Elena Ferrante

Historia zaginionej dziewczynki


Скачать книгу

się na noc, a potem z silnym biciem serca szłam do niego. Spaliśmy razem, mocno przytuleni, jakbyśmy się bali, że jakieś wrogie moce rozdzielą nas we śnie. Rano zamawialiśmy śniadanie do łóżka i rozkoszowaliśmy się tym luksusem, który dotychczas oglądaliśmy jedynie w kinie: śmialiśmy się, byliśmy szczęśliwi. W ciągu dnia szłam z Ninem do auli kongresowej i chociaż prelegenci czytali z kartek znudzonym tonem, fakt, że z nim jestem, przepełniał mnie radością, siedziałam obok i starałam się nie przeszkadzać. Nino słuchał wystąpień z wielką uwagą, notował i od czasu do czasu szeptał mi na ucho ironiczne komentarze przeplatane miłosnymi słówkami. Podczas obiadu i kolacji otaczał nas tłum akademików z całego świata: obce nazwiska, obce języki. Rzecz jasna najwybitniejsi uczestnicy siedzieli przy jednym stole, a my i cała reszta młodych naukowców przy drugim. Wrażenie zrobiła na mnie energiczność Nina, i to zarówno podczas obrad, jak i w restauracji. Nie było w nim nic z dawnego studenta ani nawet z młodzieńca, który dziesięć lat temu wystąpił w mojej obronie w księgarni w Mediolanie. Zrezygnował z polemicznego tonu, z taktem wykraczał poza akademickie podziały, był ujmujący i poważny, gdy nawiązywał nowe kontakty. Prowadził błyskotliwe rozmowy, mówił biegle po angielsku i całkiem nieźle po francusku, i demonstrował dawne zamiłowanie do cyfr i konkretów. Podobał się, a fakt ten przepełniał mnie dumą. W kilka godzin zdołał zaskarbić sobie powszechną sympatię i nie mógł opędzić się od rozmówców.

      Tylko przy jednej okazji zmienił się nie do poznania, a było to w wieczór przed jego wystąpieniem na kongresie. Stał się niemiły i nieuprzejmy, pokonał go strach. Wyraził się nieprzychylnie o swoim tekście, kilkakrotnie powtórzył, że jemu pisanie nie przychodzi z taką łatwością jak mnie, zdenerwował się i stwierdził, że nie miał na to wystarczająco dużo czasu. Poczułam się winna – czyżby to nasza skomplikowana historia odciągnęła go od pracy? – usiłowałam go jakoś uspokoić, przytuliłam go, pocałowałam i zachęciłam, żeby przeczytał mi to, co napisał. Zaczął czytać. Rozczuliła mnie jego mina przerażonego ucznia. Wystąpienie nie było bardziej nudne od tych, których już wysłuchałam w auli, nie szczędziłam mu pochwał i w końcu się uspokoił. Następnego ranka przemawiał z udawanym zapałem i zebrał liczne oklaski. Wieczorem pewien Amerykanin, jeden z wybitnych akademików, zaprosił go do swojego stolika. Zostałam sama, ale nie było mi przykro. Kiedy towarzyszył mi Nino, z nikim nie rozmawiałam, teraz, podczas jego nieobecności, musiałam sobie radzić moim kulejącym francuskim. Zaznajomiłam się z pewną parą z Paryża. Przypadli mi do gustu, bo szybko odkryłam, że ich sytuacja niewiele różni się od naszej. Oboje uważali rodzinę za tłamszącą instytucję, oboje mieli za sobą bolesne rozstania z małżonkiem i dziećmi, oboje wyglądali na szczęśliwych. On, Augustin, był mężczyzną pięćdziesięcioletnim, o czerwonej twarzy, żywych niebieskich oczach i gęstych jasnych wąsach. Ona, Colombe, urzekająco elegancka, niewiele ponad trzydziestkę – jak ja – miała krótkie czarne włosy, drobną twarz i ostro zarysowane oczy i usta. Rozmawiałam głównie z nią. Była matką siedmioletniego chłopca.

      – Za kilka miesięcy – powiedziałam – moja starsza córka też skończy siedem lat, ale chodzi już do drugiej klasy, jest bardzo zdolna.

      – Mój jest bardzo bystry i posiada dużą wyobraźnię.

      – Jak przeżył separację?

      – Dobrze.

      – W ogóle nie cierpiał?

      – Dzieci nie są tak sztywne jak dorośli, są elastyczne.

