dostała cios prosto w żołądek.
– Poszukiwania były naprawdę bardzo intensywne. Nalegał na to pan Jonas Klauser. Chciał nawet pokryć koszty ich kontynuacji.
– Nie wiedziałam o tym. To bardzo uprzejme z jego strony.
– Szukalibyśmy więc nadal zwłok ofiar, gdybyśmy mieli chociaż cień nadziei, że cokolwiek znajdziemy.
– Mogę? – Annabel wskazała teczkę.
– Tak, oczywiście.
Bloch wyciągnął grubą stertę fotografii. Przesunął je na stole konferencyjnym w kierunku Annabel.
Przesunęła palcami po dwóch pierwszych. Był to widok z powietrza, przedstawiający pofałdowany szczyt górski, częściowo pokryty śniegiem. Przyjrzała się mu bliżej. Wśród skał znajdowały się szczątki samolotu. Rozpoznała złamane skrzydło. Okrągły fragment kadłuba, przypominający beczkę. Inne metalowe fragmenty, leżące na nieskazitelnie białym śniegu niczym rzeźby albo instalacje artystyczne szalonego twórcy. Odbijały się od nich promienie słońca. Annabel pomyślała, że widok jest niemal piękny – piękny, jeżeli człowiek, który go ogląda, nie zdaje sobie sprawy, na co naprawdę patrzy. Było to przecież miejsce wiecznego spoczynku jej męża. Poczuła, jak rośnie jej w gardle ciężka kula. Zamknęła na moment oczy, chcąc nad sobą zapanować.
Kolejne fotografie przedstawiały zbliżenia szczątków Gulfstreama. Annabel obejrzała cały katalog fragmentów porozrywanej maszyny. Niektóre powiększenia były zbyt niewyraźne, a niektóre zbyt ciemne, żeby można je było w jakikolwiek sposób interpretować. Przywodziły na myśl test plam atramentowych. Annabel utkwiła wzrok w jednym z nich, dostrzegłszy w pierwszej chwili okrągły kształt ludzkiej czaszki i ciało ułożone w pozycji embrionalnej. Jednak im dłużej się w nie wpatrywała, tym mniej obraz uwieczniony na fotografii przypominał jej człowieka.
– To okno – podpowiedział jej Bloch. – Iluminator samolotu. Dokładnie analizujemy te fotografie, chcąc dociec, co złego się stało z maszyną w trakcie lotu. Dzięki temu będziemy mogli określić przyczynę katastrofy.
– A to, co to takiego? – Annabel wskazała na biały metalowy element lśniący w słońcu.
Uniosła fotografię i patrząc na nią, przymrużyła oczy. Na górnym skraju metalowej części widniały fragmenty liter, które ginęły jednak w miejscu, w którym część załamywała się. Granica była niewidoczna na tle białego śniegu. Annabel coś jednak rozpoznała.
– „JKE” – przeczytała półgłosem.
– Ma pani dobry wzrok. Nawet ja miałem problem z odczytaniem tych liter.
– Jestem kuratorem wystaw. A raczej byłam, w poprzednim życiu. Spędzałam dużo czasu, szukając drobnych detali na fotografiach i obrazach.
– Gdzie pani pracowała?
– Przez jakiś czas w Christie. W dziale impresjonizmu. A później w galerii. Pracę magisterską napisałam w Yale.
Annabel się zaczerwieniła. Nie miała pojęcia, co ją skłoniło, żeby się chwalić przed tym mężczyzną. Może uznała, że dzięki tym informacjom zacznie ją traktować poważniej? W Szwajcarii kilkakrotnie zdarzyło się, że opowiadała ludziom o swoich osiągnięciach zawodowych; w Nowym Jorku nawet by jej to nie przyszło do głowy. No, ale w Nowym Jorku zawsze miała gotową odpowiedź na pytanie: Gdzie pracujesz.
– W Genewie pani nie pracuje?
– Nie.
Bloch pokiwał głową.
– Większość żon pracowników, którzy przyjeżdżają do nas z zagranicy, nie podejmuje pracy.
Annabel nie miała zamiaru wnikać, co powinno dla niej oznaczać to stwierdzenie.
