Marta Matyszczak

Kryminał pod psem


Скачать книгу

zobaczyłem, tego odzobaczyć już nie mogłem.

      Na metalowym stole, na którym z pewnością pokrojono już żywcem niejednego biedaka, siedział doktor Dłutko. Podwinął sobie koszulkę. Do płaskiego jak stolnica brzucha przyłożył jakiś wihajster podpięty do weterynaryjnej aparatury. I, wydając pełne aprobaty pomruki, wgapiał się w monitor, na którego czarnym tle migały jaśniejsze kształty.

      Skupienie nie pozwoliło mu nas zauważyć.

      – Wątróbka jak nowa – mówił, przejeżdżając bolcem po posmarowanej przezroczystą mazią skórze. – Trzustka niczym u noworodka. Śledzionka pierwsza klasa!

      – Yyy – wyrwało się Solańskiemu.

      Weterynarz się poderwał. Strzelił sprzętem w kąt, przywrócił do porządku garderobę, stanął na baczność i tylko lekko zaczerwieniony na twarzy zwrócił się w naszą stronę.

      – No co tam, co tam? Guciowi coś dolega?

      My jednak nie byliśmy w stanie prowadzić względnie zrównoważonej wymiany zdań po tym, czego się przed chwilą naoglądaliśmy. Tkwiliśmy więc w przeciągu jak te kołki i z pewnością nie wyglądaliśmy na tak inteligentnych, jakimi byliśmy w rzeczywistości.

      W każdym razie mówię za siebie, bo z Solańskim różnie bywa.

      – Oj, no już dobra. – Psi lekarz skapitulował. – Próbował się pan ostatnio dostać do specjalisty? – zapytał Szymona. – Pan jesteś młody człowiek. Jeszcze panu wiele nie dolega. Ale jak zacznie, to już się pan bój – przestrzegł. – Właściwie to od razu powinieneś się pan zapisać na wizytę. Będzie jak znalazł, gdy zajdzie realna potrzeba.

      – Yyy – powtórzył Solański, potwierdzając moje wcześniejsze wątpliwości co do jego członkostwa w klubie bystrzaków.

      – Więc skoro tu stoi sprzęt, to pomyślałem… Zresztą nieistotne. Z czym przychodzicie?

      – Aviomarin – zdołał wydusić z siebie właściciel agencji detektywistycznej Solan. – Czy można dać psu aviomarin? Bo będziemy jechali pociągiem. Całą noc. Więc nigdy nie wiadomo. Czy mu się spodoba. – Poklepał mnie po łebku, na co ja otrząsnąłem się z odrazą.

      Gdybym umiał nawijać w jego narzeczu, tobym mu powiedział: „Tata, weź”.

      – A daj pan spokój temu małemu, ślicznemu kundelkowi. – Dłutko zganił nadgorliwca. – Przecież już nie takie podróże odstawialiście. Z tego co pamiętam. Mam rację?

      Solański pokiwał głową, pewnie przypominając sobie nasz rajd Polska – Irlandia, w którym wzięliśmy udział – Szymon, ja i fabia – nie tak dawno.

      – No właśnie. – Weterynarz się ucieszył. – Mam rację. Ja zawsze mam rację. Tylko nie powtarzaj pan tego mojej żonie. A teraz idźcie już, bo jeszcze nereczki mi zostały do sprawdzenia.

      No i poszliśmy. Poczułem tak wielką ulgę, że w drodze do samochodu aż zapomniałem o braku lewej tylnej łapy i konieczności kuśtykania. W tamtej chwili byłem jak młody Bóg! Jak Tommy Lee Jones w Ściganym. Jak drużyna polskich siatkarzy!

      Nie wiedziałem jeszcze, że już niedługo ta energia przyda mi się do rozwiązywania iście kryminalnej zagadki.

✶✶✶

      Wagony Tanich Linii Kolejowych z świdrującym najgłębsze zakamarki mózgu piskiem zatrzymały się na drugim peronie katowickiego dworca.

      – Pociąg osobowy relacji Przemyśl Główny – Świnoujście wjechał na tor trzeci przy peronie drugim. – Kluskowaty głos z megafonu nawet nie starał się przebić przez wszechogarniający harmider: terkot maszynerii, pokrzykiwania podróżnych i pijackie przyśpiewki kiboli gieksy, którzy wracali pewnie z jakiejś ustawki i stawili się tłumnie na sąsiednim peronie. – Przesyłki konduktorskie są przyjmowane w wagonie drugim. Przedział rowerowy znajduje się na końcu składu pociągu. Prosimy podróżnych o zachowanie ostrożności przy wsiadaniu. Życzymy miłej podróży.

