Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3)


Скачать книгу

dobry, to ja! – radośnie oznajmiła teściowa, wieszając kurtkę. – Przywiozłam trochę domowych wypieków. Pomyślałam, że będą wam smakować, zwłaszcza że pracujące kobiety nie mają czasu na takie rzeczy.

      Erika prawie zazgrzytała zębami. Kristina miała niezwykłą łatwość wygłaszania krytycznych uwag. Erika często się zastanawiała, czy to cecha wrodzona, czy efekt wieloletnich ćwiczeń. Najczęściej dochodziła do wniosku, że jedno i drugie.

      – Dziękuję, na pewno będą nam smakowały – odparła uprzejmie, kierując się do kuchni.

      Kristina już szykowała kawę, zupełnie jakby była u siebie.

      – Usiądź sobie, ja wszystko przygotuję – powiedziała. – Przecież wiem, gdzie co jest.

      – Właśnie – zauważyła Erika, licząc na to, że Kristina nie zauważy ironii. – Patrik jest na spacerze z Mają. Pewnie wrócą dopiero za jakiś czas – dodała w nadziei, że teściowa skróci wizytę.

      – Nie, nie – odparła Kristina, odliczając miarki kawy. – Dwie, trzy, cztery.

      Schowała miarkę do puszki i zwróciła się do Eriki:

      – Zaraz tu będą. Minęłam ich w drodze. Jak to miło, że Karin sprowadziła się do Fjällbacki i że Patrik będzie miał trochę towarzystwa. Strasznie nudne muszą być te samotne spacery, zwłaszcza jeśli człowiek, tak jak Patrik, jest przyzwyczajony, że ma dużo pracy i w dodatku robi ważne rzeczy. Chyba było im razem przyjemnie.

      Erika wpatrywała się w Kristinę, usiłując przyswoić to, co jakoś do niej nie docierało. Karin? Towarzystwo? Jaka Karin?

      Patrik wszedł do domu i w tym samym momencie Erika zaskoczyła. Aha, Karin…

      Po chwili napiętego milczenia Patrik uśmiechnął się głupawo.

      – Jak dobrze będzie napić się kawy.

      Spotkali się w pokoju socjalnym na krótkiej odprawie. Dochodziła pora lunchu, Mellbergowi głośno burczało w brzuchu.

      – Co już mamy? – Sięgnął po jedną z drożdżówek leżących na talerzu przyniesionym przez Annikę. Mała przekąska przed lunchem. – Paulo, Martinie, rano rozmawialiście z bratem denata. Powiedział coś ciekawego? – mówił, żując kęs bułki. Okruchy spadały na stół.

      – Rano odebraliśmy go z Landvetter – potwierdziła Paula. – Ale nie wygląda na to, żeby coś o tym wiedział. Pytaliśmy go o listy od Przyjaciół Szwecji. Dowiedzieliśmy się tylko, że Frans Ringholm i Erik przyjaźnili się w dzieciństwie. Nic mu nie wiadomo o pogróżkach ze strony tego ugrupowania, ale powiedział, że nie byłoby w tym nic dziwnego, zważywszy na to, co robili on i jego brat.

      – A Axel? Dostawał pogróżki? – spytał Mellberg, sypiąc okruszkami na stół.

      – Całkiem sporo – powiedział Martin. – Wszystkie trafiają do archiwum organizacji, dla której pracuje.

      – Ale nie wie, czy przychodziły również od Przyja-ciół Szwecji?

      Paula potrząsnęła głową.

      – Chyba naprawdę się nie orientuje. Rozumiem go. Pewnie sporo dostaje tego gówna. Po co miałby się tym zajmować?

      – Jakie robi wrażenie? Słyszałam, że w młodości uchodził za bohatera – spytała zaciekawiona Annika, patrząc na Paulę i Martina.

      – Elegancki, dystyngowany starszy pan – odpowiedziała Paula. – Bardzo przygaszony i przybity śmiercią brata. Zgadzasz się ze mną? – zwróciła się do Martina, a on przytaknął.

      – Odniosłem takie samo wrażenie.

      – Zakładam, że jeszcze będziecie go przesłuchiwać – powiedział Mellberg i spojrzał na Martina. – Zda-je się, że kontaktowałeś się z Pedersenem? – Chrząknął. – Trochę się dziwię, że nie zadzwonił do mnie.

