Лорен Вайсбергер

W pogoni za Harrym Winstonem


Скачать книгу

– wrzasnęła Emmy. – Próbujesz mnie przebić.

      Leigh zakrztusiła się kawałkiem melona.

      – Zaręczona? Z kim? Spotykasz się z kimś?

      – Nie, obecnie nie, ale zainspirowało mnie zobowiązanie Emmy o dokonaniu zmian. No i spójrzmy prawdzie w oczy, dziewczyny, nie robimy się młodsze i powinnyśmy przyjąć do wiadomości, że istnieje ograniczona liczba bogatych przystojnych mężczyzn sukcesu w wieku między trzydziestką a czterdziestką. Jeżeli teraz sobie ich nie zabezpieczymy – wzięła swoje jędrne piersi w obie dłonie i nieco uniosła – równie dobrze możemy o wszystkim zapomnieć.

      – Cóż, dzięki Bogu, że to do ciebie dotarło – stwierdziła Emmy z rozbawieniem. – Po prostu wskażę palcem któregoś z dziesiątków, nie, setek przystojnych wolnych mężczyzn sukcesu koło trzydziestki, których znam, i zaklepię go dla siebie. Tak, to jest plan.

      Adriana uśmiechnęła się i protekcjonalnie poklepała Emmy po ręce.

      – Nie zapominaj, że ma też być bogaty, querida. A poza tym wcale nie twierdzę, że wszystkie powinnyśmy tak zrobić. Ty stanowczo musisz najpierw się trochę zabawić i w tym kontekście twój zbliżający się wypadzik do krainy promiskuityzmu jest zgodny z zaleceniem lekarza. Biorąc jednak pod uwagę, że ja… cóż, zaliczyłam ten wypad…

      – Jeśli mówiąc „wypad”, masz na myśli „całkowite podporządkowanie sobie tego terytorium”, chyba się z tobą zgodzę – przyłączyła się Leigh.

      – Śmiej się, jeśli chcesz – powiedziała Adriana, czując irytację, że jak zwykle nie traktują jej poważnie – ale w ponadpięciokaratowym okrągłym kamieniu w inkrustowanej oprawie od Harry’ego Winstona nie ma niczego śmiesznego. Absolutnie niczego.

      – Tak, ale teraz to dość zabawne – orzekła Emmy, a Leigh pękała ze śmiechu. – Adriana zaręczona? Nie umiem sobie tego wyobrazić.

      – Równie trudno wyobrazić sobie, że taka seryjna monogamistka jak ty rozkłada nogi dla każdego obcokrajowca, który znajdzie się w pobliżu – odcięła się Adriana.

      Leigh otarła łzę, uważając, żeby nie naciągać delikatnej skóry pod okiem, która prawdopodobnie i tak jest skazana, ponieważ kiedyś paliła. Nie była pewna, czy to endorfiny po szczególnie forsownych zajęciach jogi, lekkie przerażenie na myśl o kolacji z rodzicami Russella tego wieczoru czy po prostu chęć dołączenia do wesołości przyjaciółek, ale zanim zdołała się powstrzymać – właściwie niemal zanim zdołała się zorientować, co robi – zaczęła mówić bez namysłu i nie zachowując ostrożności.

      – Dla uczczenia waszej odwagi – powiedziała, a słowa wydobywały się z jej ust bez udziału jej woli – ja także chciałabym wyznaczyć sobie pewien cel. Przed końcem tego roku postanowiłam… – głos uwiązł jej w gardle. Zaczęła mówić, nie wiedząc, co chce powiedzieć, zakładając, że na coś wpadnie, ale nie miała nic do zaproponowania. Zasadniczo była zadowolona z pracy, choć czasami uznawała ją za nudną. Całkowicie satysfakcjonowała ją liczba mężczyzn, z którymi do tej pory spała, i już zabezpieczyła sobie chłopaka odpowiadającego wszystkim wyznaczonym przez Adrianę kryteriom – w dodatku nie jakiegoś tam chłopaka, ale znanego faceta, z którym chciała umawiać się połowa kraju i cała żeńska populacja Manhattanu. W końcu zaoszczędziła dość pieniędzy, by kupić mieszkanie. Robiła dokładnie to, czego się po niej spodziewano. Co takiego może zmienić?

      – Zajść w ciążę? – usłużnie podsunęła Emmy.

