zrozumiała, dlatego na pocieszenie chciała zobaczyć zdjęcia. Zaznaczył, że nie ma ich zbyt wiele, gdyż nie spędza zbyt wiele czasu ze swoim synem ze względu na napięte stosunki z matką chłopca. Nie pozostało między nimi nic z dawnej sielanki, a wręcz przeciwnie – jakby otworzyły się między nimi wrota piekieł. Początkowa beztroska wspólnych dni zamieniła się w pole bezlitosnej walki.
Franck wyjął album ze zdjęciami, na którym chłopczyk został uwieczniony od dnia narodzin, do czasu gdy miał około półtora roku – był jeszcze bardzo mały. Wydawało się, że Swietłana z sympatią przygląda się dziecku. Zwróciła jednak uwagę na jego kolor skóry.
– Dlaczego on jest taki czarny? – zapytała.
Franck zamarł. Przypadkowe użycie obraźliwego określenia było dla niego jak nagły cios obuchem. Jak mogła tak powiedzieć? Odparł po prostu, że na pewno mniej niż jego matka. To przecież nic takiego i nie warto na to zwracać uwagi. Swietłana przeprosiła, widząc jego zdenerwowanie i dalej przeglądała zdjęcia. Przewracała kartki albumu, a Franck bacznie ją obserwował. Zauważył, że od czasu do czasu mruży prawe oko, jakby chciała lepiej zobaczyć szczegóły każdej fotografii. Francka zaciekawiło, czy ma problemy z wzrokiem. Swietłana potwierdziła, że cierpi na ametropię w prawym oku, ale nie chce nosić okularów. Ogólnie widzi bardzo dobrze. Chociaż jest krótkowidzem, z lewym okiem nie ma żadnych problemów, dlatego sama poradziła sobie z tym problemem okulistycznym. O ile jej wzrok nie pogorszy się, takie rozwiązanie było jej na rękę.
Swietłana pogratulowała Franckowi synka i uznała, że chłopiec jest słodki i pełen energii. Jeszcze raz przeprosiła za niefortunny komentarz. Franck nie miał jej już za złe tej wpadki, a zapytał ją, czy sama zamierza kiedyś mieć dzieci. Powiedziała, że na razie jej się nie spieszy i zwierzyła mu się ze swoich wątpliwości. Nie była pewna, czy będzie potrafiła dobrze wejść w rolę matki, czy będzie w stanie zadbać o wykształcenie dziecka. Bała się, że nie ma dość autorytetu i godności. Franck zapewnił ją, że nie ma się czego obawiać, a instynkt macierzyński pojawia się dopiero po urodzeniu dziecka. Będzie wtedy wiedziała, jak ma postępować i co zrobić w danym momencie. Dodał, że jest przekonany o jej nadzwyczajnej uczuciowości i o tym, że będzie potrafiła obdarzyć miłością swoje potomstwo. Jej dzieci będą mogły tylko być szczęśliwe, że mają tak czułą matkę. Swietłana uśmiechnęła się na te miłe słowa. Zamknęła album i oddała go właścicielowi, a on włożył go do tej samej szuflady w komodzie, z której go wyjął. Potem podszedł do Swietłany i pocałował ją. Jeszcze raz kochali się.
Obudzili się szczęśliwi późnym porankiem. Traktowali się nawzajem z pełną troski czułością. Franck zrobił herbatę Swietłanie, a sam napił się kawy. Też lubił herbatę, ale dopiero po obiedzie. Wieczorem, przy filmie chętnie pijał ziółka.
Wieczorem Swietłana miała udać się na dworzec, by wyruszyć do Amsterdamu. Powiedziała, że pociąg odjeżdża z dworca Gallieni. Franck ze zdziwieniem stwierdził, że to przecież nazwa stacji metra i poprosił, by pokazała mu bilety. Okazało się, że Swietłana pomyliła się, kupując bilety przez Internet. Gallieni to ogromny dworzec autobusowy, który obsługuje trasy w całej Europie. Można tam wsiąść w autokar, ale w żadnym razie nie w pociąg. Swietłana była załamana tym odkryciem – oznacza to długą i niewygodną podróż. Spędzi w autokarze całą noc.
Dziewczyna zaczęła się wahać. Zrozumiała teraz, dlaczego cena była tak atrakcyjna. Franck stwierdził, że nie musi jechać, jeżeli obawia się podróży tym środkiem transportu, ale zaczął ją też uspakajać. Szkoda rezygnować z takiego pobytu przez zwykłą nieuwagę. Jeżeli nie pojedzie, to będzie go mogła odprowadzić do pracy, jednak miejsce to nie ma jej nic ciekawego do zaoferowania. Chociaż Franck wolałby spędzić jeszcze jeden dzień w jej towarzystwie, jego przyjemność niekoniecznie byłaby korzystna dla partnerki. Rezygnacja z podróży nie leżała zatem w jej interesie.
