Cixin Liu

Problem trzech ciał


Скачать книгу

chodź, odpocznij.

      Bai wskazał wolną połowę pniaka, na którym siedział. Ye faktycznie czuła się zmęczona. Odłożyła narzędzia, podeszła do pniaka i usiadła plecami do Baia.

      Po długim milczeniu Bai rzucił:

      – Domyślam się, jak się czujesz. Tylko my dwoje tutaj tak się czujemy.

      Ye milczała. Bai wiedział, że pewnie mu nie odpowie. Zawsze była małomówna i rzadko z kimś rozmawiała. Niektórzy z nowo przybyłych brali ją nawet za niemowę.

      – Byłem w tym rejonie kilka lat temu – ciągnął niezrażony Bai. – Pamiętam, że przyjechałem koło południa i moi gospodarze powiedzieli, że na obiad będziemy mieli rybę. Rozejrzałem się po chacie i zobaczyłem tylko garnek gotującej się wody. Żadnej ryby. Jak tylko woda zaczęła wrzeć, kucharz wyszedł z wałkiem do ciasta na dwór. Stanął na brzegu strumienia płynącego przed chatą, parę razy uderzył wałkiem w wodę i udało mu się wyciągnąć wielką rybę… Cóż za żyzne miejsce! Ale dzisiaj jest to martwy rów z błotnistą wodą. Zastanawiam się, czy Korpus zajmuje się produkcją czy destrukcją.

      – Skąd przychodzą ci do głowy takie myśli? – zapytała cicho Ye.

      Nie powiedziała, że się z nim zgadza ani że się nie zgadza, ale Bai był jej wdzięczny za to, że się w ogóle odezwała.

      – Przeczytałem właśnie książkę, która mnie naprawdę poruszyła. Potrafisz czytać po angielsku?

      Ye skinęła głową.

      Bai wyjął z plecaka książkę w niebieskiej okładce. Rozejrzał się, by się upewnić, czy nikt na nich nie patrzy, i podał jej.

      – Została wydana w 1962 roku i wywarła wielkie wrażenie na Zachodzie.

      Wenjie odwróciła się na pniaku i wzięła książkę. „Rachel Carson, Silent Spring” przeczytała na okładce.

      – Skąd ją masz?

      – Zwróciła na nią uwagę góra, która chce ją rozprowadzić wśród wybranych członków kadry do użytku wewnętrznego. Przetłumaczyłem część o lasach.

      Wenjie otworzyła książkę. Wciągnęły ją już pierwsze strony. W krótkim początkowym rozdziale autorka opisywała ciche amerykańskie miasteczko powoli umierające wskutek używania pestycydów. Proste zdania przepełnione były głęboką troską.

      – Chcę napisać do kierownictwa w Pekinie i powiadomić je o nieodpowiedzialnym zachowaniu Korpusu Budowy – powiedział Bai.

      Ye podniosła oczy znad książki. Trwało dobrą chwilę, zanim przetrawiła jego słowa. Nic nie powiedziała i z powrotem przeniosła wzrok na stronę.

      – Zatrzymaj ją na razie, jeśli chcesz przeczytać. Ale lepiej zachowaj ostrożność i postaraj się, żeby nikt jej nie zobaczył.

      Bai wstał, znowu uważnie się rozejrzał i odszedł.

      Trzydzieści osiem lat później Ye Wenjie miała wspominać w swych ostatnich chwilach wpływ, jaki wywarła na nią Milcząca wiosna.

      Książka zajmowała się tylko jednym tematem: negatywnym oddziaływaniem pestycydów na środowisko, ale przyjęty przez autorkę punkt widzenia wstrząsnął Ye do głębi. Przedtem używanie DDT wydawało się Ye czymś normalnym (a przynajmniej neutralnym), ale dzieło Carson pozwoliło jej dostrzec, że z punktu widzenia przyrody działanie to nie różniło się od rewolucji kulturalnej i było tak samo niszczycielskie dla świata. A skoro tak, to jak wiele innych ludzkich działań, które wydawały się jej normalne, a nawet słuszne, było w rzeczywistości złe?

