Wojciech Chmielarz

Farma lalek


Скачать книгу

Coś jeszcze?

      Komendant zgniótł w popielniczce na wpół wypalonego papierosa i odchylił się na krześle. Przyglądał się Mortce jak chytry lis, który właśnie podkrada się do swojej ofiary, a gdzieś pod wąsem błąkał mu się tajemniczy uśmieszek.

      – Wiesz, że znam twojego szefa? Andrzejewskiego.

      – Nie wiedziałem – odpowiedział zgodnie z prawdą Mortka, ale nie był zaskoczony. To wiele tłumaczyło. Jego transfer do komisariatu w Krotowicach odbył się nadzwyczaj szybko i sprawnie.

      – Byliśmy w jednej drużynie siatkówki w Szczytnie. Potem nasze drogi trochę się rozeszły, ale ciągle utrzymujemy ze sobą kontakt. Trafiłeś do nas, bo Andrzejewski zadzwonił do mnie i poprosił o pomoc. Powiedział, że jeden z jego ludzi trochę się pogubił. Stwierdził, że musisz pobyć gdzieś, gdzie nabierzesz dystansu. Zgodziłem się, bo czemu nie? Kiedy do nas przyjechałeś, zauważyłem, że bardzo przypominasz Andrzejewskiego. Rozumiesz, o co mi chodzi?

      – Nie za bardzo.

      – Po prostu wy z Warszawy, zresztą ci z Wrocławia też, ale trochę mniej, zawsze macie taki skrzywdzony wyraz twarzy. Wyglądacie jak skwaszone chuje. Długo zastanawiałem się, z czego to się bierze. Wreszcie do mnie dotarło. Po prostu w Warszawie każdy gnojek, który ledwo co skończył jakieś SGH czy coś takiego, zarabia więcej od was. To musi dołować, co?

      Mortka wzruszył ramionami, próbując ukryć, że Zajda trafił w sedno. Tymczasem komendant postukał palcem w biurko.

      – Tutaj jest inaczej. Tutaj to ja dowodzę najatrakcyjniejszym zakładem pracy w regionie. Myślę, że Andrzejewski o tym wie i dlatego chciał, żebyś przyjechał do nas. Żebyś zobaczył, jak wygląda życie poza stolicą.

      – Dlaczego mi pan o tym mówi?

      – Bo chcę, żebyś zrozumiał, o co teraz będziemy walczyć. Widzi pan, komisarzu, ta sprawa to łakomy kąsek. Dawno nie mieliśmy tutaj nic równie interesującego. A z komendy wojewódzkiej płyną sygnały, że będą nam w regionie ciąć etaty. Krotowice podobno są pierwsze na liście. Niespecjalnie mnie to dziwi. W mieście spada liczba mieszkańców, młodzi wyjeżdżają, więc zmienia się struktura demograficzna. Słowem, przestępczość i tak będzie spadać, bo staruszkowie nie mają przecież siły rozrabiać. Ale jakkolwiek to jest słuszne, będę bronił tego komisariatu, swoich ludzi i ich pracy. I chociaż wiem, że policjanci z Jeleniej chętnie przejęliby od nas tę sprawę, to zrobię wszystko, żeby im to uniemożliwić. Bo to my musimy się wykazać, to my musimy udowodnić, że jesteśmy potrzebni, to my musimy uratować etaty! – Komendant zakończył swoją przemowę i spojrzał znacząco na Mortkę. – Ktokolwiek to zrobił, komisarzu, ktokolwiek zabił te biedne kobiety, znajdźcie tego skurwiela. Macie z Lupą dostęp do wszystkich naszych zasobów. Tylko go, kurwa, znajdźcie. Bo jeśli tego nie zrobicie, to kto wie, może za rok tego komisariatu już tutaj nie będzie.

      Zajda ruchem głowy dał znak, że rozmowę należy uznać za zakończoną. Sięgnął po kolejnego papierosa. Dłoń, w której trzymał zapalniczkę, lekko drżała.

      Mortka wyszedł z gabinetu i natychmiast natknął się na Lupę. Komisarz czekał na niego, opierając się o ścianę ze zwieszoną głową. Drzemał. Mortka położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie potrząsnął. Policjant poderwał się gwałtownie.

      – Czego chciał od ciebie „księciunio”? – zapytał, mrugając, jakby chciał udowodnić, że wcale nie spał.

      „Księciunio” – tak nazywano komendanta. Mortka nie wiedział dlaczego.

