Camilla Lackberg

Niemiecki bękart (wyd. 3)


Скачать книгу

za nią wzrokiem.

      – Według mnie książki to strata czasu – powiedziała Britta. – Lepiej samemu przeżywać, niż czytać o przeżyciach innych. Zgadzasz się ze mną, Frans? – spytała, przekrzywiając głowę, i usiadła obok niego na fotelu.

      – Jedno nie musi wykluczać drugiego – odparł szorstko, nie patrząc na nią.

      Nadal wpatrywał się w Elsy. Czoło Britty przecięła zmarszczka. Zerwała się z fotela.

      – Idziecie na tańce w sobotę?

      Zrobiła kilka tanecznych kroków.

      – Rodzice chyba mi nie pozwolą – powiedziała cicho Elsy, nie odwracając się od książek.

      – A komu pozwolą? – odparła Britta, robiąc jeszcze parę tanecznych kroków. Pociągnęła Fransa, ale oparł się, nadal siedział w fotelu.

      – Przestań się wygłupiać – powiedział oschle, ale nie mógł się powstrzymać od śmiechu. – Ale z ciebie wariatka, Britta…

      – Nie podobają ci się wariatki? W takim razie będę poważna. – Zrobiła ponurą minę. – Albo wesoła… – Roześmiała się tak głośno, że jej śmiech odbił się echem od ścian.

      – Ćśśś. – Erik spojrzał w sufit.

      – Albo bardzo cichutka… – powiedziała teatralnym szeptem, a Frans się roześmiał. Pociągnął ją i posadził sobie na kolanach.

      – Może być wariatka.

      Przerwał im głos dochodzący od drzwi.

      – Strasznie hałasujecie. – Uśmiechnięty Axel opierał się leniwie o framugę.

      – Przepraszamy, nie chcieliśmy cię obudzić. – W głosie Erika słychać było uwielbienie, ale wyglądał na zmartwionego.

      – Nic nie szkodzi. Później odeśpię. – Axel skrzyżował ramiona na piersi. – Co ja widzę? Przyjmujesz u siebie panie, korzystając z tego, że rodzice pojechali do Axelssonów.

      – Zaraz panie – Erik się zmieszał.

      Frans, który nadal trzymał na kolanach Brittę, roześmiał się.

      – Gdzie ty widzisz panie? Tu nie ma ani jednej pani, tylko dwa zasmarkane dziewczyniska.

      – Cicho bądź! – Britta uderzyła Fransa w pierś.

      Wcale nie uważała, że to zabawne.

      – Elsy jest tak zajęta książkami, że nawet się nie przywita.

      Zawstydzona Elsy odwróciła się do niego.

      – Przepraszam… Dzień dobry, Axelu.

      – Przecież żartuję. Oglądaj sobie książki. Erik pewnie powiedział, że możesz sobie którąś pożyczyć.

      – Tak, tak powiedział. – Zarumieniła się i pośpiesznie przeniosła wzrok na książki.

      – Jak ci wczoraj poszło? – Erik patrzył na brata, gotów spijać słowa z jego ust.

      Axela opuścił dobry nastrój.

      – Dobrze – odparł krótko. – Dobrze poszło. – Nagle zawrócił na pięcie. – Pójdę się jeszcze położyć. Proszę, spróbujcie się zachowywać cicho.

      Erik odprowadził brata spojrzeniem, w którym uwielbienie i duma mieszały się z odrobiną zazdrości.

      Spojrzenie Fransa wyrażało czysty podziw.

      – Masz odważnego brata… Ja też bym chciał pomagać. Gdybym był odrobinę starszy…

      – To co byś zrobił? – spytała z przekąsem Britta, zła, że ją wyśmiał przy Axelu. – Nigdy byś się nie odważył. Zresztą co by twój tata na to powiedział? Mówią, że on raczej by pomagał Niemcom.

      – Wiesz co, siedź cicho. – Frans gwałtownie zepchnął Brittę z kolan. – Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie. Myślałem, że tego nie słuchasz.

      Erik, zawsze grający rolę rozjemcy, zerwał się nagle i powiedział:

      – Jeśli macie ochotę, możemy chwilę posłuchać płyt ojca. Ma Counta Basiego.

      Podszedł do gramofonu nastawić płytę. Nie lubił, gdy ludzie się kłócili. Nie znosił tego.

      Bardzo lubiła lotniska, a zwłaszcza nastrój, w jaki wprawiały ją lądujące i startujące samoloty. Ludzie z walizkami, ze spojrzeniami pełnymi nadziei, udający się na urlop albo w podróż służbową. Spotkania, powitania i pożegnania. Przypomniała sobie pewne lotnisko sprzed wielu lat i z pozoru niewidoczne, ale wyczuwalne napięcie matki kurczowo trzymającej ją za rękę. I walizkę, kilka razy pakowaną i rozpakowywaną, a potem znów pakowaną. Nie mogło być mowy o pomyłce, bo miała to być podróż w jedną stronę. Pamiętała upał, a potem zimno, gdy się znalazły na miejscu. Nigdy by nie przypuszczała, że można aż tak marznąć. Lotnisko, na które przyleciały, było takie inne. Cichsze, w szarych, chłodnych barwach. Nikt nie mówił głośno, nie gestykulował. Wszyscy wydawali się zamknięci w osobnych małych bańkach. Nikt nie patrzył im w oczy. Podstemplowali papiery i dziwnymi głosami w dziwnym języku powiedzieli, dokąd iść. Mama kurczowo trzymała ją za rękę.

      – Myślisz, że to on?

      Martin wskazał mężczyznę około osiemdziesiątki przechodzącego właśnie przez kontrolę paszportową. Wysoki, siwy, z beżowym trenczem przewieszonym przez ramię. Nobliwy, pomyślała Paula.

      – Sprawdzimy. – Wysunęła się do przodu. – Prze-praszam, pan Frankel?

      Kiwnął głową.

      – Myślałem, że mam jechać do komisariatu. – Wyglądał na zmęczonego.

      – Pomyśleliśmy, że lepiej po pana wyjedziemy, zamiast czekać w komisariacie.

      Martin ukłonił się uprzejmie.

      – Aha. W takim razie dziękuję za podwiezienie. Zazwyczaj korzystam z transportu publicznego.

      – Ma pan bagaż do odebrania?

      Paula spojrzała w kierunku taśmy.

      – Nie, mam tylko bagaż podręczny. – Wskazał na walizkę, którą ciągnął za sobą. – Zawsze zabieram jak najmniej bagażu.

      – To sztuka, której mnie nie udało się opanować – zaśmiała się Paula.

      Uśmiechnął się w odpowiedzi. Zmęczenie na chwilę zniknęło z jego twarzy.

      Rozmawiali o błahostkach do chwili, gdy usadowili się w samochodzie i Martin ruszył w stronę Fjällbacki.

      – Czy… czy ustaliliście coś nowego? – Głos mu drżał. Umilkł, jakby musiał się opanować.

      Paula, siedząca razem z nim na tylnym siedzeniu, potrząsnęła głową.

      – Niestety nie. Mamy nadzieję, że pan nam pomoże. Chcemy na przykład wiedzieć, czy panu wiadomo, czy brat miał jakichś wrogów. Czy ktoś mógł chcieć mu zaszkodzić?

      Axel powoli potrząsnął głową.

      – Nie, skąd. Brat był spokojnym człowiekiem, życzliwym… To absurdalny pomysł, żeby ktoś chciał go skrzywdzić.

      – A co panu wiadomo na temat jego kontaktów z ugrupowaniem o nazwie Przyjaciele