      – To się zobaczy. – Róża była urodzoną sceptyczką.

      Jeszcze nie zdążyli na dobre wyruszyć, a ona już się śmiertelnie zmęczyła. Sama nie wiedziała, jakim cudem udało jej się dotelepać z Chorzowa do Katowic, taszcząc plecak wielkości średniej trumny. A do tego rower! Kwiatkowska była zwolenniczką walizek na kółkach i odkąd takowe pojawiły się w sklepach, żadnej innej formy przewozu rzeczy osobistych nie uznawała. Teraz jednak musiała odpuścić, ponieważ nijak nie dało się połączyć tak wygodnego bagażu z jazdą na jednośladzie. Aby nie mieć wyrzutów sumienia, że coś zaniedbała, sprawdziła nawet wspomnianą opcję. W tajemnicy przed Solańskim udała się na tyły ich familoka przy ulicy 11 Listopada na chorzowskiej Cwajce, wsiadła na kobzę i próbowała sterować pojazdem jedną ręką, drugą zaś ciągnąć za sobą torbę. Rezultat jej działań stanowiły obtarte kolana i przekrzywiona kierownica.

      Była więc skazana na plecak. Ciężki jak skurczybyk. Bo też i Róża, nie wiedząc, co spakować na pierwsze wspólne z Szymonem prawdziwe wakacje, załadowała do środka niemal całą zawartość swojej szafy. Ledwie to wszystko zmieściła, a gdy tylko założyła tobół na plecy, zaraz się na nie przewróciła. Machając w powietrzu kończynami, niczym potrącony żuczek, przeklinała detektywa w głos. Nie rozumiała, dlaczego nie mogą jechać autem na all-inclusive do Grecji albo Chorwacji. Z Guciem. Jak normalni ludzie. A potem pławić się w luksusie przez dwa tygodnie. Moczyć zadki w basenie, żreć i pić na potęgę. No i od biedy zobaczyć jakiś zabytek.

      Ale ten się uparł i nie było zmiłuj. Aktywny wypoczynek! Większej bzdury Kwiatkowska nie słyszała od czasu, kiedy były chłopak kazał jej zaiwaniać na rowerze po beskidzkich pagórkach. Przecież to miał być relaks! A tymczasem ona po półgodzinie spędzonej w tramwaju ze swoim ekwipunkiem miała ochotę położyć się na torach i poczekać, aż ją to całe PKP przejedzie. Zrobiłoby jej przysługę.

      Solański za to podrygiwał z zadowolenia. Jego plecak wyglądał co prawda na znacznie mniejszy, ale prócz bagażu i dwóch kółek Szymon musiał jeszcze pilnować psa oraz przymocowanego do roweru specjalnego wózka, w którym zamierzał wozić Gucia. Detektyw plótł jakieś androny o bogactwie rowerowych ścieżek w krainie czterdziestu czterech świnoujskich wysp, które pragnął wszystkie zaliczyć. Róża nie dociekała, czy chodzi mu o ścieżki, czy o wyspy. Ona wolałaby, żeby zaliczył ją. To był jednak temat na zupełnie inne rozważania. W każdym razie w duchu życzyła Solańskiemu powodzenia. Sama zamierzała co najwyżej pofatygować się na tym złomie do najbliższego sklepu po piwo. I omijać dalekie trasy szerokim łukiem. Nie podzieliła się jednak z Szymonem swoją wizją urlopu, bo jeszcze gotów byłby zrezygnować. Róża postanowiła zrobić wszystko, by znaleźć się nad morzem. A każdy głupi przecież wie, co tam się robi. Nad morzem mianowicie leży się na plaży.

      Taki był jej plan i należało się go trzymać.

      Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza. Szarówka z wolna przejmowała we władanie katowickie niebo. Kwiatkowskiej chciało się spać. Wątpiła jednak, by dane jej było zaznać takich zbytków w tym bydłowozie, którym mieli się tłuc niemal jedenaście godzin na północ Polski. Liczyła, że dostaną miejsca w wagonie bezprzedziałowym. Jednak w tym, co wtoczyło się właśnie na trzeci tor, zabrakło wymysłów zachodnioeuropejskiego kolejnictwa. Ba! Toto nie zostałoby wpuszczone w granice żadnego z państw cywilizowanych. Może w Indiach cieszyłoby się powodzeniem.

      Choć też niekoniecznie.

      W dodatku wagonów było raptem pięć, a chętnych na przewóz, tak na oko, z dziesięć razy więcej niż przewidzianych miejsc.

      Nic nowego. Turyści znów zaskoczyli PKP. Latem chcieli nad