Wojciech Chmielarz

Farma lalek


Скачать книгу

znaleźliśmy Martę – oznajmił, a siedzący naprzeciwko mężczyzna drgnął. – Nic jej nie jest. Żyje i nie została zgwałcona ani przez pana, ani przez nikogo innego.

      Bratkowski zgiął kark, jakby właśnie na ramiona spadło mu kowadło.

      – Co? – wyjąkał.

      – Znaleźliśmy ją – powtórzył policjant. – Nikt jej nie skrzywdził. Jest pan wolny.

      – Ale Adela – szepnął Bratkowski.

      – Właśnie. Adela… – Mortka zrobił krótką przerwę. – Przejrzałem zapis filmowy naszej wczorajszej rozmowy. Nie powiedział pan na temat tej Cyganki niczego, czego wcześniej nie dowiedział się pan od nas. Niech pan przyzna, nic pan o niej nie słyszał, dopóki nie wspomniał o niej mój kolega, prawda?

      – Ale ja… ale blizna!

      – Sprawdziłem. Ta blizna, o której pan z takim entuzjazmem nam opowiadał… Adela nigdy nie miała operacji wycięcia wyrostka robaczkowego.

      Mortka wstał i odsunął krzesło pod ścianę. Cofnął się dwa kroki, żeby zrobić Bratkowskiemu przejście.

      – Nie dostanie pan od nas śniadania. Nie popełnił pan zbrodni, do których się przyznał, więc jest pan wolny. Sam pan sobie kupi bułkę i jogurcik. Proszę jednak nie opuszczać okolicy. Być może będziemy musieli z panem porozmawiać, a może ktoś będzie próbował panu postawić zarzuty za utrudnianie pracy policji. Mnie osobiście nie chce się w to bawić, ale kto wie, czy ktoś bardziej pracowity nie będzie miał na ten temat innego zdania.

      Bratkowski nie ruszył się z miejsca. Podniósł tylko głowę i spojrzał na Mortkę. Był całkowicie blady. Drżała mu dolna warga, jakby miał się zaraz rozpłakać.

      – Pan nie rozumie – powiedział bardzo powoli. – Mam bardzo poważny problem.

      – Widzę. Jeśli będzie pan chciał, możemy się spotkać w przyszłości. Dam panu namiary do kilku psychologów, którzy prowadzą terapię dla osób z pańskimi… skłonnościami.

      – Nie. To nie wystarczy! To nie wystarczy! Ja w końcu zrobię komuś krzywdę! Słyszy mnie pan?! Słyszy?! Trzeba mnie powstrzymać, zamknąć gdzieś! Z tą dziewczynką było przecież tak blisko. Miałem ją, mogłem zrobić z nią wszystko. Wysiadła! Tak, kurwa, w końcu wysiadła, ale była ze mną tak długo! Nie rozumie pan tego?! Teraz się udało, ale w końcu komuś zrobię krzywdę!

      – I wtedy spotkamy się ponownie – odpowiedział Mortka. – A teraz pokażę panu drogę do wyjścia.

      Rozdział 4

      – Skurwiel! – wrzasnął Lupa i uderzył pięścią w blat stołu, aż przewrócił się stojący na nim kubek z herbatą.

      Mimo że zbliżało się zebranie, Mortka nawet nie starał się uspokoić kolegi. Wiedział, że nie miałby teraz najmniejszych szans. Lupa był wściekły: na Bratkowskiego, na to, że mężczyzna ich oszukał, i na to, że musieli go wypuścić. Na całą tę niespotykaną i dziwaczną sytuację.

      Mortka doskonale to rozumiał. Sam odczuwał coś na kształt palącego, gniewnego rozczarowania. Bratkowski nie powinien wyjść z komisariatu wolny, ale tak właśnie się stało i nic nie można było na to poradzić. Taką gorzką pigułkę każdy policjant przełykał w swoim życiu wiele razy. Ale teraz boleśnie odczuli niemoc. Właśnie wypuścili pedofila. I to takiego, który najwyraźniej sam chciał trafić do więzienia, do miejsca wolnego od pokus.

      Lupa, szalejący po pokoju, zatrzymał się gwałtownie, jakby właśnie zderzył się z niewidzialną ścianą.

      – Wiesz, co on może zrobić? – zapytał Mortkę.

      – Wiem – odpowiedział komisarz. – Co nie zmienia faktu, że możemy mu teraz naskoczyć.

      – A wprowadzanie w błąd policji? Fałszywe zeznania?

