Kerry Fisher

Sekretne dziecko


Скачать книгу

w stanie cię utrzymać, Susie. W dodatku z Louise. Od śmierci taty nie jest mi łatwo. Większość oszczędności poszła na opłacenie twojego pobytu tutaj, z dala od Portsmouth… – ściszyła głos do szeptu. – Musiałam dać łapówkę w opiece społecznej, żeby zataić, że jesteś mężatką. – Jej oczy lśniły. – Danny to dobry człowiek, dba o rodzinę. Nie powinien się o tym dowiedzieć.

      – Wiem, mamo. Kocham go. – Prawda zawarta w tych słowach rozdarłaby mnie na strzępy, gdyby jeszcze było w mojej duszy miejsce na rozpacz.

      Unikała mojego wzroku.

      – Nie powiedziałaś ojcu dziecka, co?

      – A jak myślisz? Nie jestem aż tak głupia.

      Na jej twarzy pojawiła się ulga.

      – Wiemy o tym tylko my dwie i Margaret. Teraz musisz pozwolić temu maleństwu odejść. Nie chcesz znaleźć się na ulicy z dwójką dzieci. Musisz myśleć o Louise. Ona niczemu nie jest winna.

      Nie wyobrażałam sobie powrotu do domu, tego, jak biorę ją na ręce, czuję słodki zapach jej delikatnej skóry. Moja córeczka, ale nie to dziecko. Wiedziałam jednak, że następnego dnia tam wrócę. Bez ciebie na rękach, bez twoich miękkich pośladków we wgłębieniu mojego łokcia, delikatnych włosków na moim ramieniu. Może Louise wypełni lukę pozostawioną przez ciebie. Nie chciałam cię urazić myślą, że na to liczę.

      Mama wstała. Nie potrafiła się oprzeć i połechtała cię pod bródką. Złapałeś ją za palec, a wtedy jej oczy się zaszkliły.

      Wstrzymałam oddech, wciąż mając nadzieję na jakiś cud, który pozwoli mi cię zatrzymać. Dla mamy rodzina była wszystkim.

      – Tak będzie najlepiej, Susie. To mu da szansę na lepsze życie. Dla mnie to też nie jest łatwe.

      Przytuliłam cię mocniej do piersi. Gdy wychodziłam, wpadłam na siostrę Patricię, która czekała za drzwiami. Zmrużyła oczy jak fałszywy kot, taki, który mruczy głośno, a jednocześnie knuje, jak by rozszarpać ci dłoń na strzępy.

      – Wszystko w porządku, Rito? Jak już stąd wyjdziesz, będziesz mogła zapomnieć, że to się w ogóle wydarzyło.

      Wyminęłam ją, nawet nie próbując odpowiedzieć.

      Osiemnaście godzin, sześć minut.

      N i e  c h c i a ł a m  z a p o m i n a ć, jak bardzo cię kocham.

      ROZDZIAŁ 2

      Październik 1968

      Nie potrafiłam się przemóc, by wyjść na powitanie Danny’ego, rozpychać się wśród tych wszystkich żon, szukać wzrokiem jego ciemnych włosów i sympatycznej twarzy. Wysłałam mu wiadomość przez jedną ze znajomych, że Louise jest chora i czekam na niego w domu. Kiedy indziej pognałabym do portu, żeby stać w pierwszym rzędzie, drżąc z niecierpliwości, pragnąc jak najszybciej oderwać go od kompanów wykrzykujących: „Na razie, Danny!”, przejąć go od tej grupy, która zastępowała mu rodzinę przez piętnaście miesięcy pobytu na morzu. Kiedy indziej tęskniłabym za jego obecnością w salonie, za tym zamieszaniem, kiedy podśpiewywał piosenki Engelberta Humperdincka, Toma Jonesa i Beach Boys. Niektóre żony nieomal bały się powrotu mężów, bo to łączyło się z ograniczeniem wolności. Inne narzekały na dodatkowe obowiązki: „O rany, znowu codziennie trzeba będzie gotować porządny posiłek… skończy się wyskakiwanie na rybę z frytkami… i to wszystko jeszcze, zanim go zbierze na amory”.

      Ja natomiast lubiłam powroty Danny’ego i to nasze poznawanie się od nowa. Na początku tańczyliśmy nieśmiało wokół siebie. On nie był typem, który natychmiast biegłby do sypialni, na schodach zdzierając ze mnie ubranie. Podczas ostatniego pobytu w domu, kiedy Louise w końcu zasnęła, zmęczona podrzucaniem i kołysaniem, wyciągnął do mnie rękę: „Przygotujesz mi kąpiel, gdy będę się przebierał?”.