      Jeszcze przez chwilę mówiła o elastyczności, która cechuje dzieciństwo, ta myśl chyba dodawała jej otuchy. Powiedziała: w naszym środowisku rodzice dosyć często się rozstają, dzieci wiedzą, że to się zdarza. Kiedy jednak ja stwierdziłam, że oprócz jednej przyjaciółki nie znam innych kobiet, które rozstałyby się z mężem, nagle zmieniła ton i zaczęła skarżyć się na syna: jest zdolny, ale powolny, wykrzyknęła, w szkole mówią, że to bałaganiarz. Nagłe zniknięcie wszelkiej czułości z jej głosu wstrząsnęło mną, teraz mówiła wręcz z niechęcią, jakby syn robił jej na złość, i to wzbudziło mój niepokój. Jej towarzysz musiał dostrzec moją minę, bo się wtrącił, pochwalił swoich dwóch synów, czternastoletniego i osiemnastoletniego, i zażartował z ich powodzenia u kobiet, zarówno młodych, jak i dojrzałych. Kiedy Nino wrócił do stolika, obaj mężczyźni – przede wszystkim zaś Augustin – przeszli do krytykowania większości przemawiających. Colombe od razu przyłączyła się do nich z udawaną wesołością. Obmowa szybko zrodziła pozory zażyłości, Augustinowi usta się nie zamykały cały wieczór. On pił, a jego partnerka się śmiała, jak tylko Nino zabierał głos. Na koniec zaprosili nas, żebyśmy jechali z nimi samochodem do Paryża.

      Rozmowa o dzieciach oraz zaproszenie, którego ani nie przyjęliśmy, ani nie odrzuciliśmy, sprowadziły mnie na ziemię. W minionych dniach nieustannie myślałam o Dede i o Elsie, o Pietrze zresztą też, ale tak, jakby byli zawieszeni w jakimś równoległym wszechświecie, nieruchomo siedzieli wokół stołu kuchennego w naszym mieszkaniu we Florencji albo przed telewizorem, albo leżeli we własnych łóżkach. Nagle nasze oba światy się połączyły. Zdałam sobie sprawę, że pobyt w Montpellier zaraz dobiegnie końca, że ja i Nino będziemy musieli wrócić do naszych domów, ja do Florencji, a on do Neapolu, i stawić czoła kryzysom w naszych związkach. Ciała córek gwałtownie się połączyły z moim, mocno mną wstrząsnęło. Od pięciu dni nie miałam o nich żadnych wieści, poczułam silne nudności, a tęsknota stała się wręcz nie do zniesienia. Ogarnął mnie strach, nie przed przyszłością w ogóle, która wydawała się nieuchronnie złączona z Ninem, ale przed najbliższymi godzinami, przed jutrem, pojutrzem. Nie potrafiłam się opanować i chociaż była prawie północ – co z tego, pomyślałam, Pietro nie śpi o tej porze – zadzwoniłam.

      Nie było to łatwe, ale w końcu uzyskałam połączenie. Halo, powiedziałam. Halo, powtórzyłam. Wiedziałam, że po drugiej stronie słuchawki jest Pietro, zwróciłam się do niego po imieniu: Pietro, to ja, Elena, co z dziewczynkami. Rozmowa została przerwana. Odczekałam kilka minut, potem poprosiłam telefonistkę, aby znowu zadzwoniła. Byłam gotowa próbować całą noc, ale tym razem Pietro mi odpowiedział.

      – Czego chcesz?

      – Powiedz, co z dziewczynkami.

      – Śpią.

      – To wiem, ale jak się czują.

      – Co cię to obchodzi?

      – To moje córki.

      – Porzuciłaś je, nie chcą już być twoimi córkami.

      – Tak ci powiedziały?

      – Powiedziały mojej matce.

      – Sprowadziłeś Adele?

      – Tak.

      – Powiedz jej, że wracam za kilka dni.

      – Nie, nie wracaj. Ani ja, ani dziewczynki, ani moja matka nie chcemy cię więcej widzieć.

      4

      Długo płakałam, potem się uspokoiłam i poszłam do Nina. Chciałam mu powiedzieć o telefonie, chciałam, żeby mnie pocieszył. Ale kiedy podnosiłam rękę, żeby zapukać do drzwi, usłyszałam, że z kimś rozmawia. Zawahałam się. Mówił coś przez telefon, nie słyszałam co i w jakim języku, od razu jednak pomyślałam, że kontaktuje się z żoną. Czyżby robił to co wieczór? Czy kiedy ja szłam do swojego pokoju, aby przygotować się na noc, on dzwonił do Eleonory? Czy próbują rozstać się po przyjacielsku? A może chcą się pogodzić i gdy kongres w Montpellier dobiegnie końca, on do niej wróci?

      W końcu zapukałam. Nino przerwał, zapadła cisza, potem znowu rozległ się jego głos, teraz jednak bardzo cicho. Zdenerwowałam