Katarzyna Puzyńska

Rodzanice


Скачать книгу

takiego szowinisty jak Kamiński szefowa kobieta to musiało być nie lada upokorzenie. Jednak takie upokorzenie to za mało za wszystkie jego przewinienia. Joanna się złościła, że Kamiński może się z tego wywinąć. Mimo że napisała o nim ostrzejszy artykuł niż kiedykolwiek.

      Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Kamiński odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę kościoła. Asysta umundurowanych policjantów salutowała właśnie wychodzącym na dwór świeżo poślubionym małżonkom. Wielkie płatki śniegu sprawiały, że scena przypominała bajkę. Joanna odwróciła się raz jeszcze w stronę, gdzie odeszła Strzałkowska.

      A przecież za każdą, nawet najpiękniejszą bajką być może kryje się czyjeś cierpienie.

*

      – Powinnaś uważać – powtórzyła Joanna, przyglądając się Weronice.

      Cicho. Nie chciała robić sensacji. Wokół kręcili się przecież goście wesela połączonego z sylwestrem. Nadal nie umiała rozszyfrować rudowłosej warszawianki, ale mimo to uważała, że powinna ją przestrzec. Weronika zrobiła dużo dobrego dla Grażyny i Agnieszki. Chociażby dlatego zasługiwała na pomoc Joanny.

      – Być może – odparła Podgórska. Z uśmiechem. Jeżeli ktoś patrzyłby z daleka, mógłby pomyśleć, że rozmawiają o czymś miłym. – Ale to moja sprawa. I Daniela. Nie twoja.

      Twardo. Nie pozostawiając miejsca na dalsze dyskusje. Joanna skinęła głową. Nie czas było na rozwijanie tematu. Nie tu. Nie przy ludziach. Ruszyła do wyjścia.

      – Za każdą piękną fasadą kryje się jakaś brudna tajemnica, co?

      Klementyna Kopp stała w korytarzu prowadzącym na dwór. Popijała coca-colę z krzywym uśmiechem na przedwcześnie pomarszczonej twarzy. Dziennikarka przez chwilę doznała wrażenia, że była policjantka ją rozpoznała.

      Szybkie bicie serca. Być może Joanna zrobiła błąd, że tak często bywała w Lipowie. Upewniła się, że Agnieszka Mróz i Grażyna Kamińska sobie poradzą. Będzie je oczywiście odwiedzać i pomagać im, ale wróci tu dopiero w styczniu dwa tysiące osiemnastego roku. Tak jak obiecała Rodomiłowi, zanim zginął.

      – Nie wiem, o czym mówisz.

      Joanna wyszła, zanim Kopp zdążyła odpowiedzieć. Wtedy zobaczyła Podgórskiego. Szedł za budynek remizy z papierosem w ustach. Najwyraźniej ktoś tam na niego czekał.

      No właśnie. Joanna nienawidziła mieć racji.

      KSIĘGA TRZECIA

2018Dzień

      Rozdział 11

      Plaża w Rodzanicach.

      Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 12.40.

      Aspirant Daniel Podgórski

      Powrót na zasypaną śniegiem plażę przyniósł ulgę. Wprawdzie tu też nie byli osłonięci od silnych podmuchów, jednak wiatr zdawał się nie smagać aż tak mocno jak na zamarzniętej tafli jeziora, gdzie leżało ciało Michaliny Kaczmarek.

      Daniel uchwycił się jednego z głazów i z pewnym trudem wydostał się na brzeg. Nogi grzęzły mu w głębokim śniegu, a stopy nie znajdowały oparcia na lodzie pod spodem. Przy największym kamieniu stał drewniany krzyż. Pod nim palił się niewielki znicz. Pewnie na pamiątkę śmierci Żegoty Wilka. Chłopak został zakatowany dokładnie w tym miejscu.

      – Jak ja kurwa nienawidzę tych pierdolonych Rodzanic – mruknął Kamiński, przepychając się za Podgórskim na plażę.

      Daniel poszedł za nim bez słowa. Miał wobec Pawła dług. Olbrzymi dług. Tym większy, że kolega nie powiedział nikomu ani słowa o tym, co się wydarzyło naprawdę. Nigdy o tym nie rozmawiali.

      – Michalinę znalazł jej ojciec, kiedy wracał z joggingu – wyjaśnił Marek Zaręba.