      – Potem ci opowiem. Najważniejsze jest to, że mam być twoim konsultantem.

      – To dobrze.

      – Podobno prowadzisz śledztwo?

      – Aha.

      – Jak spotkanie z prokuratorem?

      – To podwładny dobrego kumpla Zajdy. Stary przekonał swojego przyjaciela, żeby nie zlecać niczego Jeleniej i zostawić wszystko u nas. I to jest chyba wiadomość dnia.

      Zamilkli na moment. Lupa wyglądał na wyczerpanego. Mortka pospał te kilka godzin i zdążył zjeść dobre śniadanie. Jego kolega był na nogach całą noc. Być może urwał przez ten czas żałosne dwadzieścia minut drzemki w samochodzie.

      – Co z Martą? – zapytał Mortka. – Są już jakieś wieści?

      – Tak. Są. Właściwie to wiemy już wszystko. Jest wychłodzona, wyczerpana, ale nic jej nie grozi. Nie ma żadnych obrażeń zewnętrznych. I, co najważniejsze, nie ma żadnych śladów gwałtu.

      Komisarz aż stęknął zaskoczony.

      – To znaczy, że…

      – Z obdukcji lekarskiej wynika, że nie tknął jej nawet małym palcem – sprecyzował Lupa.

      – To co tam się stało?

      – Wysłałem do Gawrysiów jednego z naszych ludzi z dobrymi wiadomościami. Kiedy je przekazywał, pękł ich syn, starszy brat Marty. Nasz chłopak trochę go przycisnął i okazuje się, że ten cały syf to jego sprawka.

      – Opowiadaj.

      – Z wyjaśnień chłopaka wynika, że poszedł się bawić w okolice starej sztolni z dwoma kolegami. Odkryli ją niedawno. Nikt się tam nie zapuszcza, więc mieli spokój. Mogli strzelać petardami i walić konia nad wykradzionymi rodzicom pornosami. Przeszkadzała im tylko mała Marta. Podobno ciągle się za nimi włóczyła. Tamtego dnia odnalazła ich dopiero wczesnym popołudniem. Przy kopalni, oczywiście. Chcieli jej zwiać, ale zagroziła, że poskarży się rodzicom, że palą.

      – A palili?

      – Jeden z nich wykradł staremu dwie fajki. Nic wielkiego, ale trochę się przestraszyli. Wpadli więc na głupi pomysł. Stwierdzili, że będzie mogła należeć do ich bandy, jeśli przejdzie próbę.

      – Wprowadzili ją do podziemi – domyślił się Mortka.

      Lupa przytaknął.

      – Wejścia nie zabezpieczono wystarczająco dobrze. Pomiędzy deskami było dość miejsca, żeby te małe gnojki mogły się prześliznąć. Wcześniej trochę badali wnętrze kopalni, ale tamtego dnia weszli naprawdę głęboko. W rejony, w które do tej pory się nie zapuszczali. A potem zabrali dziewczynie latarkę i po prostu uciekli. Zostawili ją samą, w zupełnych ciemnościach. Podobno byli przekonani, że wkrótce sama wyjdzie i da im wreszcie spokój. Ale ona najwyraźniej straciła orientację. Zamiast iść w kierunku wyjścia, poszła w przeciwną stronę. W głąb.

      – I zupełnym przypadkiem trafiła na ciała.

      – Tak właśnie. A gówniarze ze strachu nikomu nic nie powiedzieli. Nawet wtedy, kiedy Marta nie wróciła na noc do domu – zakończył Lupa.

      Mortka pokręcił z niedowierzaniem głową. Ile lat miał syn Gawrysiów? Jeśli dobrze pamiętał, to trzynaście. Trzynaście lat i o mało co nie zabił własnej siostry.

      – W takim razie ten Bratkowski… – zaczął ostrożnie.

      – Wszystko wskazuje na to, że tylko podwiózł ją dwa kilometry w górę i grzecznie wysadził. Nie mamy najmniejszego dowodu na to, żeby zrobił jej jakąkolwiek krzywdę – powiedział ponuro Lupa.

      – Ale pozostaje jeszcze sprawa Adeli?

      – Tak.

      Mortka podrapał się po czole, rozważając coś. W tej sytuacji nie mieli czasu, żeby ganiać po lesie i szukać ciała cygańskiej dziewczynki, bazując na opowieściach pedofila-mitomana. Ale przecież Bratkowski przyznał się do dwóch gwałtów i dwóch morderstw. Jedna