsce w ogródku pubu Zielona Gęś, wolnym o tej porze roku od tłumu studentów z okolicznych uczelni i akademików.

      Usadowił się tak, by – jak przystało na dobrze wyszkolonego oficera wywiadu – mieć na oku otoczenie. Nigdy nie wiadomo, na kogo można się natknąć. Także w kraju.

      Sara szła od strony metra. Ubrana w obcisłe dżinsy ultramaryna i bajecznie kolorową koszulkę, którą kiedyś razem kupili w Kambodży. Długie blond włosy spięła wysoko z tyłu, tak że wystrzelający jak fontanna koński ogon kołysał się w takt jej kroków. Wyglądała jak ktoś dokładnie pośrodku między manifą a paradą równości, chociaż odkąd rozpoczęła pracę w AW, przestała się interesować takimi sprawami, bo w tym środowisku są one nieaktualne. Sama była tego najlepszym przykładem. Lubiła powtarzać, że pełne równouprawnienie będzie wtedy, gdy na dyskryminację zaczną skarżyć się mężczyźni.

      Konrad już z daleka zauważył, że się uśmiecha. Usiadła naprzeciwko, plecami do ogródka.

      – Ty też zdążyłeś się przebrać… Byłeś w domu? – zaczęła, zapalając papierosa.

      – Odstawiłem samochód. Mam ochotę na kilka piw. Co dla ciebie?

      – Cola z lodem i cytryną! – powiedziała i po chwili milczenia, gdy Konrad szukał wzrokiem kelnerki, zapytała: – Co się dzieje? Co jest grane? Rozumiem, że miałeś wystarczająco ważny powód, by odezwać się tak niegrzecznie. Nie wyczułam tego od razu, bo po prostu zrobiło mi się przykro, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że to nie w twoim stylu. Więc o co chodzi? – zakończyła, już bez uśmiechu.

      Przez dłuższą chwilę nie reagował na jej słowa i omiatał wzrokiem otoczenie, ale widać było, że robi to odruchowo, zatopiony w myślach, jakby szukał odpowiednich słów. Tak się przynajmniej Sarze wydawało.

      – Sorry, nie chciałem cię urazić! Przecież wiesz… – zaczął tak, jak tego oczekiwała. – Widzisz, twoja reakcja na to, co powiedziałem, była spontaniczna i prawdziwa. Myślę dokładnie tak jak ty, ale nie znasz wszystkich okoliczności sprawy, o których nie mogłem ci powiedzieć przy Marku. W mojej ocenie on już o tej sprawie wiedział wcześniej od Ciężkiego. Kiedy na niego patrzyłem, na jego twarzy było wypisane czerwonym pisakiem: ja o wszystkim wiem. Musieli czekać na mój powrót, bo w końcu jestem wciąż szefem Wydziału, a procedury służbowe obowiązują…

      – Czytasz w moich myślach! Nigdy nie byłeś konformistą, przecież wiem! – przerwała mu Sara.

      – Nie mogłem kontestować polecenia szefa, bo Mareczek natychmiast poinformowałby o tym Ciężkiego, ale dobrze, że ty to zrobiłaś. Miałem inne powody, by tak się zachować, chociaż nie czułem się z tym dobrze. Wyjaśnię ci to… a przynajmniej spróbuję.

      Głos Konrada brzmiał teraz tak jak zawsze, uczciwie i lojalnie. Szanowała go za to.

      – Kiedy przyjechałem do Centrali, Małgosia…

      – Sekretarka szefa?

      – Tak. Powiedziała mi, że przedwczoraj biesiadowało tam towarzystwo, Kamiński, Małecki z IPN, szef i Ciężki. Rozumiesz? – zapytał, ale Sara niepewnie pokiwała głową. – Od razu poczułem, że coś jest na rzeczy…

      – Kamiński z pałacu? – zapytała z pewnym wahaniem.

      – No właśnie…

      Sara zrobiła zdziwioną minę. Nigdy żadnego z nich nie spotkała, chociaż wielokrotnie miała okazję, bo zawsze dostawała zaproszenia na zakrapiane grille do ośrodka AW w Magdalence, na które chętnie przychodzili oficjele z małego i dużego pałacu. Konrad chodził, bo musiał, ale ona omijała to środowisko szerokim łukiem.

      – Na czym skończyłem…? Aha… no i potem dowiedziałem się o sprawie. Ani pana generała Zdzisia, ani Ciężkiego nie interesował mój pościg za Safirem. To był pierwszy sygnał, że sprawa tego archiwum NKWD w Brześciu ma jakiś dziwny wymiar. Od razu zacząłem podejrzewać drugie dno… – Konrad ciągnął swoją