      – I za to chcesz go trzymać w celi? Jak myślisz, ile czasu zajmie, zanim jego adwokat dobierze się nam do tyłków? A koledzy jego tatusia z prokuratury?

      – Mamy nagranie.

      – A oglądałeś je w ogóle? – zapytał, starając się, żeby jego głos brzmiał jak najbardziej chłodno. – Wiesz, jak to wygląda? Byle papug jest w stanie udowodnić, że wymusiliśmy na nim przyznanie się do winy. I szczerze mówiąc, niewiele się pomyli. Dorzuć do tego jakieś kłamstewka o tym, że go zastraszaliśmy i groziliśmy mu śmiercią, a wiemy przecież, że Bratkowski potrafi pięknie kłamać, i zobaczysz, jak głęboko jesteśmy w dupie. Pewnie wyglądałoby to inaczej, gdyby naprawdę zrobił to, do czego się przyznał. Ale nie zrobił. Naprawdę chcesz walczyć z całym tym gównem teraz, kiedy znaleźliśmy cztery zamordowane kobiety?

      Lupa spojrzał na niego z wyrzutem.

      – Bo ty tu nie mieszkasz – wycedził przez zęby.

      – Co to znaczy?

      – To znaczy, że jak wreszcie ten gnojek przeleci jakąś dziewczynkę, to nie będzie to twoje dziecko. Ani nikogo, kogo znasz.

      Mortka zesztywniał. Te słowa były jak celnie wymierzony policzek. Lupa miał rację.

      – Możecie go wziąć na obserwację. Liczyć na to, że go uprzedzicie, kiedy nadejdzie ten moment – odpowiedział cicho po kilku chwilach zastanowienia. – Najlepiej by było jednak, gdybyś pogadał z prokuratorem. Zdobądź zezwolenie na przeszukanie domu Bratkowskiego. Już raz dał się złapać na posiadaniu dziecięcej pornografii. Tacy ludzie lubią popełniać ten sam błąd dwa razy. Od jego dostawcy internetu wydobądź dane na temat tego, na jakie strony wchodzi. Może znajdziesz tam ciekawe adresy, dzięki którym będziesz mógł postawić prawdziwe, twarde zarzuty. Nie to, co tutaj. Bo jeśli teraz na niego naskoczymy, to sami położymy głowę pod topór. A ja już miałem jedną dyscyplinarkę i na razie mi wystarczy.

      – Tak, tak – mruknął jakby spokojniejszy Lupa. – Być może tak właśnie trzeba będzie zrobić.

      Drzwi od pokoju otworzyły się i do środka wszedł Zajda. Kiwnął głową Lupie i Mortce, a potem gwizdnął. Za nim wmaszerowała reszta pracujących w Krotowicach policjantów. Usiedli na uprzednio przyniesionych tam krzesłach. Było ich zaledwie dwudziestu, ale i tak pomieszczenie okazało się za małe i trzy osoby musiały stać w drzwiach.

      Zajda poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca i ucichnie szum. Potem chrząknął głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. Zupełnie zresztą niepotrzebnie, bo wszyscy i tak wpatrywali się w niego jak w święty obrazek.

      – Wiecie już pewnie, co się wydarzyło wczoraj, więc nie będę wchodził w niepotrzebne szczegóły – rozpoczął. – Odnaleźliśmy zwłoki czterech kobiet. Wszystkie zostały zamordowane, bestialsko okaleczone, a ich ciała porzucono w jednej z opuszczonych sztolni. Bóg jeden raczy wiedzieć, ile tam leżały.

      Zrobił przerwę. Obrzucił surowym wzrokiem twarze swoich ludzi.

      – To najpoważniejsza i najważniejsza sprawa, jaką kiedykolwiek mieliśmy w Krotowicach – stwierdził z powagą. – Odpowiednie raporty właśnie idą w górę łańcucha dowodzenia. Jest majówka, więc teraz może będziemy mieć trochę spokoju, ale jak tylko skończy się długi weekend, oczy całej dolnośląskiej policji będą zwrócone na nas. I ani trochę tu nie przesadzam. Dlatego oczekuję, że dacie z siebie wszystko, żeby znaleźć sprawcę. To nasz absolutny priorytet. Zrozumiano?

      Odpowiedziało mu zbiorowe, nieme potakiwanie głowami.

      – Szefem dochodzenia jest komisarz Lupa. Wszyscy go znacie i od tej chwili jesteście na jego rozkazy. Nasz warszawski kolega, komisarz Mortka, będzie konsultantem w śledztwie. Jakieś pytania?

      Nikt