Lisa Halliday

Asymetria


Скачать книгу

>

      Redakcja: KAMIL BOGUSIEWICZ

      Korekta: EWELINA KOROSTYŃSKA

      Projekt okładki: DAVID LITMAN

      Opracowanie okładki na podstawie oryginału: MAREK PAWŁOWSKI

      Zdjęcia na okładce: SUZI SADLER (samolot), LEE SNIDER / Alamy Stock Photo (budynek)

      Redakcja techniczna: ROBERT GĘBUŚ

      Copyright © 2018 by Lisa Halliday.

      By arrangement with the author. All rights reserved.

      © Copyright for the Polish translation by Maciej Świerkocki

      © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2019

      Wydanie pierwsze

      ISBN 978-83-08-06772-7

      Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o.

      ul. Długa 1, 31-147 Kraków

      tel. (+48 12) 619 27 70

      fax. (+48 12) 430 00 96

      bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

      e-mail: [email protected]

      Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

      Konwersja: eLitera s.c.

      Dla Theo

      I

      GŁUPOTA

      Wszyscy prowadzimy slapstikowe życie w cieniu niewytłumaczalnego wyroku śmierci…

MARTIN GARDNER, THE ANNOTATED ALICE

      ALICE CZUŁA SIĘ JUŻ BARDZO ZMĘCZONA, bo ciągle siedziała sama i nie miała co robić; co pewien czas próbowała czytać leżącą na jej kolanach książkę, która składała się jednak niemal wyłącznie z długich akapitów i w której brakowało wyodrębnionych myślnikami dialogów, a po co komu, zastanawiała się, książka bez dialogów?

      Myślała (trochę niemądrze, bo nie za bardzo potrafiła doprowadzać swoje projekty do końca), że pewnego dnia może nawet sama coś napisze, gdy obok niej usiadł mężczyzna o cynowych lokach, z lodem w waflu, kupionym w samochodzie Mister Softee na rogu ulicy.

      – Co czytasz?

      Pokazała mu książkę.

      – To ta, w której jest mowa o arbuzach?

      Nie było tam dotąd niczego o arbuzach, ale skinęła głową.

      – Co jeszcze lubisz czytać?

      – Och, głównie starocie.

      Przez chwilę nic nie mówili, mężczyzna jadł loda, a Alice udawała, że oddaje się lekturze. Mijając ich, dwaj biegacze kolejno rzucili im przelotne spojrzenia. Wiedziała, kim jest ten człowiek – poznała go w momencie, kiedy usiadł, i jej policzki zaczerwieniły się jak arbuz – ale ze zdumienia mogła tylko wpatrywać się pilnie niczym mały krasnal ogrodowy w tę nieprzebytą książkę, którą trzymała otwartą na kolanach. Jej stronice były jak z betonu.

      – No dobrze – odezwał się mężczyzna, wstając. – Jak masz na imię?

      – Alice.

      – I lubisz starocie. Do zobaczenia.

      W NASTĘPNĄ NIEDZIELĘ siedziała w tym samym miejscu i próbowała czytać inną książkę, o gniewnym wulkanie i nadętym królu.

      – Ej, ty – powiedział.

      – Alice.

      – Alice. Po co to czytasz? Myślałem, że chcesz zostać pisarką.

      – Kto tak powiedział?

      – A nie ty?

      Lekko drżącą ręką odłamał prostokącik czekolady i jej podał.

      – Dziękuję.

      – Ploszę baldzo.

      Wgryzając się w czekoladę, Alice zerknęła na niego pytająco.

      – Nie znasz tego kawału? Facet płaci mandat na poczcie. Kasjerka pyta, za co. „Za plucie”. „Plucie chyba nie jest jeszcze karalne”, mówi kasjerka, a facet na to: „Nie, ale ja plułem setką w telenie zabudowanym”.

      Roześmiała się z ustami jeszcze pełnymi czekolady.

      – Czy to żydowski kawał?

      Pisarz skrzyżował nogi i splótł ręce na kolanach.

      – A jak myślisz?

      W TRZECIĄ NIEDZIELĘ kupił w samochodzie Mister Softee dwa lody i dał jednego jej. Przyjęła podarunek jak przedtem czekoladę, bo zaczynał się roztapiać, a poza tym wielokrotni laureaci Nagrody Pulitzera nie chodzą przecież po ulicach i nie trują ludzi.

      Jedli lody i obserwowali parę dziobiących źdźbła zeschłej trawy gołębi. Alice, której niebieskie sandały pasowały do zygzaków na sukience, leniwie prężyła swoją stópkę na słońcu.

      – No tak. Panno Alice. Jesteś odważna?

      Popatrzyła na niego.

      A on na nią.

      Zaśmiała się.

      – Jesteś odważna? – powtórzył.

      Odwróciła twarz w stronę wafla z lodem.

      – No, chyba nie mam powodu się bać.

      Pisarz wstał, żeby wyrzucić serwetkę, i wrócił do Alice.

      – Jest mnóstwo powodów do strachu.

      Spojrzała na niego przymrużonymi oczami i uśmiechnęła się.

      – Ile masz lat? – zapytał.

      – Dwadzieścia pięć.

      – Chłopak?

      Pokręciła głową.

      – Pracujesz?

      – Jestem asystentką redaktora. W Gryphonie.

      Trzymając ręce w kieszeniach, nieznacznie podniósł głowę i chyba doszedł do wniosku, że to by się zgadzało.

      – W porządku. Pójdziemy w sobotę na spacer?

      Kiwnęła głową, że tak.

      – O czwartej tutaj?

      Przytaknęła raz jeszcze.

      – Powinienem wziąć od ciebie numer telefonu. Na wypadek, gdyby coś mi wypadło.

      I znów jakiś biegacz zwolnił, żeby mu się przyjrzeć, a Alice zanotowała swój numer na zakładce, stanowiącej dodatek do książki.

      – Teraz nie będziesz wiedzieć, gdzie przerwałaś – zauważył pisarz.

      – Nie szkodzi.

      W SOBOTĘ PADAŁ DESZCZ. Siedziała na przypominającej szachownicę podłodze swojej łazienki, próbując dokręcić obluzowaną deskę klozetową nożem do masła, kiedy zabrzęczała jej komórka: „Numer ukryty”.

      – Halo, Alice? Mówi Mister Softee. Gdzie jesteś?

      – W domu.

      – Czyli?

      – Na Osiemdziesiątej Piątej przy Broadwayu.

      – Ach, czyli tuż za rogiem. Moglibyśmy ze sobą gadać przez dwie połączone sznurkiem puszki.

      Wyobraziła sobie sznurek, zwisający niczym olbrzymia skakanka nad Amsterdam Avenue i drżący za każdym razem, gdy któreś z nich coś mówiło.

      – No dobrze, panno Alice. To co robimy? Masz ochotę przyjść do mnie i pogadać? Na spacer pójdziemy może kiedy indziej?

      – Przyjdę.

      – Przyjdziesz. Doskonale. Wpół do piątej?

      Zapisała adres na ulotce reklamowej. Potem zakryła sobie usta ręką i czekała.

      – Albo o piątej. To o piątej u mnie?

      DESZCZ