Elena Ferrante

Historia zaginionej dziewczynki


Скачать книгу

nie słyszał się z nią od wyjazdu z Neapolu.

      – W takim razie do kogo dzwoniłeś?

      – Do kolegi, tutaj, w hotelu.

      – O północy?

      – O północy.

      – Kłamca.

      – To prawda.

      Długo mu się opierałam, nie miałam ochoty na seks, nie mogłam, bałam się, że już mnie nie kocha. W końcu uległam, żeby nie myśleć, że to już koniec.

      Następnego ranka, po pięciu dniach wspólnego życia, po raz pierwszy obudziłam się w złym nastroju. Musieliśmy wyjechać, kongres się zakończył. Nie chciałam, żeby Montpellier było tylko przelotnym epizodem, bałam się powrotu do domu, bałam się powrotu Nina do Neapolu, bałam się, że na zawsze stracę córki. Kiedy Augustin i Colombe znowu zaproponowali wspólną podróż do Paryża i gościnę, zwróciłam się do Nina w nadziei, że on też pragnie przedłużyć pobyt, oddalić chwilę wyjazdu. On jednak z przykrością pokręcił głową i powiedział: to niemożliwe, musimy wracać do Włoch. I zaczął się rozwodzić o biletach na samolot, na pociąg, o pieniądzach. Poczułam rozczarowanie i żal, opadł wszelki entuzjazm. Słusznie podejrzewałam, że kłamie, że nie zerwał z żoną. Naprawdę słyszał się z nią co wieczór, obiecał, że wróci do domu, jak tylko kongres się skończy, nie może zostać nawet dwa dni dłużej. A ja?

      Przypomniałam sobie o wydawnictwie w Nanterre i o moim uczonym opowiadaniu o męskim pomyśle na kobietę. Do tej pory z nikim nie rozmawiałam o sobie, nawet z Ninem. Byłam wiecznie uśmiechniętą i milczącą kobietą, która sypia z błyskotliwym profesorem z Neapolu, nie odstępuje go na krok, zaspokaja jego potrzeby, wysłuchuje myśli. Teraz jednak rzuciłam z udawaną wesołością: to Nino musi wracać, ja mam coś do załatwienia w Nanterre, wychodzi, a może już wyszła moja książka, ni to esej, ni opowieść, zabiorę się z wami i zajrzę do wydawnictwa. Augustin i Colombe popatrzyli na mnie tak, jakbym dopiero w tym momencie zaistniała, i od razu zaczęli mnie wypytywać o to, czym się zajmuję. Odpowiedziałam im pokrótce. Wyszło na jaw, że Colombe dobrze zna właścicielkę małego, ale jak się właśnie okazało prestiżowego wydawnictwa. Rozgadałam się więc z wielkim ożywieniem, konfabulując odrobinę na temat mojej literackiej kariery. Nie popisywałam się przed dwójką Francuzów, lecz przed Ninem. Chciałam mu w ten sposób przypomnieć, że ja też mam swoje osiągnięcia, że skoro potrafiłam opuścić córki i Pietra, mogę się obyć również bez niego, i to nie za tydzień, nie za dziesięć dni, ale tu i teraz.

      On słuchał, potem zwrócił się z powagą do Colombe i Augustina: dobrze, jeśli to żaden kłopot, skorzystamy z zaproszenia. Kiedy jednak zostaliśmy sami, zrobił mi nerwowe i jednocześnie namiętne w treści kazanie, którego ogólny sens był taki, że powinnam mu zaufać, że chociaż znaleźliśmy się w bardzo trudnej sytuacji, na pewno jakoś z niej wybrniemy, że nie wolno nam uciekać z Montpellier do Paryża, a potem kto wie gdzie jeszcze, że musimy stawić czoła naszym małżonkom i zacząć wspólne życie. Nagle poczułam, że mówi nie tylko rozsądnie, ale i szczerze. Zmieszałam się, przytuliłam go, szepnęłam: dobrze. Mimo to wyruszyliśmy do Paryża, potrzebowałam tych kilku dodatkowych dni.

      5

      Podróż była długa, wiał silny wiatr, miejscami padało. Krajobraz wyglądał jak blada, pordzewiała gdzieniegdzie skorupa, czasami jednak niebo się otwierało, a wtedy wszystko jaśniało, zwłaszcza deszcz. Przez cały czas tuliłam się do Nina, czasami zapadałam w drzemkę na jego ramieniu. Znowu odczuwałam przyjemność przekraczania własnych barier. Podobał mi się obcy język, który rozbrzmiewał w ciasnej przestrzeni samochodu, podobało mi się, że jadę ku mojej książce, którą napisałam po włosku, a która dzięki Mariarosie po raz pierwszy ujrzy światło dzienne w innym języku. To było nadzwyczajne, ileż zaskakujących rzeczy mi się przytrafiło. Ten mały tomik był jak kamień rzucony w nieprzewidzianym kierunku i z prędkością nieporównanie większą od wszystkich kamieni, jakie w dzieciństwie rzucałyśmy z Lilą w bandy chłopaków.

