Wojciech Chmielarz

Przejęcie


Скачать книгу

sztuki walki, pływanie. Bez trudu mogłaby wypatroszyć ofiarę. Ale nawet ona za nic nie dałaby rady wciągnąć ciała na most. To musiał być mężczyzna. Tylko kto? Zazdrosny mąż, kochanek? Już lepiej. Powrót do ofiary. Był zadbany. Ogolony, przycięte paznokcie. Gej? Stereotypowe, ale kuszące. Trzeba było sprawdzić.

      Ale znowu – co im to dawało? Tyle, co nic. W tym mieście działały setki, jeśli nie tysiące barów. W każdym pewnie były orzeszki. Całkowicie pospolite. Wszechobecne. Przecież na każdym opakowaniu spożywczym dało się znaleźć napis: „Może zawierać śladowe ilości orzechów”.

      Ale ten pieprzony orzeszek tam był, i był ważny. Czego nie dostrzegała? Co jej umykało?

      Zacisnęła zęby, dusząc krzyk wewnątrz siebie, i zmusiła się do jeszcze szybszego biegu.

      A Mortka? Czy on wiedział, rozumiał coś więcej? Wydawało się jej, że nie, że to niemożliwe. Nie wyglądał na specjalnie bystrego. Ale jednego mu nie mogła odmówić – zaangażowania. Było po nim widać, że nie odpuści. Będzie im się dobrze pracować. Oczywiście jeśli nie zacznie jej naciskać. Co mu powiedziała? Nie jestem lesbijką, nie zostałam zgwałcona.

      Źle stanęła, a może to mięśnie wreszcie nie wytrzymały. Poleciała do przodu z szeroko rozłożonymi ramionami, którymi początkowo rozpaczliwie machała w powietrzu, żeby potem zmusić je do wyćwiczonego działania. Zasłoniła twarz, wygięła ciało. Nie mogła już liczyć na to, że uda jej się wykonać elegancki, prawidłowy pad, ale bez trudu zamortyzowała upadek.

      Ziemia była twarda, ale nie bolało tak bardzo. Odwróciła się na plecy i pozwoliła sobie na kilkanaście długich sekund odpoczynku. Potem wstała z ziemi i truchtem ruszyła w stronę domu. Trening był skończony. Wreszcie, po całym dniu, odprężyła się.

      Nie jestem lesbijką, nie zostałam zgwałcona. Tak powiedziała. Jedno zdanie złożone, dwa zdania współrzędne.

      Żadne z tych zdań nie było kłamstwem.

      Żadne też nie było prawdą.

      Rozdział 5

      Światło słoneczne ginęło w głębinach zielonych kafelków. Konieczne było włączenie lamp jarzeniowych. Pośrodku pomieszczenia stał stół ze stali nierdzewnej, a na nim leżało krągłe, miękkie ciało.

      Mortka przyglądał się twarzy zmarłego, jakby próbował z nalanych policzków, mięsistych ust i pokrytej opalenizną łysiny odczytać tajemnice zamordowanego.

      Równocześnie cały czas czuł na sobie spojrzenie Suchej.

      – Co jest? – zapytał, nawet nie odwracając głowy. Kątem oka zauważył, że drgnęła zaskoczona.

      – Nie, nic.

      Drzwi od sali otworzyły się z cichym skrzypieniem i do środka wmaszerowała doktor Halina Trymek. Wysoka, dumnie, może nawet arogancko wyprostowana, z zadartym w górę nosem. Archetyp nauczyciela akademickiego, który zawsze i wszystko wie najlepiej. Ale zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Wtedy nosiła krótko ścięte włosy, po męsku. Teraz odrosły, a jakiś fryzjer musiał spędzić nad nimi sporo czasu, żeby stworzyć modną, niesymetryczną fryzurę i dyskretne złote pasemka. Paznokcie miała pomalowane na intensywnie zielony kolor.

      Doktor Trymek podeszła do stołu z ciałem i dopiero wtedy przywitała się z policjantami. Zdobyła się nawet na chłodny uśmiech.

      – Dawno się nie widzieliśmy, panie komisarzu.

      – Nie sądziłem, że pani mnie zapamięta.

      – Mam pamięć do twarzy. I nazwisk. W ogóle mam dobrą pamięć, panie komisarzu.

