się trochę na sztuce. Domyślał się, że był to Jackson Pollock.
– Tak, przeszliśmy już przez to wszystko z facetami w holu – powiedział Luke. – Nie możemy tu być, a jednak… jesteśmy.
Mężczyzna nie był wysoki. Był gruby i przysadzisty. Miał na sobie biały miękki szlafrok i mierzył do nich z dużego karabinu. Broń przypominała stary karabin Browning safari Luke'a, najpewniej ładowany nabojami .270 Winchester. Ta rzecz mogłaby zdjąć jelenia z odległości czterystu jardów.
Luke przesunął się na prawo, Ed na lewo. Mężczyzna kierował broń raz w jedną stronę, raz w drugą, niezdecydowany do kogo mierzyć.
– Ali Nassar?
– Kto pyta?
– Nazywam się Luke Stone. To jest Ed Newsam. Jesteśmy agentami federalnymi.
Luke i Ed otaczali mężczyznę, podchodząc bliżej.
– Jestem dyplomatą związanym z Organizacją Narodów Zjednoczonych. Nie macie tu jurysdykcji.
– Chcemy tylko zadać kilka pytań.
– Wezwałem policję. Będą tu lada chwila.
– Skoro tak, czemu nie odłożysz broni? Słuchaj, to stary karabin. Masz w nim zamek czterotaktowy. Jeśli strzelisz, nie zdążysz przygotować się do następnego strzału.
– Więc zabiję ciebie, a tamtemu pozwolę żyć.
Wymierzył w kierunku Luke'a, ale ten cały czas przemieszczał się wzdłuż ściany. Podniósł ręce, aby pokazać, że jest bezbronny. W swoim dotychczasowym życiu widział tak wiele wycelowanych w niego luf, że już dawno stracił rachubę. Mimo wszystko nie czuł się najlepiej wobec tej tutaj. Ali Nassar nie wyglądał na strzelca wyborowego, ale jeśli uda mu się oddać strzał, z pewnością zrobi w czymś wielką dziurę.
– Na twoim miejscu zabiłbym tego wielkiego mężczyznę, o tam. Bo trudno opisać, co ci zrobi, jeśli mnie zabijesz. Lubi mnie.
Nassar się nie wahał. – Nie. Zabiję ciebie.
Ed był już w odległości dziesięciu stóp od mężczyzny. Pokonał dystans w mgnieniu oka. Odepchnął lufę w górę w tej samej chwili, kiedy Nassar pociągnął za spust.
BUM!
Przestrzeń apartamentu wypełnił głośny wystrzał, a kula zrobiła otwór w białym suficie.
Ed jednym ruchem wyrwał broń, uderzył Nassara w szczękę i posadził go na jednym z dodatkowych krzeseł.
– Dobrze, usiądźmy. Ostrożnie, proszę.
Nassar nie wyszedł jeszcze ze wstrząsu po uderzeniu. Minęło kilka sekund, zanim odzyskał wzrok. Przyłożył pulchną dłoń do czerwonej plamy rosnącej na jego szczęce.
Ed pokazał Luke'owi karabin. – Co ty na to? – Był bogato zdobiony, z magazynkiem wysadzanym perłami i wypolerowaną lufą. Najpewniej jeszcze przed kilkoma minutami wisiał gdzieś na ścianie.
Luke przeniósł swoją uwagę na mężczyznę siedzącego na krześle. Zaczął od początku.
– Ali Nassar?
Mężczyzna wydął wargi. W złości wyglądał tak samo, jak Gunner, syn Luke'a, kiedy miał cztery lata.
Kiwnął głową. – Bez wątpienia.
Luke i Ed podeszli szybko, nie tracąc czasu.
– Nie możecie mi tego zrobić – powiedział Nassar.
Luke zerknął na zegarek. Była 7 rano. Gliny mogły pojawić się w każdej chwili.
Przenieśli go do biura tuż przy głównym salonie. Zdjęli mu szlafrok. Zdjęli mu kapcie. Został w samej białej bieliźnie. Wystawał tylko jego wielki brzuch napięty niczym werbel. Posadzili go w fotelu, do którego przywiązali go za nadgarstki i kostki.
