chwilami większą miał siłę, jako że za nim jeszcze duchowe moce stały. O pierwszej w nocy poddał się doktor Niegłowicz i legł z głową na stole. A wtedy proboszcz Mizerera wziął go na ręce jak sarnę zabitą i poniósł do sypialni, gdzie rozebrawszy delikatnie ułożył go w wielkim drewnianym łóżku, w którym sypiał niegdyś chorąży Niegłowicz wraz ze swoją małżonką, a po jej śmierci z Makuchową. Potem wrócił proboszcz Mizerera do salonu, nalał sobie jeszcze jeden kieliszek wiśniówki, przegryzł kawałeczkiem wieprzowej pieczeni i starannie wygasiwszy światła także poszedł do sypialni. Zdjął sutannę, położył ją na oparciu krzesła, zsunął spodnie i w kostkę ułożył na siedzeniu krzesła. W białym podkoszulku i długich kalesonach legł obok doktora Niegłowicza, i po sekundzie sypialnię wypełniło głośne chrapanie dwóch potężnych a sprawiedliwych mężów, którzy dokonawszy ogromnych zmagań, zasłużyli sobie na wypoczynek godny ich wieku, rozumu oraz stanu.
O tym, co Itaj odpowiedział królowi
Pewnego dnia Aronowi Ziembie, który w miasteczku Barty prowadził świetlicę dla robotników leśnych, zepsuł się koło Skiroławek motocykl. Poprowadził więc Aron Ziemba zepsutą maszynę aż do kuźni kowala Zygfryda Malawki, znanego szeroko z tego, że potrafił każdą maszynę zreperować. Drugim człowiekiem w wiosce znającym się na motocyklach był drwal Jarosz, ale Aron Ziemba wolał Zygfryda Malawkę, ponieważ żona Malawki wywodziła się z okolic Bart. Przedstawiał się bowiem Aron Ziemba jako działacz społeczny zaginionego plemienia Bartów, w ich imieniu lubił przemawiać i ich tajemnic strzegł. A jak przystało na prawdziwego Bartę nie lubił ludzi z plemienia Baudów, których przedstawicielem okrzyczał się niejaki Bruno Kriwka. Kowal Zygfryd Malawka urodził się w Skiroławkach, leżących nad jeziorem Baudy, do Baudów więc go należało zaliczyć, ale skoro żonę miał z okolic Bart, tedy – jak sądził Aron Ziemba – także i Bartom musiał po cichu sprzyjać. Dlatego śmiało i nie zwlekając motocykl swój poprowadził do kuźni.
Tak dla Arona Ziemby, jak i Bruna Kriwki liczył się jedynie czas zaprzeszły. Tymczasem w czasie przeszłym, gdy to płonęły śniegi, a człowiek zabijał człowieka dla kromki chleba lub – jeszcze gorzej – dla jakowejś idei, kowal Zygfryd Malawka pięć lat wojował, potem pięć lat przesiedział w niewoli, a kiedy wrócił do Skiroławek, po jego żonie oraz trójce dzieci ani śladu, ani grobu, ani żadnej wieści nie pozostało. Ziemię Malawki orali obcy ludzie i tylko kuźnia, i kryty strzechą dom stały na dawnym miejscu. Gdy przekonał się o tym Zygfryd Malawka – po prostu zaniemówił i odtąd do nikogo ani słowem się nie odzywał, podobnie jak z czasem mąż Gertrudy Makuch. Najbardziej zresztą nie lubił pytań o czas przeszły, gdyż w przeciwieństwie do Szulca albo sołtysa Wątrucha, którzy także w obcym wojsku służyli, ale – jak mówili – nigdy do nikogo nie strzelali, on dobrze wiedział, choć nie chciał o tym mówić, że z jego to winy na dalekich i bezkresnych stepach wiele pozostało wdów i sierot. Cztery razy w tygodniu kowal Malawka otwierał swoją kuźnię, rozpalał ogień na palenisku, a to i owo robiąc dla okolicznych ludzi, starał się zarobić na kilka butelek wódki. A kiedy miał już ową wódkę, zamykał się w swym domu krytym strzechą i pił samotnie przez dwa lub trzy dni. Od czasu do czasu pomieszkiwała u niego jakaś niewiasta, taka, którą mąż zbytnio pobił albo z domu wypędził, był bowiem Malawka mężczyzną rosłym, wspaniale umięśnionym i niezwykle silnym. Nawet w wieku sześćdziesięciu lat giął w dłoniach grube sztaby żelazne, a deskę potrafił przepiłować w ten sposób, że lewą ręką trzymał ją w powietrzu, a prawą ciął piłą. Nigdy się jednak do nikogo nie odzywał, a zapłatę za robotę uzgadniał posługując się wystawionymi do góry palcami. Do niewiast, które go odwiedzały, a niekiedy i pomieszkiwały, także nic nie mówił, dlatego od niego odchodziły do mężów, z czego wynika, że niewiasta woli być bita niż skazana na milczenie.