      Z tych rozmyślań wyłonił się wniosek, który sprawił, że zadrżała. „Czy to możliwe, że między ludzkością i złem istnieje taki związek jak między oceanem i górą lodową pływającą po jego powierzchni? Zarówno ocean, jak i góra lodowa są z tego samego materiału. To, że góra lodowa wydaje się czymś odmiennym, wynika tylko stąd, że ma inny kształt. W rzeczywistości jest tylko drobną częścią ogromnego oceanu…

      Nie można oczekiwać od ludzkości moralnego przebudzenia, tak jak nie można się spodziewać, że ludzie uniosą się nad ziemię, ciągnąc się za włosy. Moralne przebudzenie wymaga interwencji siły spoza rodzaju ludzkiego”.

      Ta myśl wytyczyła kierunek dalszego życia Ye.

      Cztery dni po pożyczeniu tej książki Ye poszła do jedynego w całej kompanii domu dla gości, gdzie zatrzymał się Bai, by ją zwrócić. Otworzyła drzwi i zobaczyła, że Bai leży na łóżku, wyczerpany, zabłocony i obsypany trocinami. Na jej widok z trudem się podniósł.

      – Pracowałeś dzisiaj? – zapytała Ye.

      – Jestem tutaj już tak długo, że nie mogę tylko chodzić cały dzień i nic nie robić. Muszę przyłączyć się do pracy. To duch rewolucji, prawda? Pracowałem koło Radarowego Szczytu. Las jest tam bardzo gęsty. Przez cały czas brodziłem po kolana w butwiejących liściach. Obawiam się, że się rozchoruję od wdychania tych miazmatów.

      – Koło Radarowego Szczytu?

      Ye była zaszokowana.

      – Tak. Pułk dostał pilne zadanie: oczyścić z drzew strefę ostrzegawczą wokół tego szczytu.

      Radarowy Szczyt był tajemniczym miejscem. Stroma góra, która niegdyś nie miała żadnej nazwy, otrzymała ten przydomek od dużej parabolicznej anteny na szczycie. W rzeczywistości każdy, kto miał choć odrobinę rozsądku, wiedział, że nie jest to antena radaru – mimo że codziennie zmieniało się jej ustawienie, nigdy nie poruszała się w stały sposób. Kiedy dął obok niej wiatr, wydawała podobny do wycia dźwięk, który słychać było z daleka.

      Ludzie z kompanii Ye wiedzieli tylko tyle, że Radarowy Szczyt jest bazą wojskową. Według miejscowych, kiedy przed trzema laty zakładano tę bazę, wojsko zmobilizowało mnóstwo ludzi do budowy drogi prowadzącej na szczyt i do przeciągnięcia tam linii elektroenergetycznej. Wwieziono na górę tony zaopatrzenia. Ale po ukończeniu bazy drogę rozebrano i zostawiono tylko trudny szlak, który wił się między drzewami. Często widywano helikoptery lądujące albo startujące ze szczytu. Antena nie zawsze była widoczna. Kiedy wiał silny wiatr, chowano ją.

      Gdy jednak ją rozpościerano, na obszarze wokół góry działy się dziwne rzeczy: leśne zwierzęta stawały się niespokojne i głośne, z drzew zrywały się stada ptaków, a ludzie mieli nudności i zawroty głowy. Poza tym ci, którzy żyli blisko Radarowego Szczytu, tracili włosy. Według miejscowych zjawiska te zaczęły występować po wzniesieniu anteny.

      Z Radarowym Szczytem wiązało się wiele niesamowitych opowieści. Pewnego razu wysunięto antenę, kiedy padał śnieg, i natychmiast przeszedł on w deszcz. Jako że temperatura przy gruncie była nadal poniżej zera, woda ściekająca z drzew zamarzała i zwisały z nich ogromne sople, zmieniając las w kryształowy pałac. Od czasu do czasu pod ciężarem lodu łamały się gałęzie i sople spadały z głuchym łoskotem na ziemię. Niekiedy po wysunięciu anteny w pogodny dzień zaczynało grzmieć i błyskać się, a nocą na niebie pojawiały się dziwne światła.

      Zaraz po przybyciu w tamten rejon kompanii Korpusu Budowy dowódca powiedział wszystkim, żeby starali się nie zbliżać do pilnie strzeżonego Radarowego Szczytu, ponieważ patrole miały prawo strzelać bez ostrzeżenia.

      W ostatnim tygodniu dwóch mężczyzn wybrało się na polowanie i nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie się znaleźli, tropiło jelenia aż do podnóża góry. Wartownicy na posterunku znajdującym się w połowie drogi na szczyt zaczęli do nich strzelać. Na szczęście las był tam tak gęsty, że obu udało się uciec cało, ale jeden z nich zsikał się w spodnie.