– Ta fotografia przedstawia jeden z naszych zespołów poszukiwawczych – Bloch przesunął w jej kierunku kolejne zdjęcie. Prezentowało grupę mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach. Stali przy rozbitym samolocie. Kilku trzymało w rękach czekany, większość miała na głowach kaski. Niebo za nimi lśniło jak żelazna kurtyna. – Jak pani widzi, obszar jest niezwykle trudny do penetrowania. Samolot uderzył w zachodnie zbocze, tuż nad kilkusetmetrową przepaścią. Teraz panują bardzo niesprzyjające warunki pogodowe i już samo dotarcie do wraku należy uznać za sukces.
– Ci ludzie znaleźli jednak czarną skrzynkę.
– Tak. Tuż pod skrzydłem samolotu. Jeżeli pani chce, wyjaśnię, co z niej odczytaliśmy.
Annabel popatrzyła na fotografię przedstawiającą grupę poszukiwawczą. Analizując ją, zaczęła nabierać niejasnych wątpliwości. Coś jej się tutaj nie zgadzało. Jej wzrok jeszcze raz padł na litery na kadłubie, widoczne również na tym zdjęciu. I wtedy ją olśniło.
Wyprostowała się.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Mogę zatrzymać te zdjęcia? – zapytała, zbierając fotografie ze stołu.
– Cóż, formalnie rzecz biorąc…
– Matthew miał polisę na życie. Ubezpieczyciel już mnie poprosił o akt zgonu i parę innych dokumentów, a ja chcę mieć pewność, że będę dysponowała wszystkim, czego ode mnie zażąda. Cała ta papierkowa robota w wypadku zgonu jest naprawdę uciążliwa.
Annabel kłamała i miała nadzieję, że agent Bloch nie przejrzy jej kłamstwa. Wbiła wzrok w stół, czekając na jego decyzję. Nie miała właściwie pojęcia, dlaczego powiedziała mu o ubezpieczeniu na życie. Była to po prostu pierwsza rzecz, jaka jej przyszła do głowy. A ona musiała wyjść z tego pokoju z fotografiami.
Agent Bloch jeszcze się wahał.
– W takim wypadku… proszę bardzo. – W końcu podjął decyzję. – Niech je pani zabierze. I proszę do mnie dzwonić, jeśli będzie miała pani jeszcze jakieś pytania.
– Bardzo panu dziękuję.
Annabel wsunęła fotografie do torebki i wyciągnęła rękę do agenta Blocha. Uścisnęli sobie dłonie. Annabel podeszła do drzwi i zatrzymała się.
– Mogę zadać panu jeszcze jedno pytanie?
– Tak, oczywiście.
– Ma pan może zdjęcia tego samolotu w całości, wykonane przed wypadkiem?
Agent Bloch zmarszczył czoło.
– Nie, raczej nie. Mam je zdobyć dla pani?
– Nie, to nie jest konieczne. Po prostu chciałam popatrzeć na samolot, w którym zginął mój mąż. Bardzo jestem panu wdzięczna za pomoc.
– Do usług, pani Werner. Prognozy zapowiadają burzę śnieżną od północy. Pada już gęsty śnieg. Mam nadzieję, że nie przyjechała pani tutaj samochodem?
– Nie, jechałam pociągiem. Dam sobie radę, dziękuję panu.
– Życzę więc pani spokojnego powrotu do domu.
Annabel skłoniła głowę i wymamrotała niewyraźne słowa podziękowania. W holu popatrzyła na zegarek. Jeśli uda jej się złapać najbliższy pociąg, zdąży do biblioteki naukowej w Genewie jeszcze przed zamknięciem.
Annabel siedziała sama w czytelni mikrofilmów. Większość popołudnia spędziło tu także dwoje studentów, ale wyszli z czytelni mniej więcej w porze kolacji. Teraz Annabel czuła pulsowanie w głowie – ze zmęczenia i z zimna – a oczy piekły ją od bezustannego wpatrywania się w jasny ekran. Ale była przyzwyczajona do wpatrywania się w powiększone fotografie i analizowania ich do ostatniego piksela. Miała naturalną zdolność do wyławiania ze zdjęć i obrazów detali niedostrzeganych przez wiele lat. Dzisiaj znowu mogła ją wykorzystać. Po długich