Cristina Alger

Żona bankiera


Скачать книгу

wiem. Jak możemy się komunikować?” – odpisała.

      „Tylko szyfrowanymi kanałami”.

      Marina się zawahała. Chciała rozegrać to poprawnie.

      „Cholera, Duncan”, pomyślała. „Gdzie jesteś, kiedy cię potrzebuję?”

      Mogła z tym poczekać do powrotu do Nowego Jorku. Tam miałaby przynajmniej możliwość skonsultowania się z jakimś innym dziennikarzem w kwestii bezpiecznej łączności. Na przykład z Owenem Barrym z „Wall Street Journal”. Kolejnym protegowanym Duncana, znanym z tego, że jest na bieżąco z nowoczesną techniką. Ufała Owenowi, jednak do Nowego Jorku miała wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. A ta sprawa raczej nie mogła czekać. Biorąc pod uwagę, że miała przy sobie pendrive schowany w czubku buta do biegania, który na razie ukryła na dnie szafy hotelowej – pendrive pełen informacji tak wrażliwych, że jej szef zapewne z ich powodu był teraz martwy – Marina nie chciała zwlekać ani do jutra, ani tym bardziej do przyszłego tygodnia.

      – Pieprzyć to – mruknęła i wpisała w e-mailu dane kontaktowe do dalszej szyfrowanej łączności.

      Wysłała wiadomość.

      – Cześć.

      Marina się odwróciła. Grant siedział na łóżku i patrzył na nią. Miał obnażony tors, pościel okrywała go jedynie do pasa. W półmroku posłał Marinie zaspany uśmiech.

      – Wszystko w porządku? – zapytał.

      – Przepraszam – odparła. – Nie chciałam cię obudzić. Nie mogłam zasnąć.

      Grant pogłaskał ją dłonią po twarzy.

      – Rozumiem. To straszne. Jest mi bardzo przykro.

      – Nie mogę uwierzyć, że go już nie ma.

      – Posłuchaj, tylko od ciebie zależy, co teraz zrobimy. Postąpię tak, jak postanowisz. Uważam jednak, że powinniśmy wrócić do Nowego Jorku. Z samego rana, o ile to będzie możliwe.

      Marina wyprostowała się. Popatrzyła Grantowi prosto w oczy.

      – Jesteś pewien? – zapytała, robiąc zdziwioną minę. – Przecież nasza podróż… tyle pracy włożyłeś w jej przygotowanie i…

      – Paryż nam nie ucieknie. Wrócimy tu innym razem.

      – Ale te wszystkie koszty…

      Grant wzruszył ramionami.

      – Nieważne.

      Marina ukryła twarz w dłoniach i się rozpłakała.

      – Och, przestań – powiedział Grant. – Proszę cię, bardzo nie lubię, kiedy jesteś smutna.

      – Jesteś dla mnie taki dobry. Dlaczego jestem taką szczęściarą?

      Grant się uśmiechnął.

      – To ja jestem szczęściarzem.

      – Na pewno nie będziesz zły, jeśli od razu wrócimy do Nowego Jorku?

      Grant pokręcił głową.

      – Uważam, że właśnie tak powinniśmy postąpić – powiedział zdecydowanym głosem. – Duncan był dla ciebie jak rodzina. A rodzina to najważniejsza rzecz na świecie. Kiedy chodzi o dobro rodziny, żadne straty nie mają znaczenia. Nie martw się więc o koszty naszej podróży.

      Marina przyciągnęła jego dłonie do ust i pocałowała je.

      – Dziękuję ci – wyszeptała. – Dziękuję, że mnie rozumiesz.

      – Oczywiście, że cię rozumiem.

      Grant przyciągnął ją do siebie i objął ramionami. Przez długi czas tuliła się do niego w milczeniu. W końcu odsunął się od niej, wziął do ręki komórkę i zaczął telefonować do linii lotniczej.

