Морган Райс

Odnaleziona


Скачать книгу

znaleźć jakieś jedzenie dla nich obu.

      Wyszła na tętniącą życiem uliczkę, rozglądając się bacznie za żołnierzami. Zobaczyła w oddali, jak patrolowali ulice, lecz nie wyglądało na to, że szukali akurat jej.

      Razem z Ruth wcisnęły się w ludzką masę i popychane co chwila ruszyły przed siebie krętymi uliczkami. Wokół cisnął się wielki tłum, ludzie pędzili na wszystkie strony. Minęła sprzedawców z drewnianymi koszami sprzedających owoce i warzywa, bochenki chleba, butelki z oliwą z oliwek i winem. Cisnęli się przy sobie, upchnięci jeden przy drugim i krzyczeli na klientów. Ludzie targowali się z nimi na prawo i lewo.

      Jakby nie dość tych tłumów, ulice wypełniały również zwierzęta – wielbłądy, osły, owce i różnego rodzaju żywy inwentarz prowadzony przez swych właścicieli. A pośród nich biegały zdziczałe kury, kurczaki i psy. Śmierdziały paskudnie i sprawiały, że głośne targowisko rozbrzmiewało jeszcze głośniej bezustannym oślim rykiem, beczeniem i poszczekiwaniem.

      Scarlet wyczuwała głód Ruth, który na widok tych wszystkich zwierząt tylko się wzmógł. Uklękła, chwyciła Ruth za szyję i powstrzymała w miejscu.

      – Nie Ruth! – powiedziała zdecydowanie.

      Ruth posłuchała, choć niechętnie. Scarlet zrobiło się przykro, jednak nie chciała, by Ruth zabiła jakieś zwierzę i spowodowała zamieszanie w tłumie.

      – Znajdę ci coś do jedzenia, Ruth – powiedziała. – Obiecuję.

      Ruth zaskomlała w odpowiedzi, a Scarlet sama również poczuła ukłucie głodu.

      Przeszła obok zwierząt pospiesznym krokiem, prowadząc Ruth dalej wijącymi się uliczkami, omijając sprzedawców. Wyglądało na to, że ten istny labirynt nigdy nie miał się skończyć. Scarlet nie mogła nawet dostrzec nieba nad sobą.

      W końcu znalazła sprzedawcę stojącego przy wielkim kawale piekącego się na rożnie mięsa. Wyczuła zapach z daleka. Przeniknął każdą cząstkę jej ciała; spojrzała w dół i dostrzegła wpatrującą się w nią Ruth, która oblizywała się ze smakiem. Zatrzymała się przed nim i wlepiła wzrok w mięso.

      – Kupisz kawałek? – zapytał sprzedawca, wielki mężczyzna w poplamionej krwią koszuli.

      Scarlet pragnęła tego kawałka, jak niczego innego na świecie. Kiedy jednak sięgnęła do kieszeni, nie znalazła żadnych pieniędzy. Dotknęła swojej bransoletki. Chciała ją zdjąć i sprzedać temu człowiekowi, by dostać jedzenie.

      Ale zmusiła się, by tego nie zrobić. Czuła, że ozdoba miała duże znaczenie i siłą woli powstrzymała się.

      Zamiast tego, powoli i smutno pokręciła głową. Chwyciła Ruth i odciągnęła od sprzedawcy. Ruth zaczęła skomleć i protestować, ale nie miały innego wyboru.

      Brnęły dalej, aż nagle labirynt skończył się i Scarlet ujrzała szeroki i skąpany w jaskrawym słońcu plac. Była zaskoczona widokiem otwartej przestrzeni. Po tych wąskich uliczkach, miejsce to wydało się najobszerniejsze, jakie do tej pory widziała, z tłumami kłębiących się ludzi. Na środku placu znajdowała się kamienna fontanna, a wokół niego ciągnął się ogromny, kamienny mur, pnący się setki stóp w górę. Każdy kamień był tak obszerny, że mierzył z dziesięć razy tyle, co ona. Przy murze stały setki zawodzących i modlących się ludzi. Scarlet nie miała pojęcia gdzie, ani też z jakiego powodu trafiła w to miejsce. Wyczuła jednak, że była w centralnym punkcie miasta, i to w bardzo świętym miejscu.

      – Hej, ty! – dobiegł ją czyjś paskudny głos.

      Scarlet poczuła, jak ciarki przebiegły jej po plecach, po czym odwróciła się powoli.

