zapamiętała tę kobietę. W pomieszczeniu, w którym było mnóstwo pięknych kobiet, Annabel się wyróżniała. W gruncie rzeczy nie była uderzającą pięknością. Włożyła bardzo awangardową, białą, asymetryczną suknię, skrojoną tak, że mogła pasować tylko do szczególnych kobiet. Z jej twarzy emanował dystyngowany spokój. Jej krótkie, ścięte po męsku włosy uwydatniały kości policzkowe. Jasnoniebieskie oczy błyszczały pogodną, ale i czujną ciekawością. Marina natychmiast ją polubiła. Rozmawiały ze sobą krótko, gdy ich mężowie wspominali kolegów ze studiów. Wymieniły nawet numery telefonów, jednak później nigdy nie próbowały się kontaktować. Po kilku miesiącach Marina się dowiedziała, że Wernerowie wyjechali do Europy. Poczuła wtedy ukłucie rozczarowania. Nie znała wielu kobiet, z którymi mogłaby się zaprzyjaźnić. Annabel Werner była jedną z nich.
– Był miłym facetem. Powszechnie lubianym. Podjął pracę w Swiss United i zaczął…
Grant wciąż mówił, ale Marina nagle przestała go słuchać. Jej wzrok padł na krótki artykuł u dołu strony, tuż pod informacją o tragicznej śmierci Matthew Wernera.
– Dziennikarz śledczy znaleziony martwy w swoim domu w Connecticut – przeczytała głośno tytuł.
Grant zamilkł.
Pod nagłówkiem znajdowała się fotografia malowniczej rezydencji o białych murach z czarnymi okiennicami i parapetami do połowy zasypanych śniegiem. Frontowe drzwi budynku były otwarte; właśnie wychodzili przez nie sanitariusze, transportując na noszach czyjeś zwłoki. Przez jedyne otwarte okno w budynku Marina dostrzegła stary zegar z kukułką, który natychmiast wydał się jej dziwnie znajomy.
– O, Boże – wyszeptała.
Znała ten dom. Była tam zaledwie przed miesiącem.
– Co się stało?
– To Duncan. Duncan Sander. On nie żyje.
ANNABEL – 13.11.2015
Jeszcze przez czterdzieści osiem godzin Annabel podtrzymywała w sobie nadzieję, że Matthew znajdzie się żywy. Kiedy nie rozmawiała z władzami portu lotniczego, z ludźmi, którzy prowadzili akcję poszukiwawczą, z agentem Blochem albo Voglem, gorączkowo przeglądała statystyki dotyczące katastrof prywatnych odrzutowców. Znalazła artykuł opisujący katastrofę Gulfstreama G450, który rozbił się w Kanadyjskich Górach Skalistych w czasie potężnej burzy z wyładowaniami elektrycznymi. Trzech pasażerów przeżyło katastrofę. Znaleziono ich trzydzieści godzin po zderzeniu samolotu z ziemią, kilkanaście kilometrów od miejsca, na którym leżała wśród skał główna część jego kadłuba. Wszyscy byli głodni, poranieni, ale żywi. Annabel zapamiętała ich nazwiska: Paul Gagnon, John Leblanc, Alec Roy. W nocy, zażywszy cały zestaw środków nasennych, Annabel powtarzała je w myślach jak zaklęcie, jak mantrę. Mężczyźni, którzy przetrwali katastrofę, dawali jej nadzieję.
Znalazła kolejny artykuł o G450, o holenderskim samolocie, który rozbił się w Alpach. Stało się to przed czternastoma miesiącami, także w czasie burzy. Tej katastrofy nikt nie przeżył. Znaleziono tylko drobne fragmenty samolotu: czarną skrzynkę, kawałek kadłuba i skrzydło. Annabel przeczytała ten artykuł kilkadziesiąt razy, aż w końcu wyrzuciła go z pamięci komputera. Zaczęła udawać przed sobą, że w ogóle nigdy nie istniał.
Szukała również w internecie informacji o Fatimie Amir. Jakże mogłaby tego nie robić? Matthew zginął przecież razem z nią, na pokładzie jej samolotu. Nigdy dotąd nie słyszała o tej kobiecie, aż do dnia, w którym policjanci stanęli przed drzwiami jej mieszkania.
W sieci było zadziwiająco mało wzmianek na jej temat. Kilka artykułów komentowało fakt, że Fatima Amir niemal nie udziela się w przestrzeni publicznej; jeden z najnowszych artykułów w „Financial Times” określał ją jako „szarą eminencję świata finansów”. W pewnym sensie przyniosło jej to ulgę. Fatima Amir była nieprzyzwoicie zamożna, skuteczna, dobrze wykształcona i piękna. Przeglądanie jej fotografii było niczym akt samobiczowania. Nie miało właściwie sensu i sprawiało, że Annabel była coraz bardziej zdesperowana.
