Wojciech Chmielarz

Przejęcie


Скачать книгу

go znacząco spadały. Nienawiść do gejów deklarowały środowiska skrajnie prawicowe, kibolskie, byli więźniowie, wszystkie środowiska przestępcze. A w grę wchodził jeszcze najgorszy koszmar każdego policjanta – samotny wilk. Jedna osoba, zabójca niepowiązany z żadną większą grupą, działający indywidualnie. Prawie niemożliwy do złapania, jeśli sam nie popełni żadnego błędu. A przy okazji było pewne, że zabije ponownie. Warszawski zabójca gejów. Mortka już widział tych wściekłych aktywistów LGBT i konferencje prasowe, na których oskarżają policję o bierność, najazd dziennikarzy, artykuły na pierwszych stronach gazet. On będzie w samym środku tego bałaganu.

      – To pewne?

      – Na dziewięćdziesiąt pięć procent. Albo był gejem, albo bardzo lubił sobie wsadzać różne przedmioty w odbyt. Świadczą o tym mechaniczne uszkodzenia zwieracza. Szczeliny, przetoki, pęknięcia. Ładnie zagojone, ale możemy je zaobserwować. A do tego naszemu gościowi wypadła odbytnica.

      – Słucham?

      – Śluzówka odbytu wyślizgnęła się na zewnątrz. Teraz jest wyschnięta, więc wygląda dość nieapetycznie. Takie wypadnięcie często zdarza się u homoseksualistów. Trzeba wtedy palcem, najlepiej swoim, wsadzić ją na miejsce. – Przerwała, żeby uśmiechnąć się złośliwie do Mortki. – Proszę się tak nie krzywić, panie komisarzu. Nas też to czeka. Z powodu zwiotczenia tkanek śluzówka wypada również osobom starszym. Tak więc, kiedy pana to kiedyś spotka, to będzie pan wiedział, co zrobić. Paluszek i śluzóweczka na miejsce…

      – Mówiła pani, że ma dziewięćdziesiąt pięć procent pewności. Te pięć procent to?

      – Wypadnięcie odbytnicy może być również spowodowane urazami okołoporodowymi. Ale naszego gościa to raczej nie dotyczy. Inna potencjalna przyczyna to idiopatyczne zapalenie jelit. W tym wypadku stawiałabym jednak na praktyki homoseksualne. Gdyby był starszy, to zachowałabym większą rezerwę.

      Mortka nachylił się nad ciałem. Mężczyzna był zadbany, ale nie przystojny. Raczej taki byle jaki. Pozbawiony znaków szczególnych. Trudny do zapamiętania. Mimo to trzeba będzie wysłać policyjnych wywiadowców ze zdjęciem na rundkę po gejowskich klubach. Może ktoś go rozpozna. Przez chwilę zastanawiał się, czy to mogłaby być zbrodnia miłosna. Zazdrosny partner, ostra kłótnia, w ruch poszedł nóż. Tylko że ciąg dalszy czynił taki scenariusz mało prawdopodobnym.

      – Jakieś choroby? – zapytał.

      AIDS – pomyślał natychmiast, geje byli grupą ryzyka.

      – Czekamy na wyniki badań. Ze stanu wnętrzności wynika co najwyżej, że mógłby trochę bardziej dbać o wątrobę. Ale to jak każdy.

      – Cokolwiek innego, co mogłoby nam pomóc?

      Doktor Trymek pokręciła przecząco głową.

      – W takim razie to by było na tyle. Chyba, że ty masz jakieś pytania – Mortka zwrócił się do Suchej.

      – Nie.

      – To dziękujemy i życzę miłej końcówki weekendu.

      Doktor Trymek zamarła w pół ruchu podczas ściągania rękawiczek i zmrużyła oczy.

      – Bardzo śmieszne, panie komisarzu.

      Mortka wzruszył ramionami. Po raz ostatni przyjrzał się leżącemu na stole sekcyjnym ciału i ruszył do wyjścia.

      Chwilę później byli już na dworze. Ruszyli w stronę skweru Grotowskiego, gdzie zaparkowali. Sucha odetchnęła głęboko, zatrzymała na moment powietrze w płucach, a potem wypuściła je ze świstem. Sięgnęła do kieszeni dżinsowej kurtki i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Grubych viceroyów, a nie cienkich, pachnących mentolem, w designerskich opakowaniach, które teraz kupowali nawet mężczyźni.