      Nieopodal siedziało na stercie kamieni pięciu chłopców. Wpatrywali się w nią. Byli nastolatkami, mieli około piętnastu lat, a z ich twarzy wyzierała podłość. Wyczuła, że byli skorzy do burd i właśnie dostrzegli następną ofiarę. Zastanawiała się, czy to, że była sama aż tak rzucało się w oczy.

      Wśród nich pałętał się zdziczały pies, ogromny, wyglądający na wściekłego i dwa razy większy od Ruth.

      – Co ty tu sama robisz? – spytał przywódca chłopców szyderczo, wywołując śmiech swych towarzyszy. Był umięśniony i wyglądał głupawo. Miał szerokie usta i bliznę na czole.

      Kiedy na nich spojrzała, poczuła, jak owładnęło nią jakieś nieznane doznanie: jakby wzmożona intuicja. Nie wiedziała, co się działo, lecz nagle była w stanie precyzyjnie odczytać ich myśli, odczuwać emocje, przejrzeć zamiary. Natychmiast wyczuła, że nic dobrego nie mieli w zanadrzu. Wiedziała, że zamierzali ją skrzywdzić.

      Ruth zawarczała przy niej. Scarlet zaś wyczuła zbliżającą się konfrontację – dokładnie to, czego chciała uniknąć.

      Nachyliła się i zaczęła odciągać Ruth na bok.

      – Chodź, Ruth – powiedziała, po czym odwróciła się, by odejść.

      – Hej, dziewczyno, mówię do ciebie! – wrzasnął chłopak.

      Kiedy odeszła kawałek, spojrzała w tył ponad ramieniem i zauważyła, że cała piątka zeskoczyła z kamieni i zaczęła podążać jej śladem.

      Scarlet zerwała się do biegu z powrotem w gąszcz uliczek, starając się odbiec jak najdalej od nich. Pomyślała o swym starciu z rzymskim żołnierzem i przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna zatrzymać się i spróbować obronić.

      Ale nie chciała walczyć. Nie chciała nikogo skrzywdzić. Ani jakkolwiek ryzykować. Pragnęła jedynie odszukać mamę i tatę.

      Skręciła w uliczkę, na której nie było nikogo. Obejrzała się za siebie i po chwili dostrzegła ścigającą ją grupę chłopców. Nie byli daleko i szybko nadrabiali straty. Zbyt szybko. Ich pies pędził razem z nimi. Scarlet wiedziała, że za chwilę ją dogonią. Musiała mądrze wybrać drogę, by ich zgubić.

      Skręciła za kolejny róg, mając nadzieję, że znalazła drogę ucieczki, ale w tej samej chwili serce jej stanęło.

      Trafiła w ślepy zaułek.

      Odwróciła się powoli i stanęła twarzą w twarz z chłopcami. Ruth przywarowała tuż obok. Byli jakieś dziesięć stóp dalej. Zwolnili nieco, kiedy zbliżyli się do niej. Nie spieszyli się, napawali chwilą. Stanęli i zaczęli się śmiać. Ich twarze wykrzywił okrutny uśmiech.

      – Wygląda na to, że twoje szczęście cię opuściło, dziewczynko – powiedział stojący na czele chłopak.

      Scarlet pomyślała dokładnie to samo.

      ROZDZIAŁ TRZECI

      Sam obudził się z pękającą z bólu głową. Podniósł dłonie i podtrzymał głowę, starając się pozbyć nieznośnego bólu. Ale ten nie chciał ustąpić. Sam miał wrażenie, jakby cały świat właśnie walił się na niego.

      Spróbował otworzyć oczy i zorientować się, gdzie był i w tej samej chwili poczuł nieznośny ból. Oślepiające słoneczne światło odbiło się od pustynnej skały, zmuszając go, by zasłonił oczy i pochylił głowę. Czuł, że leżał na skalistym, pustynnym podłożu, czuł panującą duchotę i pył przylegający do twarzy. Zwinął się w kłębek i mocniej objął głowę, pragnąc sprawić, by ból odszedł.

      Zalały go powracające falą wspomnienia.

      Najpierw o Polly.

      Przypomniał sobie zaślubiny Caitlin. Noc, w którą oświadczył się Polly. Jej odpowiedź. Radość na jej twarzy.

      Przypomniał sobie następny dzień. Jego wyprawę na polowanie. Niecierpliwość, z jaką wyczekiwał ich następnej wspólnej nocy.

      Przypomniał sobie, jak ją znalazł. Na plaży. Umierającą. Jej słowa