Kerry Fisher

Sekretne dziecko


Скачать книгу

lipcowy czwartek. Nie wiem nawet, czy jej podziękowałam. Siostra Domenica zawsze powtarzała, że powinnam o tobie zapomnieć. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego dała mi to zdjęcie, ale byłam pewna jednego: dzięki temu nie zwariowałam. Pulchniutki, namacalny dowód na to, że istniałeś, mimo że nigdy nie padło o tobie ani słowo. Jedynie raz, w tym roku w kwietniu, kiedy mama zastała mnie we łzach, bo po kilkumiesięcznej przerwie dostałam miesiączkę. Kiedy już zaczynałam mieć nadzieję. Poklepała mnie po dłoni i powiedziała:

      – Dziwne, że z tamtym zaszłaś w ciążę tak łatwo, a teraz to takie trudne.

      Nie miała pojęcia, że bywały dni, kiedy całe moje ciało fizycznym bólem dawało znać, że chce rozmawiać o „tamtym”, zastanawiać się, gdzie teraz jesteś, co robisz. Nie miało znaczenia, że tego wszystkiego nie wiem, chciałam jedynie wymówić na głos twoje imię, porozmawiać o twoim prawdopodobnym, obecnym życiu z jedyną znaną mi osobą, która cię widziała.

      Ale jak zwykle stłumiłam gniew i znowu siedziałam cicho w ramach pokuty za popełniony błąd.

      Ten jeden jedyny błąd.

      Powstrzymałam się przed wykrzyczeniem: Gdybyś nie wydała tych przeklętych pieniędzy na łapówkę dla pracownicy socjalnej i na opłacenie tego gestapowskiego Domu Matki i Dziecka, mogłabym zamieszkać z tobą, gdyby Danny mnie wyrzucił! Zamiast tego udałam migrenę i uciekłam na górę.

      Kiedy Danny wrócił ze zmiany w drukarni, byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Zastał mnie przy stole w kuchni, gdy zmuszałam Louise do gry w scrabble. Między ruganiem jej za to, że jest głupia, bo zmarnowała szansę na podwójną punktację i najwyżej punktowane litery, biadoliłam:

      – Chyba nie chcesz skończyć tak jak ja, bez pracy i żadnych umiejętności. Musisz coś zrobić ze swoim życiem. Patrz! Co tu mogłaś położyć? Myśl!

      Danny spokojnie wyjął literki z jej ręki, gdy ja z wściekłością wbijałam palce w kostki na planszy, i zaprowadził ją do salonu.

      Wrócił do mnie i stojąc za moimi plecami, zaczął masować mi kark.

      – Ona ma tylko dziesięć lat. Niech sobie poogląda telewizję. Cały dzień była w szkole. Musi trochę odpocząć.

      – Chcę, żeby jej się udało. Mamy tylko ją.

      – Wiem – westchnął.

      Przez te wszystkie lata stał po mojej stronie, wspierał mnie, mówił, że jest szczęśliwy ze swoimi dwiema kobietami, „dużą i małą”, i że nie ma dla niego znaczenia, czy będziemy mieli jeszcze jedno dziecko. Ja jednak obsesyjnie pragnęłam następnego, przekonana, że to jedyny sposób, bym mogła żyć dalej. Zawsze, gdy był w domu na urlopie, tak często zachęcałam go do seksu, że w końcu żadne z nas nie czerpało z tego przyjemności.

      Kiedy wypływał w ostatni długi rejs do Indii Zachodnich – Louise miała wtedy trzy i pół roku – wpadłam w histerię. Wiedziałam, że będę musiała czekać co najmniej rok, zanim zajście w ciążę będzie w ogóle możliwe.

      – Potrzebuję męża. Louise potrzebuje ojca! – Szlochałam w jego pierś. – Po co ci rodzina, jeśli większość życia spędzasz na drugim końcu świata!

      Próbował mnie pocieszać.

      – Jak Louise pójdzie do szkoły i będziesz mogła podjąć pracę, czas będzie mijał szybko. Wrócę, zanim się obejrzysz.

      W końcu jednak, pięć lat temu, Danny uległ moim błaganiom i opuścił marynarkę, kiedy wygasł mu dwunastoletni kontrakt. Przez kilka miesięcy czułam się, jakbym chwyciła Pana Boga za nogi, przekonana, że teraz, gdy mój mąż jest cały czas w domu, na pewno zajdę w ciążę. A jednak nic się nie zmieniło. Wskórałam tylko tyle, że Danny czuł się tak samo rozczarowany jak ja. Siadał po pracy w fotelu i kręcił głową.

