Лорен Вайсбергер

W pogoni za Harrym Winstonem


Скачать книгу

pinot grigio i delikatnie karmelizowanych małżach, jednak nie potrafiła tak do końca porzucić myśli o pracy i skupić się na romantycznej kolacji we dwoje. Kiwała głową, gdy Russell omawiał przeznaczone dla całej firmy memorandum, które zamierzał napisać, gdy proponował, żeby spróbowali później tego lata odwiedzić dom jego kolegi z college’u na Martha’s Vineyard i kiedy powtarzał dowcip opowiedziany mu przez jednego z charakteryzatorów tego ranka. Dopiero gdy kelner przyniósł dwa kieliszki szampana i coś o nazwie „kokosowe dacquoise”, Leigh poczuła niepokój. Obok półmiska z ananasem w syropie otoczonym jagodami spokojnie leżało czarne aksamitne pudełko. Była zaskoczona i trochę zaniepokojona, że zobaczywszy pudełko z biżuterią, przede wszystkim poczuła ulgę: długi prostokątny kształt oznaczał, że nie jest to – dzięki Bogu – pierścionek. Oczywiście prawdopodobnie któregoś dnia zechce poślubić Russella – wszyscy przyjaciele i członkowie rodziny, którzy go poznali, natychmiast zaczynali wymieniać cechy predestynujące go do bycia dobrym mężem. Uprzejmy, przystojny, z udaną karierą zawodową, charyzmatyczny i w oczywisty sposób uwielbiający Leigh – a jednak nie była gotowa poślubić go teraz. Wydawało się, że nie zaszkodziłoby zaczekać kolejny rok albo dwa. Małżeństwo to, cóż… małżeństwo i chciała mieć absolutną pewność.

      – Co to jest? – zapytała autentycznie podniecona, wyobrażając sobie wisiorek z jej inicjałem albo może ładną złotą bransoletkę.

      – Otwórz i zobacz – powiedział łagodnie.

      Leigh przesunęła palcami po pluszowym aksamicie i uśmiechnęła się szeroko.

      – Nie powinieneś…

      – Otwórz!

      – Jestem pewna, że będzie cudowny.

      – Leigh, otwórz pudełko, możesz być zaskoczona.

      Wyraz jego oczu sprawił, że się zawahała, podobnie widok jego dłoni ciasno obejmującej kieliszek z szampanem. Szybko otworzyła pudełko i tak jak dzieje się to w każdej kiepskiej komedii romantycznej, głośno zaczerpnęła tchu. W samym środku pudełka odpowiedniego rozmiarem dla naszyjnika znajdował się pierścionek. Pierścionek zaręczynowy. Ogromny, bardzo piękny, pierścionek zaręczynowy.

      – Leigh? – Russellowi drżał głos. Delikatnie wyjął pudełko z jej dłoni i wyłowił pierścionek. Jednym płynnym ruchem ujął jej lewą rękę i wsunął pierścionek na właściwy palec. Pasował idealnie. – Leigh, kochanie? Kocham cię od chwili, gdy cię poznałem rok temu. Myślę, że od pierwszego wieczoru oboje o tym wiedzieliśmy. To coś wyjątkowego, coś na zawsze. Wyjdziesz za mnie?

*

      Pierwsze spotkanie z miejscową firmą zatrudniającą personel kuchenny Emmy miała dopiero o drugiej – jeden z licznych plusów restauracyjnego biznesu – ale zaczynała odczuwać zmęczenie wywołane zmianą stref czasowych. Kiedy zjawiła się w hotelu o dziesiątej rano, zamówiła do pokoju lekkie śniadanie złożone z croissanta, kawy i truskawek (po szybkim przeliczeniu euro na dolary zdała sobie sprawę, że jego koszt wyniósł trzydzieści jeden dolarów, i to bez napiwku), potem wykąpała się, zużywając trzyuncjową butelkę płynu do kąpieli, którą znalazła w minibarze ($50). Następnie trochę się przespała i kilka kolejnych godzin spędziła, potwierdzając spotkania na dzień następny, zjadła sałatkę nicejską z colą w restauracyjnym ogródku ($38). Żadna z tych rzeczy nie wydawała się jednak specjalnie ekstrawagancka w porównaniu z kolacją, prostym zestawem stek i frytki, który samotnie zjadła w hotelu dwie godziny wcześniej. Stek, frytki i jeden kieliszek czerwonego wina. („Wino domowe? Co ma pani na myśli, mówiąc »wino domowe«?”, zapytał kelner, ledwie powstrzymując szyderczy uśmiech. „Ach – powiedział po chwili wytężonego namysłu. – Ma pani na myśli »niedrogie«, tak? Przyniosę je dla pani, madam”). Rachunek wyniósł okrągłych dziewięćdziesiąt sześć dolarów, a wino smakowało jak Manischevitz. I nawet nie zwrócił się do niej „mademoiselle”!