      Młody policjant sam codziennie biegał i uprawiał inne sporty. Nie miał najmniejszych problemów z wydostaniem się z lodu na brzeg, mimo kopnego śniegu. Daniel westchnął. Będzie musiał wziąć przykład z Młodego i w końcu wziąć się z powrotem za siebie. Kiedy przestał pić, wrócił do dawnego sposobu odżywiania się i stracone wcześniej kilogramy wracały z dużą prędkością. Nic nie mógł na to poradzić, że jego ciało zdawało się po prostu wygłodniałe. No ale był dopiero styczeń. Może do wiosny się uda.

      – Są tam – dodał Zaręba.

      Kaczmarkowie stali w drugim końcu plaży przytuleni do siebie. Bożena była zdecydowanie wyższa od męża. Z daleka wyglądało to tak, jakby ona była mężczyzną. Nie miałaby najmniejszych trudności, żeby zadać córce pojedynczy cios w brzuch, przebiegło Podgórskiemu przez myśl.

      – Idźcie z technikami do domu Kaczmarków trochę się rozejrzeć – poprosił. – Ja i Emilia tu sobie teraz z nimi pogadamy. Niech nie mają czasu, by w razie czego coś ukryć.

      Podgórski nie chciał dodawać, że zdecydowanie lepiej by było, gdyby Kamiński i Józef Kaczmarek się nie spotkali. Oskarżenia wobec Pawła były ciągle świeże. Tak samo jak wobec samego Józefa. Sąd uznał jednak, że Kaczmarek nie brał udziału w linczu, a samosądu dokonał Bohdan Piotrowski. Sam. Nie wszyscy w to wierzyli. Natomiast wszyscy oskarżali Pawła o karygodne niedopełnienie obowiązków. Daniel znów poczuł wyrzuty sumienia. Może gdyby znali prawdę, zmieniliby zdanie o Kamińskim.

      – Jasne – powiedział Marek Zaręba i pociągnął za sobą Pawła.

      Kamiński splunął, kiedy mijał Kaczmarków. Daniel westchnął. Zimne powietrze wypełniło mu płuca jak tysiące drobniutkich igiełek.

      – Pomóc ci? – zapytał, odwracając się do Emilii.

      Policjantka miała trudności z wejściem na brzeg. Wyglądała, jakby utknęła w zaspie na dobre. Wyciągnął do niej rękę. Strzałkowska rzuciła mu tylko wściekłe spojrzenie i zaczęła sama gramolić się na ląd. Podgórski usiłował się nie uśmiechnąć. Nie wyszło mu.

      – Bardzo kurwa zabawne – warknęła.

      – Widzę, że słownictwa uczysz się od swojego chłopaka.

      – Tak bardzo cię interesuje, z kim sypiam? – zakpiła.

      Podgórski podniósł ręce w geście poddania.

      – Chciałem tylko pomóc. Chodźmy pogadać z Kaczmarkami.

      Ruszyli we dwoje po zaśnieżonej plaży.

      – To pan znalazł ciało, tak? – zapytał Daniel, kiedy przedstawili się rodzicom ofiary. Znali się przelotnie, ale uznał, że w tej sytuacji zwyczajowa formułka i okazanie blach były nieodzowne.

      Józef Kaczmarek poprawił okrągłe okularki i pociągnął się za kozią bródkę nerwowym gestem. Jakby chciał ją wyrwać jednym ruchem.

      – Tak. Wyszedłem rano pobiegać. Mam taką trasę, że biegnę przez las. Potem dobiegam do mostu nad Skarlanką. Biegnę dalej wzdłuż rzeki. Obok młyna, gdzie działy się te okropności – miał zapewne na myśli to, co wydarzyło się podczas śledztwa w sprawie Łaskuna. Dotąd mieszkańcy nie mogli o tym zapomnieć. – Później przez Gaj i wracam ścieżką wzdłuż jeziora. Kiedy tak biegłem, zobaczyłem, że coś leży w śniegu na jeziorze. Ja…

      Głos mu się załamał. Szczupłym ciałem wstrząsnęły łkania, ale po twarzy nie popłynęły łzy.

      – Nie jest pan w stroju do joggingu – zauważyła Emilia Strzałkowska. Słowa zabrzmiały ostro i trochę nie na miejscu w obliczu rozpaczy ojca, który właśnie stracił dziecko.

      Podgórski opanował chęć sięgnięcia po papierosa.