      – Zrobić sobie operację plastyczną? – wystąpiła Adriana z kontrpropozycją.

      – Zarobić pierwszy milion?

      – Zaangażować się w trójkąt?

      – Uzależnić się od alkoholu albo dragów?

      – Pokochać metro? – zapytała Adriana ze złośliwym uśmiechem.

      Leigh zadrżała.

      – Boże, nie. Nie to. – Uśmiechnęła się szeroko.

      Emmy poklepała ją po dłoni.

      – Wiemy, wiemy, kochanie. Ten brud, ten hałas, ten nieprzewidywalny rozkład jazdy…

      – Wszyscy ci ludzie! – wykrzyknęła Adriana. Po dwunastu latach znajomości miała uczucie, że zna Leigh lepiej niż samą siebie. Jeżeli istniało coś, co doprowadzało biedaczkę do szaleństwa – jeszcze bardziej niż bałagan, głośne powtarzające się dźwięki albo niespodzianki – to tłum. Ostatnio dziewczyna była wrakiem i Adriana z Emmy omawiały ten problem przy każdej okazji.

      Milczenie przerwała Emmy:

      – Uznaj to za dobry znak, że nie istnieje w twoim życiu obszar, który domaga się gruntownej przebudowy. W końcu ile osób może tak o sobie powiedzieć?

      Adriana skubnęła resztkę tostu.

      – Poważnie, querida, wystarczy, jeśli docenisz swoje idealne życie. – Uniosła kubek z kawą. – Za zmiany.

      Emmy sięgnęła po swoją prawie pustą szklankę soku grejpfrutowego i zwróciła się do Leigh.

      – I za rozpoznanie perfekcji, kiedy się trafia.

      Leigh przewróciła oczami i zmusiła się do uśmiechu.

      – Za wspaniałych nieznajomych i diamenty wielkości kocich łbów – powiedziała.

      Dwa naczynia spotkały się z jej kubkiem i wydały cudowne „brzdęk”.

      – Na zdrowie! – wykrzyknęły jednocześnie. – Na zdrowie.

*

      Jeżeli wszyscy jej irytująco gadatliwi koledzy nie zamkną się w cholerę w ciągu następnych siedmiu minut, nie ma mowy, żeby z zachodniej części miasta zdążyła na Upper East Side przed pierwszą. Czy ci ludzie nigdy nie mają dość własnego gadania? Czy nie bywają głodni? Leigh głośno zaburczało w brzuchu, jakby dla przypomnienia, że jest godzina lunchu, ale wydawało się, że nikt tego nie zauważył. Omawiali najnowszą publikację (Życie i przywództwo papieża Jana Pawła II) z energią godną debaty prezydenckiej.

      – Lato to kiepski moment na biografię religijną, wiedzieliśmy o tym, kiedy się angażowaliśmy – skomentował z drżeniem jeden z redaktorów, wciąż nieprzywykły do wystąpień na zebraniach.

      Ktoś z działu sprzedaży, kobieta o słodkiej buzi, która wyglądała znacznie młodziej niż metrykalne trzydzieści parę lat i której imienia Leigh jakoś nie mogła zapamiętać, zwróciła się do wszystkich:

      – Oczywiście lato to nie jest idealny moment na cokolwiek poza plażowymi czytadłami, ale sama pora roku nie wystarczy, żeby wyjaśnić te rozczarowujące liczby. Wszystkie zamówienia, od B&N, z Boarders, od niezależnych księgarzy, są znacząco niższe, niż szacowano. Może gdybyśmy mogli zrobić jakiś szumek…

      – Szumek? – Patrick, szef reklamy o królewskich manierach, uśmiechnął się szyderczo. – A w jaki sposób proponowałabyś zrobić „szumek” przy książce o papieżu? Dajcie nam coś choćby śladowo zachęcającego, to może coś wymyślimy. Tylko że zawartość tej książki mogłaby wytatuować sobie na piersiach Britney Spears, a ludzie i tak nie chcieliby o niej rozmawiać.

      Jason, jedyny redaktor awansowany równie szybko, jak Leigh, i którego obecność w Brook Harris pozwalała jej zachować zdrowe zmysły, westchnął i zerknął na zegarek. Leigh zauważyła jego spojrzenie i skinęła głową. Nie mogła dłużej czekać.

      – Wybaczcie mi, proszę – powiedziała. – Mam spotkanie na lunchu, którego nie mogę odwołać. Naturalnie