      Oboje wiedzieliśmy, że skończymy w łóżku. Oczywiście, że tak. Byliśmy małżeństwem i byliśmy młodzi. Mimo to czułam się niezręcznie, dziwnie skrępowana tym, że zobaczy mnie nagą, że go rozczaruję, że nie sprostam tej miłości i tęsknocie wyrażanej w jego listach: „Nie wiem, jak wytrzymam te ostatnie tygodnie. Czas okropnie mi się dłuży. Ciągle o tobie myślę”. W końcu nakłonił mnie, żebym weszła do wanny wraz z nim i mydlił mi plecy, gładząc każdy centymetr mojej skóry, aż te miesiące i kilometry między nami skurczyły się do wielkości, z którą potrafiliśmy sobie poradzić. Po kilku dniach znowu było tak, jakby nigdy nie wyjeżdżał.

      Jakie to się wydawało proste w tej chwili. Oczywiście, zawsze się martwiłam, czy nadal będę dla niego atrakcyjna, czy dorównam jego wyobrażeniom, które przechowywał w myślach przez cały pobyt na morzu. Czy nie poczuje się znudzony, mając za towarzystwo tylko nas, czy nie będzie mu brakowało tej atmosfery, żartów i przekomarzań z innymi marynarzami, do których przywykł na statku. Bałam się, że niedostatecznie wykorzystam ten czas, gdy on jest z nami, z niepokojem myślałam o chwili, kiedy znowu nas opuści. Teraz te wszystkie troski zdawały się niczym w porównaniu z pytaniem, czy zauważy, że urodziłam dziecko, kiedy on pływał po Morzu Południowochińskim.

      Za kilka godzin miał przekroczyć próg domu, a mnie cały opracowany z mamą plan utrzymania dziecka w tajemnicy wydał się szalony. Od chwili, kiedy na tańcach zagrano I Love You Because You Understand Me i Danny wyciągnął do mnie rękę, mówiąc: „Czy mogę prosić?”, ta piosenka stała się naszym hymnem. Rozumieliśmy się nawzajem. Nie musieliśmy kłamać. Nie byłam jedną z tych żon, które z pieniędzy przeznaczonych na życie kupują sobie nową bluzkę, a potem zbywają pytania słowami: „Mam ją od dawna”.

      Pisałam do Danny’ego i mówiłam mu o swoich wyjściach z przyjaciółmi. On odpisywał: „Cieszę się, że radzisz sobie z samotnością. Z drugiej strony, muszę przyznać, że jestem trochę zazdrosny. Żeby tylko żaden z facetów nie zawrócił ci w głowie… Ty i Louise jesteście dla mnie wszystkim!”. Uśmiechałam się, gdy to czytałam.

      Tańczyłam z innymi, gdy mnie prosili, ale nigdy więcej niż dwa razy, czasem trzy, jeśli to był naprawdę dobry tancerz. Kiedy melodia miała rytm, nogi same rwały mi się do tańca. Bardziej nachalni adoratorzy, widząc to, pytali urażeni: „Jak możesz mówić, że nie masz ochoty tańczyć? Ledwie utrzymujesz ręce i nogi w spokoju”. Jednak nawet gdy któremuś udało się mnie przekonać, na nikogo nie patrzyłam tak jak na Danny’ego.

      Kiedy wrócił do Portsmouth w czerwcu 1967 z wyprawy, po której jeszcze spędził kilka tygodni w Szkocji, Louise miała czternaście miesięcy i już mówiła „dada”, oczywiście ku zachwytowi Danny’ego. Mieliśmy przed sobą wspaniały miesiąc urlopu i wkrótce wróciliśmy do dawnego rytmu sobotnich wyjść na potańcówki. Moi rodzice zostawali wtedy z Louise. Tata żegnał nas w drzwiach: „Idźcie, bawcie się, korzystajcie z tego, że jesteście młodzi”. Czułam się jak królowa balu, kiedy Danny obracał mnie w takt A Little Bit Me, A Little Bit You. Lekkość jego ruchów przekładała się na swobodne wirowanie spódnicy wokół moich kolan.

      W pierwszą taką sobotę orkiestra poprosiła, by jakiś ochotnik zaśpiewał z nimi na scenie refren: What Becomes of the Broken Hearted?

      „Zapraszamy tylko osoby, które umieją śpiewać, nie chcemy, żeby sala opustoszała”.

      „Idź, Susie”, zachęcał mnie Danny.

      Opierałam się, rozdarta między przypływami odwagi a chęcią ukrycia się pod ścianą, ale Danny przepchnął mnie do przodu. Lider zespołu, Rob, kucnął na skraju sceny.

      „Jak masz na imię? I uważasz, że umiesz śpiewać? Wypróbujemy ją?!”

      Rozległy