      Ale nie cała podróż była przyjemna, chwilami ogarniał mnie smutek. Miałam nieodparte wrażenie, że Nino inaczej rozmawia z Colombe, a inaczej z Augustinem. Na dodatek bezustannie opuszkami palców dotykał jej ramienia. Znowu zaczął mnie ogarniać zły nastrój, krzywym okiem patrzyłam, jak ta dwójka coraz lepiej się dogaduje. Kiedy dojechaliśmy do Paryża, byli w świetnej komitywie, rozmawiali już tylko ze sobą, a ona co chwilę się śmiała, odruchowo poprawiając włosy.

      Augustin mieszkał w pięknym apartamencie nad Canal Saint-Martin, Colombe przeniosła się do niego dopiero niedawno. Pokazali nam nasz pokój, ale nie zostawili nas w spokoju i nie pozwolili iść spać. Jakby się bali, że zostaną we dwójkę, dlatego nie przestawali mówić. Byłam zmęczona i poirytowana, jeszcze rano chciałam jechać do Paryża, teraz zaś pobyt w tym domu, u całkiem obcych ludzi, z Ninem, który w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, daleko od córek, wydawał mi się jakimś absurdem. Gdy w końcu zamknęliśmy za sobą drzwi, zapytałam:

      – Czy Colombe ci się podoba?

      – Jest sympatyczna.

      – Zapytałam, czy ci się podoba.

      – Chcesz się kłócić?

      – Nie.

      – To pomyśl, jak może mi się podobać, skoro kocham ciebie?

      Ogarniał mnie strach, kiedy przyjmował choćby odrobinę ostrzejszy ton, bałam się, że odkryję, iż między nami coś nie gra. Pomyślałam w duchu: jest po prostu uprzejmy wobec tego, kto był uprzejmy dla nas, i zasnęłam. Ale nie spałam dobrze. W pewnym momencie miałam wrażenie, jakbym była w łóżku sama: usiłowałam otworzyć oczy, ale sen wciągnął mnie w swoją otchłań. Przebudziłam się jakiś czas później. Teraz Nino stał w ciemnościach, a przynajmniej tak mi się wydawało. Śpij, powiedział. Zasnęłam.

      Następnego dnia nasi gospodarze zawieźli nas do Nanterre. Nino przez całą drogę przekomarzał się z Colombe i rzucał dwuznaczne żarciki. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Bo jak planować życie u boku kogoś, kogo miałabym cały czas pilnować? Kiedy dotarliśmy do celu, Nino był serdeczny i ujmujący również wobec właścicielki wydawnictwa, koleżanki Mariarosy, a także jej wspólniczki – jedna pod czterdziestkę, druga pod sześćdziesiątkę, przy czym obie pozbawione wdzięków towarzyszki Augustina. Odetchnęłam z ulgą. Nie ma w tym nic złego, pomyślałam, on już taki jest wobec wszystkich kobiet. I znowu wrócił mi dobry nastrój.

      Obie panie przywitały mnie z wielką radością i wypytały o Mariarosę. Dowiedziałam się, że mój tomik niedawno trafił do księgarni i już pojawiły się pierwsze recenzje. Starsza z pań pokazała mi je, sama była zaskoczona tym, jak dobrze o mnie napisano, co podkreśliła, zwracając się do Colombe, Augustina i Nina. Przejrzałam pobieżnie artykuły. Autorkami były kobiety – ja o nich nigdy nie słyszałam, ale obie panie i Colombe tak – i naprawdę nie szczędziły książce pochwał. Powinnam była tryskać szczęściem, bo poprzedniego dnia sama sobie musiałam kadzić, a dzisiaj inni robili to za mnie. Odkryłam jednak, że nie ma we mnie egzaltacji. Czułam się tak, jakby przez sam fakt, że ja kocham Nina, a Nino mnie, wszystko, co dobrego już mnie spotkało i co jeszcze mi się przydarzy, było niczym więcej, jak tylko przyjemnym efektem ubocznym. Okazywałam stonowane zadowolenie i odpowiadałam twierdząco na wysuwane propozycje promocji. Musi pani szybko wrócić, zawołała starsza z pań, a przynajmniej my na to liczymy. Młodsza dodała: Mariarosa poinformowała nas o kryzysie w pani małżeństwie, mamy nadzieję, że wyjdzie pani z tego bez większego bólu.

      W ten sposób odkryłam, że wieść o moim i Pietra rozstaniu nie tylko dotarła do Adele, ale nawet do Mediolanu i do Francji.