Katarzyna Puzyńska

Rodzanice


Скачать книгу

spać – powiedziała Bożena, wzruszając potężnymi ramionami. – Co mieliśmy robić?

      – Chyba nie sugeruje pani, że jesteśmy podejrzani? – zapytał Józef Kaczmarek ostro. – Bo zaczynam mieć wrażenie, że do tego ta rozmowa zmierza.

      – To rutynowe pytania – zapewnił Daniel. Ojciec zamordowanej dziewczyny zaczynał pokazywać zupełnie inną twarz. – Czy przychodzi państwu do głowy ktoś, kto mógł źle życzyć Michalinie?

      – Bohdan oczywiście, to wiadomo. Ale on nie żyje. I Anastazja. Nie wierzę, że nie wiedziała, że Miśka jest u nich przetrzymywana – syknęła Bożena. – Musiała wiedzieć! Przez tyle lat! W jednym domu. Nie obchodzi mnie, że nie znaleziono na nią żadnych dowodów. Musiała wiedzieć!

      Anastazja była wróżką. To znaczy pisała horoskopy do magazynu „Selene”. Daniel nie wiedział, co o niej myśleć. Zawsze wydawała mu się dziwna. Co prawda faktycznie w piwnicy Bohdana Piotrowskiego nie znaleziono ani jednego śladu jego żony. Ani paluchów3, ani śladów biologicznych. Ściany w więzieniu Michaliny były wygłuszone, a drzwi kryły się za regałem z narzędziami. Bohdan znosił jedzenie na dół pod pretekstem, że bierze je dla siebie do warsztatu. Miał tam łazienkę, więc bez problemu mógł opróżniać wiadro, które stanowiło toaletę uwięzionej dziewczynki. Wszystko doskonale zamaskowane.

      W podobnych sytuacjach za granicą żony też nie wiedziały o makabrycznych zachowaniach swoich mężów. Ale rzeczywiście trudno było uwierzyć, że przez osiem lat Anastazja zupełnie nic nie zauważyła. Choć oczywiście było to teoretycznie możliwe i tak właśnie uznał sąd. Piotrowskiej nie postawiono żadnych zarzutów. Tym bardziej że poniekąd przyczyniła się do uwolnienia Michaliny, przekazując śledczym bezzwłocznie wyznanie męża.

      – No i oczywiście jeszcze jest Żywia – dodał ostro Józef Kaczmarek. – Ona też mogła chcieć skrzywdzić naszą córkę.

      – Kochanie…

      – No tak, Bożenka. Dobrze wiesz, że Żywia jest niepoczytalna. Jak jej synek. – Józef Kaczmarek pokazał głową krzyż przy głazach upamiętniający śmierć Żegoty Wilka. – Cały czas mnie oskarża, że brałem w tym udział. A ja nie zamordowałem jej syna! Cholera jasna. To Bohdan. Pedofil, porywacz i do tego morderca. Aż strach, że tyle lat mieszkaliśmy obok niego. Zresztą nie doszłoby do mordu, gdyby nie ten policjant, co tu był przed chwilą. Cholerny Kamiński. Odprawił nas z kwitkiem. Nawet nie wpuścił do swojego gabinetu! To wszystko jego wina.

      Daniel poczuł, że robi mu się gorąco.

      – Jaki to ma związek ze śmiercią pańskiej córki? – zapytała Emilia. Jej głos zrobił się niemal tak samo lodowaty jak wiatr, który niestrudzenie rozdmuchiwał śnieg wokół nich.

      Od pewnego czasu mówiło się w Lipowie, że Strzałkowska i Kamiński ze sobą sypiają. Emilia z mężczyzną, który miał bardzo specyficzny stosunek do kobiet? Zwłaszcza tych w mundurach. To było najdziwniejsze połączenie, jakie można sobie wyobrazić, więc Daniel nie był pewien, czy ktoś po prostu tego nie wymyślił, a potem wieść poniosła się dalej, bo była zdecydowanie chwytliwa i dobrze się o tym rozmawiało przy płocie. Przynajmniej niektórym.

      – Jaki? – żachnął się Józef. – Oczywisty. Jeżeli Żywia uważa, że ja zabiłem jej syna, mogła chcieć zabić moją córkę. Taka zemsta. Oko za oko.

      – Straszyła pana otwarcie?

      – Poza tym wiecie, co ona tam chowa u siebie w gospodarstwie? – zapytał zamiast odpowiedzi Kaczmarek.

      Rozdział 12

      W drodze do sklepu w Lipowie.

      Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 13.20.