      – Bóg jeden wie, jak ci ludzie wytrzymują huk tych przeklętych pras drukarskich. W całej fabryce nie ma w ogóle świeżego powietrza.

      Brakowało mu dreszczyku emocji towarzyszącego morskim wyprawom. Kiedy koledzy z marynarki byli na lądzie na urlopach, wychodził z nimi na drinka, a po powrocie raczył mnie opowieściami.

      – Nie zgadniesz, jaki numer Bobby wywinął desantowcowi w Singapurze.

      Odwracałam się, nie mogąc znieść tej tęsknoty w jego głosie.

      – Chyba czas, żeby dorośli – mruczałam.

      Jednak te chwile buntu wobec Danny’ego były niczym w porównaniu z okropną nienawiścią skierowaną przeciwko samej sobie. Ciężarna wtedy, kiedy nie powinnam, a później jałowa jak smagane wiatrem wrzosowisko.

      Ostatni raz spojrzałam na twoją twarzyczkę.

      Wkrótce Danny miał wrócić do domu.

      Przyłożyłam usta do twojej fotografii, zawinęłam ją z powrotem w bibułkę i zamknęłam skrzynkę.

      Do zobaczenia w przyszłym roku.

      ROZDZIAŁ 5

      Kwiecień 1977

      W weekend przed ogłoszeniem wyników egzaminów jedenastolatków, które decydowały o przyjęciu do następnej szkoły, nie mogłam się na niczym skoncentrować. Louise siedziała skulona na kanapie i czytała magazyn muzyczny „Fab 208”. Ciemne włosy opadały jej na twarz, w skupieniu przygryzała wargę, chłonąc szczegóły z życia podziwianych gwiazd muzyki pop.

      Raz na jakiś czas moje zdenerwowanie brało górę i pytałam po raz kolejny:

      – A więc myślisz, że z matematyki nie poszło ci najlepiej?

      Irytowała się, że jej przeszkadzam.

      – To było naprawdę trudne. Ale nie tylko dla mnie.

      Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Tłumaczyłam sobie, że nawet jeśli nie dostanie się do dobrej szkoły, to jeszcze nie będzie koniec świata. Wiedziałam jednak, że dla mnie byłaby to prawdziwa tragedia. Nie mogłam dopuścić, żeby to, co mówiły zakonnice, okazało się prawdą: że byłam złą matką i moje dzieci miałyby lepsze życie w innej rodzinie. Nie chciałam, żeby Louise skończyła tak jak ja, wdzięczna, że ktoś zechciał ją przyjąć do pracy kelnerki w kawiarni za rogiem trzy razy w tygodniu. Zawsze, kiedy pytałam ją, kim chciałaby zostać, mówiła:

      – Chcę być jak Agnetha z Abby.

      – Nie wygłupiaj się. Zwyczajni ludzie jak my nie zostają gwiazdami.

      Wzruszała ramionami i robiła zawiedzioną minę.

      Tego dnia stałam w kuchni i wybielałam pranie, próbując zadać jej więcej pytań – tych samych, które już zadałam dużo wcześniej, zaraz po egzaminie. Potem zajęłam się odkurzaniem kolekcji figurek na parapecie. Jeż, jelonek, pies.

      Moje myśli powędrowały ku tobie: czy wychowujesz się z jakimś zwierzakiem? Wyobraziłam sobie, jak biegasz po dużym ogrodzie i rzucasz patyk małemu spanielowi. Miałam nadzieję, że rodzice czytają ci co wieczór, zabierają cię do biblioteki, gdzie co tydzień wybierasz sobie nową książkę, żebyś po szkole nie siedział przed telewizorem. Chciałam, żebyś naprawdę miał to lepsze życie, które obiecywały zakonnice.

      Wróciłam do salonu i kręciłam się koło kanapy. Louise poirytowana podniosła głowę. Musiałam zapytać jeszcze raz.

      – Myślisz, że odpowiedziałaś dobrze na ponad trzy czwarte pytań?

      – Nie wiem! Zrobiłam, co mogłam, rozumiesz? Przestań już o to pytać!

      Zabrała swój magazyn i pobiegła na górę, akurat w chwili, kiedy wszedł Danny.

      – Co