      Zajmujący pierwszorzędne miejsce przy szykownej Rue du Faubourg w pierwszym arrondisemenent – zaledwie kilka kroków od Ritza i Hermesa – hotel Costes był znany z klienteli składającej się z licznych sław i z zajmującej czołowe miejsce szykownej paryskiej sceny klubowej. Kiedy w dziale podróży zapytano ją, czy ma jakieś preferencje co do hotelu, Emmy nie zdołała zebrać się na odwagę, żeby zasugerować Costes. Dopiero kiedy agent przedstawił jej do wyboru fantastyczny hotel nad rzeką na lewym brzegu i Costes, podskoczyła z podniecenia. Czy może istnieć lepsze miejsce na rozpoczęcie Tour de Dziwka’07?

      Emmy przez cały tydzień nie mogła się doczekać, aż znajdzie się w Costes. Godzinę po przyjeździe była zachwycona tym, jaki jest wspaniały. Po dwóch czuła się onieśmielona. Po trzech była gotowa się wyprowadzić. Costes mógł być najlepszym miejscem w mieście, ale do oglądania – wydawało się niemożliwe, żeby ktokolwiek się tam zatrzymywał. Albo Emmy naprawdę strasznie się postarzała, albo Costes miał poważny problem z nastawieniem do klientów. Korytarze były tak ciemne, że musiała przesuwać dłońmi po ścianie, by na którąś nie wpaść. Muzyka z holu rozbrzmiewała także w pokojach, a hałaśliwe rozmowy modelek sączących latte z chudym mlekiem i modnych typków z różnych krajów pociągających bordeaux na głównym dziedzińcu docierały do wszystkich okien. Czarująca wanna na nóżkach nie miała zasłony, więc kiedy użyła trzymanego w ręku prysznica, zalała podłogę. W łazience nie było gniazdka (prawdopodobnie dlatego, że wszyscy przywozili własnych stylistów), więc Emmy musiała wysuszyć włosy, i to bez lustra, przy biurku. Jak na razie została przez hotelowy personel potraktowana protekcjonalnie, zignorowana i wyśmiana. A jednak, choć było to irytujące, nie mogła pozbyć się uczucia, że powinna czuć się zaszczycona, że tu mieszka.

      Siedziała więc w holu, starając się nie zwracać na siebie uwagi, czytając e-maile na laptopie i delektując się filiżanką espresso (z niechęcią musiała przyznać: nieskazitelną). Siostra napisała do niej, że zamierzają przyjechać z Kevinem do Nowego Jorku na Czwartego Lipca i pytała, czy Emmy będzie w mieście. Odpisała, że mogą zatrzymać się w jej kawalerce, a ona prześpi się u Adriany, kiedy odezwał się jej nowy, służbowy, międzynarodowy telefon.

      – Tu Emmy Solomon – powiedziała najbardziej profesjonalnym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć.

      – Emmy? To ty?

      – Leigh? Skąd masz ten numer?

      – Zadzwoniłam do twojej firmy i powiedziałam, że to nagły wypadek. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?

      – Kochanie, czy wszystko w porządku? U ciebie jest druga nad ranem.

      – Tak, wszystko świetnie, chciałam po prostu, żebyś dowiedziała się ode mnie, zanim wszystko rozniesie się e-mailem. Jestem zaręczona!

      – Zaręczona? O mój Boże! Leigh, gratulacje! Nie miałam pojęcia, że w ogóle się nad tym zastanawiacie. To takie podniecające! Opowiedz mi wszystko. – Emmy zauważyła, że członek obsługi w uniformie rzucił jej niemiłe spojrzenie, ale nie pozostała mu dłużna.

      – Ja, cóż… właściwie też się tego nie spodziewałam – odparła Leigh. – Tak jakoś wyszło bez zapowiedzi.

      – No i jak to zrobił?

      Leigh opisała to, co miało być zwykłą kolacją z okazji rocznicy, jak okropnie wyglądała i jak się czuła, i co każde z nich zamówiło u Daniela z drobiazgową dokładnością. Gdy wreszcie doszła do oświadczyn przy deserze, Emmy zaczęła jej przerywać, rozpaczliwie próbując wyciągnąć to, co ważne.

      – Nie obchodzi mnie, jak wyglądałaś! Jak wygląda pierścionek? I pozwól mi przypomnieć sobie, że teraz nie czas na skromność.

      – Jest ogromny.

      – Jak