W biurze stało biurko ze staromodnym komputerem stacjonarnym z bazą i oddzielnym monitorem. Procesor był w środku solidnej stalowej skrzynki przytwierdzonej do kamiennej podłogi. Nie było żadnego widocznego otwarcia, zamka, drzwiczek. Nie było niczego. Żeby dostać się do dysku twardego, spawacz musiałby rozciąć skrzynkę. Nie było na to czasu.
Luke i Ed stanęli nad Nassarem.
– Masz anonimowe konto w Royal Heritage Bank na Wielkim Kajmanie – powiedział Luke. – 3 marca przelałeś 250 000 dolarów na konto należące do Kena Bryanta. Zeszłej nocy Ken Bryant został uduszony w apartamencie w Harlem.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Jesteś pracodawcą niejakiego Ibrahima Abdulramana, który zmarł dziś rano w podziemiach Center Medical Center. Został postrzelony w głowę, kiedy kradł materiał radioaktywny.
Na moment na twarzy Nassara pojawił się cień reakcji.
– Nie znam tego człowieka.
Luke wziął głęboki oddech. Normalnie miałby kilka godzin na przesłuchanie tego typu podejrzanego. Dziś miał kilka minut. To oznaczało, że musi użyć małej sztuczki.
– Dlaczego twój komputer jest przykręcony do podłogi?
Nassar wzruszył ramionami. Zaczynał odzyskiwać pewność siebie. Luke niemal widział, jak to uczucie napływa z powrotem. Ten człowiek wierzył w siebie. Myślał, że uniemożliwi im działanie, grając na zwłokę.
– Jest tam mnóstwo poufnych dokumentów. Mam klientów zaangażowanych w transakcje biznesowe dotyczące własności intelektualnej. Jestem także, jak już mówiłem, dyplomatą należącym do ONZ. Od czasu do czasu otrzymuję informacje, które są… Jakby to nazwać? Sklasyfikowane. Piastuję te stanowiska, ponieważ jestem znany z mojej dyskrecji.
– Możliwe – powiedział Luke – ale będziesz musiał podać mi hasło, żebym mógł sam to zobaczyć.
– Obawiam się, że to nie możliwe.
Ed roześmiał się za plecami Nassara. Brzmiało to jak chrząknięcie.
– Możesz być zaskoczony, kiedy dowiesz się, co jest możliwe – odparł Luke. – Prawda jest taka, że skorzystamy z tego komputera. A ty dasz nam hasło. Są na to dwa sposoby: łatwy i trudny. Wybór należy do ciebie.
– Nic mi nie zrobicie – powiedział Nassar. – Już macie wielkie kłopoty.
Luke spojrzał na Eda. Ed przesunął się i uklęknął przy prawym boku Nassara. Złapał prawą rękę Nassara w swoje dwie silne dłonie.
Luke i Ed spotkali się po raz pierwszy ubiegłej nocy, ale już zaczęli rozumieć się bez słów. Zupełnie jakby czytali sobie w myślach. Luke doświadczał tego już wcześniej, zazwyczaj z ludźmi, z którymi przeprowadzał specjalne operacje w takich jednostkach jak Delta. Jednak rozwinięcie takich relacji na ogół zabierało więcej czasu.
– Grasz na tym fortepianie? – zapytał Luke.
Nassar przytaknął. – Zostałem klasycznie wykształcony. Kiedy byłem młody, dawałem koncerty fortepianowe. Nadal zdarza mi się grać w wolnych chwilach.
Luke przykucnął i tym samym jego oczy znalazły się na tej samej wysokości co Nassara.
– Za chwilę Ed zacznie łamać ci palce. Utrudni to grę na fortepianie. I będzie bolało, pewnie całkiem mocno. Nie jestem pewien, czy jest to rodzaj bólu, do którego przywykł taki człowiek jak ty.
– Nie zrobicie tego.
– Za pierwszym razem policzę do trzech. To da ci chwilę na zdecydowanie, co chcesz zrobić. W przeciwieństwie do ciebie ostrzegamy ludzi, zanim ich skrzywdzimy. Nie kradniemy materiału radioaktywnego i nie zamierzamy zabić milionów niewinnych ludzi. Cholera, w porównaniu do tego, jak krzywdzisz innych, łatwo się z tego wyliżesz. Jednak następnym razem nie będzie ostrzeżeń.