      ANNABEL – 13.11.2015

      W Bernie padał śnieg. Annabel wyjrzała przez okno sali konferencyjnej w centrali policji federalnej i patrzyła, jak płatki śniegu lądują na parapecie. Na ekranie płaskiego telewizora przytwierdzonego do przeciwległej ściany migotały obrazy; dźwięk był wyłączony. Annabel popatrzyła na telewizor, a potem znowu za okno. Dziennikarka BBC przechadzała się zakurzoną ulicą w Aleppo, między zbombardowanymi ruinami, które kiedyś były blokami mieszkalnymi. Do nosa przytykała chusteczkę, jej tułów chroniła kamizelka kuloodporna. „Komu będzie zależało”, pomyślała Annabel, „żeby na to przeklęte miejsce zrzucić kolejną bombę?” Dostrzegła odbicie swojej sylwetki w szybie okiennej. Ponure myśli o Aleppo sprawiły, że ogarnęła ją kolejna fala mdłości.

      Na stole przed nią stał kubek z zimną kawą, którą podała jej asystentka agenta Blocha. Kawa była czarna, bez cukru i Annabel zrezygnowała z picia jej już po pierwszym łyku. Tykał zegar zawieszony wysoko na ścianie. Annabel przebywała w tym pomieszczeniu już od ponad godziny. Godziła się na to, a nawet tego się spodziewała. Przecież nikogo nie uprzedziła o swoim przyjeździe.

      – Agent Bloch jest na spotkaniu – powiedziała asystentka, kiedy Annabel pojawiła się w sekretariacie.

      – Rozumiem, poczekam – odparła.

      Asystentka popatrzyła na nią z irytacją, ale w końcu skinęła głową, zaprowadziła do sali konferencyjnej i zaproponowała kawę. Przyniosła ją i zaraz wymknęła się z powrotem do sekretariatu, zostawiając Annabel samą. Nie powiedziała, jak długo może potrwać czekanie, nie wskazała też, gdzie znajduje się toaleta.

      W końcu w południe ktoś zapukał do drzwi. W progu stanął agent Bloch. Pod pachą trzymał teczkę z posegregowanymi papierami, taką, w jakiej przenosi się zazwyczaj dokumenty do podpisu. Annabel zauważyła, że od ostatniej wizyty u niej ściął włosy. Była zdziwiona, że znalazł na to czas w trakcie ważnego śledztwa. W każdym razie ostrzygł się na jeża, jak żołnierz. Jeżeli miał odpowiednią maszynkę elektryczną, mógł to zrobić sam, we własnej łazience. Tak, sprawiał wrażenie faceta, który sam obcina sobie włosy. Jego ubranie, maniery, okulary były proste, niewyszukane; Annabel określała je w myślach jako praktyczne. Zaczęła się zastanawiać, jak wygląda jego mieszkanie. Bez wątpienia ściany są białe, a w pokojach znajduje się niewiele zbędnych przedmiotów osobistych. Jak w domu tymczasowym.

      Annabel wstała i spróbowała się uśmiechnąć.

      – Dziękuję, że znalazł pan dla mnie czas – powiedziała. – Pewnie powinnam była wcześniej zatelefonować, ale… Niech pan zrozumie, gdybym dzisiaj do pana nie przyjechała, całkowicie bym się rozkleiła.

      Bloch pokiwał głową. Gestem wskazał, żeby usiadła.

      – Przepraszam, że musiała pani czekać. Julian White wspomniał mi, że zapewne zwróci się pani do mnie z jakimiś wątpliwościami w związku ze śledztwem.

      – Tak – odparła Annabel i zamilkła. Teraz, gdy się tutaj znalazła, straciła pewność siebie. Po co właściwie tutaj przyjechała? Dzisiaj nad ranem zdawało się to pilne, tak pilne, że wybiegła na dworzec Genève-Cornavin, jakby od tego zależało jej życie. Spojrzała na teczkę, tkwiącą pod pachą Blocha. – Czy to są fotografie samolotu? – zapytała.

      – Tak, fotografie. Nagrania z czarnej skrzynki. Protokoły przesłuchań personelu lotniska i inżynierów z firmy, która wyprodukowała samolot. Może pani to wszystko przejrzeć. Chcemy upewnić panią, że nasze śledztwo jest bardzo szczegółowe.

      – Nie wątpię. Ja tylko…

      – Nie musi się pani tłumaczyć. To naturalne, że ma pani pytania do policji w takiej sytuacji.

      Annabel pokiwała głową.

      – Dziękuję