Chwilowo oboje zajęci byli jednak pochłanianiem sushi, które Franck wcześniej odmroził. Kupił je przed spotkaniem i przechowywał w zamrażalniku, bo z rozmowy dowiedział się, że Swietłana uwielbia ten przysmak, a chciał jej zrobić przyjemność.
Po południu wyszli na spacer do parku Montsouris. Przy wejściu zobaczyli sprzedawcę lodów. Swietłana nie mogła się oprzeć, a zatem każde z nich zdecydowało się na trzy gałki lodów o smaku waniliowym, truskawkowym i brzoskwiniowym. Szli brzegiem jeziora, a z nieba lał się nieznośny żar. Sorbety szybko się rozpuszczały, musieli się więc spieszyć. Lepka ciecz spływała po wafelku, aż na ich palce. Całe szczęście w przepastnej torbie Swietłany kryła się paczka chusteczek i butelka wody, mogli więc wyczyścić ręce.
Usiedli na zboczu pokrytym trawą pod drzewem, które rzucało zbawienny cień. Na tych kilku metrach kwadratowych tłoczyli się przedstawiciele chyba wszystkich sfer paryskich, bardzo zróżnicowani pod względem etnicznym. Niektórzy wylegiwali się bezczynnie w słońcu, opalając swe obnażone ciała. Intelektualiści pogrążeni byli w lekturze. Sportowcy ćwiczyli jogę, wykonując skomplikowane asany. Nieco dalej ktoś o azjatyckich rysach pochłonięty był ćwiczeniami qigong – jakby zamknięty w swym własnym świecie, odcięty od wszystkich, w izolacji od otoczenia. Mężczyzna w średnim wieku zatrzymał się po wyczerpującym biegu, a następnie zaczął się rozciągać tuż przed kobietą siedzącą spokojnie na ławce i pogrążoną w lekturze. Jakby chciał zwrócić na siebie jej uwagę, mężczyzna usiadł na drugim końcu ławki i zaczął się jej przyglądać jeszcze bardziej natarczywie. Między nimi widoczna była spora różnica wieku – mężczyzna musiał być straszy od obserwowanej czytelniczki co najmniej o dwadzieścia lat. Młoda dziewczyna czytała dalej nieporuszona. Jak gdyby nigdy nic, czekała aż ją zagadnie.
Nieco dalej, na płaskim terenie u podnóża zbocza, grupa nastolatków tańczyła w rytmie reggae. Widać było, że wszyscy dobrze się bawią, a chłopak, który wyglądał na nieco bardziej dojrzałego od reszty grupy, pokazywał pozostałym podstawowe kroki.
Panowała przyjazna atmosfera. Skąpany w promieniach słońca Paryż prowokował do nawiązywania kontaktów i podbojów sercowych, jakby w powietrzu unosiła się miłosna woń, po kilku haustach infekująca ciało i duszę zmysłowym bakcylem.
– Rzeczywiście Paryż to miasto miłości – stwierdziła Swietłana.
Franck uśmiechnął się i zaczął się nad tym zastanawiać. Przypomniał sobie o swojej byłej dziewczynie, która – przeciwnie – przeświadczona była, że romantyczny Paryż nie istnieje, a jest tylko mrzonką i ułudą. Najwyraźniej miała zbyt wysokie oczekiwania, dlatego rzeczywistość rozczarowała ją.
Franck wyraził umiarkowane zdanie w tej kwestii.
– Na to wygląda. Chociaż wydaje mi się, że podryw działa podobnie we wszystkich krajach. Czy w Rosji nie jest tak samo?
Swietłana przekrzywiła z namysłem głowę w lewo, a potem w prawo. Zdawało się, że waha się z odpowiedzią, jakby prowadziła spór wewnętrzny.
– Trochę inaczej to wygląda. Tutaj ludzie są bardziej bezpośredni. Można powiedzieć, że szukają miłości.
– Każdy poszukuje miłości! Nawet ci, którzy tego nie okazują lub twierdzą coś wręcz przeciwnego. Spójrz na tego faceta, który coś tam rysuje. Jak ci się wydaje – co on robi?
Swietłana spojrzała we wskazanym przez Francka kierunku i zobaczyła artystę wykonującego szkic.
– Myślę, że rysuje martwą naturę, zainspirowany widokiem parku.
– Mylisz się! Spójrz na tę dziewczynę, nieco dalej w prawo. Zobacz, jak mu się przygląda z uwagą. Jest nim zainteresowana i intryguje ją jego rysunek. A on na pewno już wyczuł, że połknęła przynętę.
– Hm. Rzeczywiście bardzo piękna ta dziewczyna! Chyba masz rację.