      Martin kaszlnął.

      – Wydaje mi się, że byłeś wtedy na spacerze z psem. Na pewno chciał powiadomić przede wszystkim ciebie.

      – Hm, może i tak. Mów dalej. Co powiedział?

      Martin w skrócie zrelacjonował, co mówił Pedersen o ranie na głowie ofiary. Potem dodał ze śmiechem:

      – Najpierw zadzwonił do Patrika, który chyba nie jest szczególnie zachwycony swoim urlopem. Przedstawił mu wyniki autopsji. A skoro bez większego trudu udało mi się go zwabić na miejsce zbrodni, pewnie wkrótce zjawi się tu z Mają.

      Annika też się zaśmiała.

      – Tak, rozmawiałam z nim wczoraj, powiedział dyplomatycznie, że pewnie będzie potrzebował trochę czasu, żeby się przestawić.

      – Ja myślę – prychnął Mellberg. – Co za idiotyczny wymysł, żeby dorosły facet zmieniał pieluchy i gotował kaszki. Dawniej przynajmniej pod tym względem było lepiej. Mężczyźni z mojego pokolenia nie musieli się zajmować takimi głupotami. Robili to, do czego się lepiej nadawali, a dziećmi zajmowały się baby.

      – Ja bym bardzo chętnie pozmieniał pieluchy – cicho powiedział Gösta, patrząc w stół.

      Martin i Annika spojrzeli na niego zdziwieni, ale szybko przypomnieli sobie, czego niedawno się dowiedzieli. Gösta i jego nieżyjąca już żona mieli synka. Umarł zaraz po urodzeniu. Więcej dzieci nie mieli.

      Zapadło kłopotliwe milczenie. Po chwili Annika powiedziała:

      – Moim zdaniem to bardzo dobrze, że wy, faceci, możecie poznać na własnej skórze, jaka to ciężka praca. Ja wprawdzie nie mam dzieci – teraz ona przybrała zmartwioną minę – ale wszystkie moje przyjaciółki mają i nie można powiedzieć, żeby urlop macierzyński upłynął im na leżeniu na kanapie i wcinaniu czekoladek. Patrikowi dobrze to zrobi.

      – Mnie i tak nie przekonasz – stwierdził Mellberg.

      Niecierpliwie zmarszczył czoło i spojrzał na leżące przed nim papiery. Strząsnął z nich okruchy i czytał przez chwilę. Potem przemówił:

      – Tak, mamy tu raport Torbjörna i jego współpracowników…

      – I współpracownic – dodała Annika.

      Mellberg westchnął głośno, ostentacyjnie.

      – I współpracownic… Cholera, ale z was dzisiaj wojujące feministki! Prowadzimy śledztwo czy śpiewamy Kumbayah i gadamy o Gudrun Schyman?6 – Potrząsnął głową i ciągnał dalej: – A więc mam przed sobą raport Torbjörna i jego ekipy. Można by go streścić słowami: nic nowego. Jest trochę odcisków butów i palców, wszystkie trzeba dokładnie sprawdzić. Gösta, postaraj się o odciski tamtych dwóch, żeby ich wykluczyć, i oczywiście brata. Poza tym… – chwilę czytał, mrucząc pod nosem – stwierdzają, że zadano mu silny cios w głowę ciężkim przedmiotem.

      – No właśnie. Sądząc po rozpryskach krwi na ścianach, jeden cios. Wypytałem o to Torbjörna przez telefon, podobno wynika to z układu plam. Cóż, pewnie się na tym znają. W każdym razie był to jeden silny cios w głowę.

      – To się zgadza z protokołem z sekcji zwłok. – Martin kiwnął głową. – A narzędzie zbrodni? Pedersen uważa, że był to ciężki kamienny przedmiot.

      – Właśnie! – powiedział z triumfem Mellberg, zaznaczając palcem miejsce na środku kartki. – Pod biurkiem leżało kamienne popiersie. Były na nim ślady krwi, włosy i tkanka mózgowa. Jestem przekonany, że drobinki kamienia, które Pedersen znalazł w ranie, to ten sam materiał,