      Weronika Podgórska

      Całe szczęście, że mieszkańcy Lipowa sumiennie odśnieżali chodniki przed swoimi domami, więc mimo wczorajszej zawieruchy można było bez problemu dotrzeć na piechotę do centrum wsi. Szosą też przejechała już piaskarka. Dobrze, że nie posypali solą, przebiegło Weronice przez myśl. Bajce trudno byłoby iść.

      Suczka szarpnęła mocniej smycz. Pociągnęła Weronikę w bok, zwabiona jakimś zapachem. Podgórska o mało się nie poślizgnęła. Bolała ją ręka i bark. Będzie w końcu musiała poświęcić trochę czasu na tresurę. W przeciwnym razie źle się to skończy. Mała psotnica nie wykazywała żadnej agresji, ale była wesoła i aż nadto skora do zabawy. Przydałaby się odrobina dyscypliny.

      Były już prawie na miejscu. Nowy szyld sklepu pysznił się nad drzwiami i przypominał, że nie króluje tu już Wiera. Leżący półksiężyc. Taki sam jak na naszyjnikach, które dostały od Joanny Kubiak. Lunule, symbol pełni księżyca i kobiecej mocy, jak powtarzała wielokrotnie dziennikarka.

      Weronika wiedziała, że Joanna ma dobre chęci. Na pewno była też interesującą i wyrazistą osobowością. W tym roku miała skończyć siedemdziesiąt osiem lat, ale na oko można jej było dać co najmniej dwadzieścia lat mniej. A energii Podgórska mogła jej tylko pozazdrościć, mimo że była ponad czterdzieści lat młodsza od dziennikarki.

      Ale Joanna bywała też trudna i, co tu się oszukiwać, męcząca. Bardzo lubiła wtykać nos w nie swoje sprawy. Mówiąc szczerze, Podgórska zwyczajnie jej nie lubiła. Wiedziała jednak, że dziennikarka jest kimś bardzo ważnym dla Grażyny i Agnieszki. Starała się więc swej niechęci nie okazywać.

      Może po prostu była uprzedzona. Cały czas miała wrażenie, że Joanna to tykająca bomba zegarowa. Choćby wtedy, kiedy niby przypadkiem zjawiła się nocą na drodze i znalazła Daniela pijanego. To był cud, że zgodziła się tego faktu nie nagłaśniać, bo Podgórski już dawno nie byłby policjantem.

      A potem wesele…

      – Chodź, Bajka – rozkazała Weronika, porzucając te myśli. Nie chciała do nich wracać.

      Wspięły się po schodach na tarasik przed sklepem. Ależ tu się zmieniło od czasów Wiery. Nie chodziło tylko o szyld z półksiężycem nad wejściem. W oknach wisiały wesołe zasłony w grochy. W środku nie było już pachnących ziół ani jutowych worków z towarami. Pojawiły się za to białe półki i słoiki z serwetkami. Sklep przypominał słodki salonik. Weronika uśmiechnęła się pod nosem. To też miało swój klimat, ale Wierze pewnie by się nie spodobało.

      To znaczy tylko wystrój, bo Weronika była pewna, że przyjaciółka cieszyłaby się z nowych lokatorek. Agnieszka Mróz i Grażyna Kamińska z dziećmi. Obie starały się, żeby zwykły sklep stał się miejscem przyjaznym dla wszystkich kobiet. Zwłaszcza tych, które w jakikolwiek sposób zostały skrzywdzone.

      Panie przychodziły na zakupy albo na przymiarki ubrań, które szyła Grażyna, a właściwie po to, by szczerze porozmawiać o tym, co leżało im na sercu. Najczęściej o mężczyznach. Weronika też z niejednego im się zwierzyła.

      Związek z Danielem, po początkowej fazie euforii, przeżywał wzloty i upadki. Zwłaszcza ostatnio, kiedy Podgórska poczuła, że jest gotowa zostać matką. Jedyną odpowiedzią Daniela na to było kupno psa i unikanie tematu.

      Najwięcej przejść miała oczywiście Grażyna. Przez lata tkwiła w traumatycznym małżeństwie z Kamińskim. Z zaklętego kręgu przemocy domowej wyrwały ją nieoczekiwanie wydarzenia z zeszłej jesieni. I Joanna. Gdyby nie dziennikarka, kto wie, jak by to się potoczyło. Grażyna nadal ukrywałaby siniaki pod makijażem.

      Weronika miała wyrzuty sumienia, że sama nic wcześniej nie zrobiła. Może stąd też się wzięła jej niechęć do Joanny. Dziennikarka pokazała im wszystkim czarno na białym, że woleli przymykać oczy na cudze nieszczęście. A wystarczyło ruszyć palcem, żeby pomóc