      Mortka wskazał na stojącą obok Suchą.

      – To aspirant… aspirantka Suchocka.

      – Znamy się z panią aspirant, panie komisarzu.

      – Świetnie. W takim razie czy możemy zaczynać?

      Trymek założyła gumowe rękawiczki. Chwyciła za prześcieradło i ostrożnie zsunęła je z ciała, odsłaniając zwłoki aż do kolan.

      – Muszę powiedzieć, że zmarnowałam przez was weekend, panie komisarzu. Miałam pewne plany i nie obejmowały one grzebania w zwałach tłuszczu naszego dzisiejszego gościa. Zresztą, proszę powiedzieć, dlaczego mężczyźni o siebie nie dbają?

      – Słucham?

      – Pan schudł. Przynajmniej tak mi się wydaje, ale tendencja jest taka, że mężczyźni wraz z wiekiem tyją. Rzadziej się też myją, śmierdzą, gorzej się odżywiają. Więcej piją, palą. I nikt nie ma im tego za złe. Co innego my, prawda, pani aspirant? My zawsze musimy być powabne, schludne, szczupłe i umalowane. Zresztą – żachnęła się – co pani wie. Pani jest jeszcze młoda.

      – Nie jestem w stanie odpowiedzieć na pani pytanie – powiedział Mortka.

      – Niczego innego się nie spodziewałam – stwierdziła gorzko doktor Trymek, sięgając po metalowy wskaźnik. – Dobrze pamiętam, że pan jest słuchowcem?

      – Tak jest – przytaknął, chociaż to nie do końca była prawda. W przypadku sekcji zwłok lubił jednak najpierw wysłuchać sprawozdania, a dopiero później wczytać się w notatki.

      – A pani wzrokowcem?

      – Tak – odpowiedziała Sucha.

      – To dla pani raport z sekcji. – Trymek podała Suchej teczkę z plikiem kartek. – A pan, proszę słuchać.

      Wzięła głęboki oddech i zrobiła efektowną pauzę. Upewniła się, że Mortka jest skupiony, i dopiero wtedy przesunęła wskaźnik w stronę rany na brzuchu. Zakreśliła wokół niej okrąg.

      – Śmierć nastąpiła w okolicach godziny dwudziestej drugiej w piątek. Ofiara to mężczyzna w wieku około trzydziestu, trzydziestu pięciu lat. Przyczyną śmierci był silny krwotok zewnętrzny i wewnętrzny spowodowany wielokrotnym pchnięciem w brzuch ostrym narzędziem. Prawdopodobnie bardzo ostrym nożem. To może wyglądać jak jedno cięcie, ale w rzeczywistości było ich co najmniej pięć do dziesięciu. Sprawca zaczął od góry i ciął w dół. Kiedy ciało stawiało opór, próbował z innej strony.

      – Co nam to mówi o sprawcy? – zapytał Mortka.

      – Był silny. Ale równocześnie te ciosy są pozbawione zajadłości. Rozumie pan, co mam na myśli?

      – Tak.

      – Ja nie – odezwała się Sucha.

      – Pijackie burdy, zabójstwa kuchenne – wytłumaczył jej Mortka. – Sprawca czy sprawczyni walą nożem na oślep, byle gdzie, byle zabić. Mocno, bez żadnego namysłu. Tutaj jest inaczej?

      – Tak właśnie – odparła Halina Trymek. – To, mam wrażenie, bardzo metodyczna robota. Nie chcę powiedzieć, że sprawca wiedział, co robi. Ale wiedział, co chce zrobić. I dążył do tego z dużym spokojem i cierpliwością.

      Sucha wskazała na ślady po wiązaniach wokół kostek oraz na nadgarstkach.

      – A to? – zapytała. – Związano go przed czy po śmierci?

      – Przed. Ale dobrze, że pani o to zapytała. Bo mam dla was jeszcze jedną ciekawostkę.

      Podeszła do szczytu stołu i ostrożnie chwyciła za głowę denata. Uniosła ją lekko w górę, odsłaniając siniak na szyi.

      – Ślady po duszeniu. Również zadane przed chwilą śmierci.

      – Czyli ofiara została najpierw podduszona, obezwładniona, potem związana, a wreszcie zabita – powiedział Mortka.

      – Zwięzłe,