Owego dnia przyprowadził Aron Ziemba swój motocykl przed kuźnię Zygfryda Malawki i tak do niego przemówił:
– Napisano w drugiej księdze Samuelowej w rozdziale piętnastym: „Odpowiedział Itaj królowi, mówiąc: Jako żywy Pan, jako żywy też król pan mój, że na któremkolwiek miejscu będzie król, pan mój, choć w śmierci, choć w żywocie, tam też będzie sługa twój”. Z Baudów pochodzisz, Zygfrydzie, ale twoja żona była z Bartów. A jak księga Mojżeszowa powiada: „opuści mąż ojca i matkę, a przyłączy się do żony swojej”. Przypominam ci więc, że Bartów jestem przedstawicielem, to jest jakby ich królem, stąd moja śmiałość, aby cię prosić o naprawę motocykla. Po żonie bowiem swojej do Bartów się zaliczasz, a nie do Baudów, którzy mieli ohydny zwyczaj wieszania się na szubienicy zbudowanej ongiś na Świńskiej Łące za Skiroławkami.
Na dworze był mróz siarczysty, ale na palenisku kuźni gorzał potężny płomień. Nagi i czarny od dymu tors kowala Malawki opływał potem, mięśnie przedziwnie drżały mu pod skórą. Na kowadle miał Malawka rozgrzany do czerwoności gruby płaskownik i uderzeniami młota czynił z kawałka żelaza coś w rodzaju pięknego liścia klonu, który zamówił u niego pisarz Nepomucen Maria Lubiński, aby – umieszczony na dachu jego domu – wskazywał kierunek wiatru. Czerwono-złote iskry raz po raz sypały się pod nogi Arona Ziemby, zachwycająca była gra mięśni pod lśniącą od potu skórą Malawki, i Ziembie się zdało, że przybył do pałacu legendarnego Tora, Odynowego syna, o którym przed wiekami opowiadali Goci, uciskający Bartów. Wojownicy goccy używali mieczów, ale ich bóg, Tor, posługiwał się jedynie młotem, podobnie jak kowal Malawka.
– Człowiek prawdziwy, Zygfrydzie – mówił dalej Aron Ziemba – powinien pamiętać nie tylko o czasie przeszłym, ale i zaprzeszłym. Szanować musimy naszą inność, która się nazywa tożsamością. Wiem, że w lipcu każdego roku przybywa do was Bruno Kriwka i uczy, jak uśmiechać się tylko połową twarzy, a połową twarzy się krzywić, aby nikt nie sądził, że jesteście zadowoleni, ani nikt nie myślał, że jesteście niezadowoleni. Ale nie mówi wam Kriwka, którą połową twarzy należy się uśmiechać, a którą krzywić. Otóż, jeśli naprawisz mój motocykl, zdradzę ci, Zygfrydzie, którą połową twarzy należy się krzywić. Gnębili nas Goci, Wikingowie i Kawalerowie Maltańscy, a ty teraz, jak słyszałem, piękny liść klonowy robisz dla obcego człowieka. Porzuć tę robotę i weź się za reperację mojego motocykla. Jeśli oderwiesz się od wspólnoty, na manowce zejdziesz i tożsamość swoją stracisz, a to jest to samo, jakbyś własną duszę diabłu zaprzedał.
Szybsze stały się uderzenia kowalowego młota i Aron Ziemba osypany czerwono-złotymi iskrami aż za próg kuźni się cofnął, żeby kożuch mu się nie przypalił.
– Nie wierzysz chyba, Zygfrydzie, w to, co sto pięćdziesiąt lat temu napisał o Bartach nauczyciel Herman Kowalik, że Bartowie mu konie z pastwiska ukradli. Zrobili to Cyganie, nikt inny tylko Cyganie. Lud nasz zaginiony doznał wielu krzywd od tamtych i owych, dlatego musimy się trzymać razem i reperować sobie zepsute motocykle. To przecież nie jest prawdą, że trzymaliśmy z tamtymi, którzy nas potem do obcego wojska wzięli, bo nigdy nie trzymaliśmy ani z tymi, ani z tamtymi, ale zawsze chcieliśmy być tylko Baudami i Bartami, nikim więcej.
Kowal Zygfryd Malawka zaprzestał walenia młotem w rozgrzane żelazo na kowadle. Liść klonu był już gotowy i pięknie ukształtowany. Wyprostował się Malawka, otarł pot z czoła i wejrzał na Arona Ziembę, na jego dużą czarną brodę, taką samą jaką nosił Bruno Kriwka. Zobaczył, że Ziemba uśmiecha się do niego prawą połową twarzy, a lewą krzywi niemiłosiernie, jakby z niego sobie szydził. I taka go złość na Ziembę ogarnęła, że podniósł do góry swój kowalski młot, aby nim Ziembę uderzyć, lecz ten, zorientowawszy się w jego zamiarze, uciekł sprzed kuźni, zabrał swój motocykl i poprowadził do kowala Jarosza, który mu go szybko zreperował. Albowiem przypomniał sobie Zygfryd Malawka to, co mu jego ojciec opowiadał. Zapytano kiedyś Baudów i Bartów za kim trzymają i odpowiedzieli, że za nikim. „My jesteśmy Nikt” – powtarzał potem książę Reuss z Trumiejek, Kawaler Maltański. Dlatego Zygfryd Malawka pięć lat walczył, pięć lat przesiedział w niewoli, a kiedy wrócił do Skiroławek,