W połowie drugiego dnia po katastrofie grupa ratowników odnalazła na szczycie Mount Trélod czarną skrzynkę samolotu. Według agenta Blocha, który osobiście przekazał Annabel tę informację, jej zapisy dowodziły, że w trakcie lotu zawiódł system odladzania. To spowodowało, że na skrzydłach samolotu pojawił się lód, o czym pilot jednak nie wiedział. Jest to stosunkowo częsty problem w wypadku prywatnych odrzutowców, jak powiedział Bloch. Oznajmił to zupełnie obojętnym tonem, tak jakby prezentował jakiś drobny problem w konstrukcji Gulfstreama. Jakby mówił o nierozkładających się fotelach. Albo o stolikach, których nie sposób rozłożyć do pozycji poziomej.
– To był wypadek – podsumował. – Tragiczny wypadek.
– Jest pan tego pewien? Nie pojawiły się obawy, że…
Annabel zawiesiła głos. W jednym z programów BBC rozprawiano już na temat potencjalnych związków Fatimy Amir i jej pilota Omara Choury z terrorystami. Annabel szybko wyłączyła telewizor, nie chcąc się nawet zastanawiać nad czymś takim. Podejrzenia jednak ją prześladowały. Myślała o tym ze wstydem, ale to, że właścicielka i pilot samolotu byli muzułmanami, nie dawało jej spokoju.
– …że samolot został zniszczony celowo?
– Tak.
– Oczywiście, brano pod uwagę ten wariant. W aktualnym klimacie politycznym zawsze bierze się to pod uwagę, szczególnie gdy w grę wchodzi śmierć kogoś tak znanego jak pani Amir. Jednak do tej pory nic nie zdaje się potwierdzać teorii o zamachu. Czarne skrzynki zawierają dużą ilość informacji, pani Werner. Zapisane w nich dane oraz nagrania rozmów z kokpitu wskazują, że po prostu zawiodła maszyna.
– Zawiódł samolot rodziny Amirów?
– Samolot Fatimy Amir. To ona była właścicielką Gulfstreama. I drugą, obok pani męża, pasażerką na pokładzie.
– Tak, wiem – odparła Annabel szorstko. Uderzyło ją, że Bloch mówił o Fatimie Amir w czasie przeszłym, jakby już uważał ją za zmarłą. To było takie zimne, takie kliniczne. Chciała go poprawić, jednak brakowało jej energii. Była zbyt zmęczona, żeby wszczynać jałowe spory z policjantem. – Jak już panu mówiłam, nigdy o niej nie słyszałam… – kontynuowała. – Aż do teraz.
Annabel spojrzała na Juliana. Od dnia katastrofy przychodził do niej codziennie. Był pierwszą osobą, do której zatelefonowała, kiedy agenci Bloch i Vogel wyszli z jej mieszkania. I jedyną. Zdała sobie sprawę, że Julian jest jedyną osobą w Genewie, na której naprawdę jej zależało i której – wiedziała – zależało na niej.
Podobnie jak Matthew, Julian White był prawnikiem specjalizującym się w prawie podatkowym. Przyjechał do Genewy przed siedmiu laty w tym samym celu co Matthew: żeby zarobić mnóstwo pieniędzy. Przed opuszczeniem Londynu był przeciążonym pracą i źle opłacanym pracownikiem służby podatkowej. Tutaj, w Genewie, pracował w prywatnym banku, miał gruby portfel i jeszcze grubszą listę wpływowych klientów.
Kiedy go poznała, od razu poczuła do niego antypatię. Uznała, że jest ekstrawaganckim bufonem, facetem, jakim – bardzo się tego bała – może się stać Matthew, jeżeli zbyt długo będzie pracował w prywatnym banku w Szwajcarii. Trzy miesiące po przybyciu do Genewy Annabel towarzyszyła Matthew w służbowym wyjeździe do Zurychu. Gdy Matthew pracował, Annabel pojechała pociągiem do Muzeum Oskara Reinharta, prywatnej willi, w której mieściła się kolekcja najpiękniejszej dziewiętnastowiecznej sztuki francuskiej. Właśnie to było obecnie głównym zajęciem Annabel w Szwajcarii: samotne zwiedzanie muzeów i galerii, samotne oglądanie dzieł sztuki. Wmawiała sobie,