      – Nie wiedziałem, że palisz – powiedział Mortka.

      – Bo nie palę. Paskudny nałóg. Bardzo niezdrowy. Ale to taki zwyczaj, może głupi. Jedna fajka za jednego trupa – wytłumaczyła, wsadzając sobie papierosa do ust.

      Mortka spróbował szybko policzyć, ile papierosów zostało w paczce, ale Sucha już ją schowała. Zapaliła.

      – Człowiek się do tego przyzwyczaja. Do wizyt w prosektorium – rzucił Mortka pocieszająco. Bo chyba coś takiego powinien powiedzieć starszy kolega do młodszej koleżanki.

      – Ja już się przyzwyczaiłam – powiedziała, wypuszczając cienką strużkę dymu z ust. – A ty? Przyzwyczaiłeś się do wizyt w szpitalach? Bo tam też jesteśmy częstymi gośćmi, prawda?

      Mortka przystanął. Jego wzrok powędrował w kierunku gmachu pobliskiego Szpitala Dzieciątka Jezus. Nie lubił szpitali. Zwłoki go nie ruszały. Umierający to co innego. Ciekawe, skąd Sucha o tym wiedziała. I jakie jeszcze plotki na jego temat zebrała.

      – Szpital to szpital. Normalka – mruknął.

      Poczekał, aż skończy palić. Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę pałacu Mostowskich.

      – Ciekawe, jakie miała plany weekendowe? – zaczęła Sucha.

      – Kto?

      – Doktor Trymek. Nasza patolog.

      – Niespecjalnie mnie to interesuje.

      Sucha podniosła w górę jedną brew.

      – Podobno swinguje.

      – Swinguje?

      – No, bierze udział w imprezach, na których ludzie się wymieniają partnerami. Wiesz, każdy z każdym. O ile masz ochotę, oczywiście. Jeśli to prawda, to pewnie ma mnóstwo zaproszeń.

      – Bo?

      – Bo to całkiem zadbana kobietka. Do tego samotna, co jest wielką zaletą. Na takich imprezach zawsze jest za dużo facetów, za mało babek.

      Sucha spojrzała na niego uważnie, jakby sprawdzała, czy przypadkiem nie czuje się nieswojo.

      – A ty miałeś jakieś plany weekendowe? – zapytała, zmieniając raptownie temat.

      – Nic wielkiego. A ty?

      – Chciałam sprawdzić safe house’y.

      – Co chciałaś sprawdzić?

      – Safe house’y. Miejsca, gdzie trzymam żelazne racje w pobliżu dróg ewakuacyjnych z Warszawy.

      – Mogę zapytać po co?

      – Na wypadek wojny. Gdyby trzeba było uciekać z Warszawy. Mam przygotowane trasy ucieczki, a na tych trasach skrytki z zapasami. Co jakiś czas trzeba sprawdzić, czy nikt ich nie znalazł i czy nic się nie zepsuło.

      Mortka zerknął na Suchą, żeby upewnić się, że policjantka nie żartuje. Ale nie, mówiła poważnie.

      – A kto miałby nas zaatakować?

      – Ruscy, Niemcy, Białorusini – wymieniła jednym tchem. – I nie jestem wariatką. Wiem, że teraz jest spokój. Ale co będzie za trzy lata, pięć, dziesięć? Trzeba być przygotowanym. Oni na pewno są.

      – To znaczy?

      – Myślisz, że w Moskwie czy Berlinie nie mają planów inwazji? Nie żeby chcieli z nich skorzystać, ale tak po prostu, na wszelki wypadek. Albo inna sprawa. W 1939 roku, kiedy Niemcy wkroczyli do Warszawy, mieli listy ludzi do likwidacji. Myślisz, że teraz takich nie mają?

      – Niemcy?

      – Albo Rosjanie. Wiesz, elita państwa albo ludzie szczególnie niebezpieczni. Byli wojskowi, oficerowie wywiadu, policjanci.

      Niemal się roześmiał.

      – I ty pewnie jesteś na takiej liście, co?

      – Ja?