Julia Boyd

Wakacje w Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

z takich powracających Amerykanów był Harry A. Franck. Kiedy w kwietniu 1919 roku (pięć miesięcy po rozejmie) wyruszał w podróż po nieokupowanych Niemczech na wschód od Renu, w wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat był już uznanym autorem książek podróżniczych (do 1918 roku wydał pięć, z czego najbardziej znana to A Vagabond Journey Around the World, 1910). Było to śmiałe przedsięwzięcie, gdyż lukrowana wizja broszury turystycznej skrywała ponurą rzeczywistość. Młodzieniec z okładki być może nigdy nie zaznał trudów walki w okopach i nie był świadkiem śmierci swoich przyjaciół rozerwanych przez bombę, lecz dla tych, którzy to przeżyli, i dla milionów głodnych obywateli niemieckich wesoła propaganda zakrawała z pewnością na kiepski żart. I choć Franck wyczekiwał swoich podróży z entuzjazmem zdrowego, młodego człowieka, zwykli Niemcy – z którymi tak chętnie nawiązywał kontakt – po wojnie zmagali się z niepewnością, rozpaczą i klęską głodową.

      Kiedy jedenastego listopada przedstawiciele dwudniowej Republiki Weimarskiej podpisywali rozejm, nowi przywódcy Niemiec stanęli w obliczu widma rozpadu zewnętrznego i wewnętrznego. Jeszcze przed zakończeniem wojny rewolucja, którą zapoczątkował bunt marynarzy w Kilonii, błyskawicznie się rozprzestrzeniła, pociągając za sobą strajki, przypadki dezercji oraz wojnę domową. Po jednej stronie znaleźli się członkowie Związku Spartakusa (nazwanego na cześć zbuntowanego gladiatora), którzy niebawem utworzyli Komunistyczną Partię Niemiec, po drugiej zaś Freikorpsy, czyli korpusy ochotnicze, prawicowe formacje do walki z bolszewizmem. Spartakusowcy (pod kierownictwem Róży Luksemburg i Karola Liebknechta) mieli nikłe szanse w starciu ze zdyscyplinowanymi, paramilitarnymi bandami zdemobilizowanych żołnierzy i do sierpnia 1919 roku rewolucja została stłumiona, a jej przywódcy zamordowani. Niemniej jednak, w świetle panujących w całym kraju nastrojów, trudne chwile przeżywali nawet ci, którzy nie znaleźli się bezpośrednio w krzyżowym ogniu powojennych zamieszek. Stracili wiarę w swoich przywódców, obawiali się komunizmu i w dalszym ciągu głodowali za sprawą sankcji nałożonych na kraj w ramach kary za wojnę. Wbrew obietnicom zawartym w ulotce Niemcy w 1919 roku stanowiły wątpliwą atrakcję turystyczną.

      Nowym przywódcą Niemiec został socjaldemokrata Friedrich Ebert. Syn krawca, z zawodu siodlarz, był rażącym przeciwieństwem poprzedniej głowy państwa, cesarza Wilhelma II, króla Prus, wnuka królowej Wiktorii. Lecz choć grubo ciosanemu, kanciastemu Ebertowi brakowało wyrafinowania, z miejsca ujął obcokrajowców prostolinijnym usposobieniem. Jeden z brytyjskich obserwatorów opisywał, jak jego „bystre, paciorkowate oczy lśniły szczerym poczuciem humoru”1. Dziesiątego grudnia 1918 roku stanął przed Bramą Brandenburską w Berlinie, aby powitać powracające pułki Armii Cesarstwa Niemieckiego. Lorenz Adlon, założyciel słynnego hotelu noszącego jego nazwisko, obserwował z balkonu, jak żołnierze reagują na komendę „na prawo patrz”. Dla monarchisty jego pokroju musiała to być gorzka pigułka: nie patrzyli już na wygalantowanego kajzera na pięknym koniu, lecz na krępą postać przewodniczącego Rady Delegatów Ludowych (którym był wówczas Ebert), stojącą na podium w cylindrze i czarnym surducie. Ale nawet najbardziej zatwardziały monarchista musiał nabrać otuchy, słysząc okrzyk „Wróciliście niepokonani”2.

      Przekonanie, że armia niemiecka nie poniosła klęski, było głęboko zakorzenione – o czym wkrótce przekonali się cudzoziemcy. Zanim Franck wyruszył w swoją podróż, służył jako oficer w amerykańskim korpusie ekspedycyjnym (AEF) w Koblencji. Do jego obowiązków należały rozmowy z niemieckimi żołnierzami, którzy jak jeden mąż byli zdania, że są niekwestionowanymi zwycięzcami. Zdradzieccy politycy w Berlinie wbili im nóż w plecy, co wespół z brakiem żywności spowodowanym tchórzliwą aliancką blokadą zmusiło Niemcy do kapitulacji. Franck wielokrotnie słyszał ten argument, również z ust swoich kuzynów z północnego miasta Schwerin. „Anglia nas zagłodziła, w przeciwnym razie nigdy by nie wygrała”, mówili. „Nasi dzielni żołnierze na froncie nigdy nie ustąpili. Gdyby nie załamanie sytuacji w państwie, nie cofnęliby się choćby o krok”3. Franck nie wyczuwał w tych słowach cienia poczucia winy. Ba, nie przypominał sobie, by jakiś Niemiec kiedykolwiek okazał skruchę: „Wojna zdawała się dla nich rzeczą naturalną i nieuniknioną”, pisał. „Stanowiła część życia, jak hazard dla hazardzisty, który żałuje tylko, że miał pecha i przegrał”4.

      Niemieckie korzenie Francka szczególnie uwrażliwiły go na upokorzenia, jakich doznali cywile w wyniku okupacji Nadrenii. „Okupacja to horda uzbrojonych nieznajomych, którzy wchodzą z butami w każdy zakamarek twojego miasta, domu i życia prywatnego”, pisał. „Zaglądają w każdą szparę, zajmują zapasowe łóżko… masz podporządkować siebie, a przynajmniej swoje plany, ich zasadom, a czasami wręcz zachciankom”5. Wspomniał, że Niemcy nie mogli podróżować, pisać listów, telefonować, telegrafować ani wydawać gazet bez pozwolenia Amerykanów. Mieli również zakaz picia czegoś mocniejszego niż piwo lub wino, a także gromadzenia się w kawiarniach bez pisemnej zgody. Przepisy takie jak obowiązek pozostawiania na noc otwartych okien przypominały, jak dalece okupacja wdzierała się w najbardziej intymne aspekty życia cywilów6. A gdyby ktokolwiek w Koblencji zapomniał, kto tu rządzi, w promieniu kilku kilometrów widać było wielką flagę amerykańską, która powiewała nad twierdzą Ehrenbreitstein, wznoszącą się władczo ponad wschodnim brzegiem Renu. Była to „chyba największa flaga okupacji”7, zauważyła cierpko żona jednego z brytyjskich pułkowników, dobitne świadectwo odniesionego zwycięstwa.

      Na prowincji drogi zamieniły się w „rzeki jankeskich żołnierzy”, na których pojazdach widniał motyw rozpłatanego toporem niemieckiego hełmu. Mali chłopcy w poskracanych mundurach na każdym kroku oferowali pamiątki – klamrę od pasa z inskrypcją Gott mit uns [Bóg jest z nami] lub hełm ze szpikulcem. Młodzi mężczyźni w obdartych mundurach ponownie wylegli na pola, by załadować wozy opasłymi, zniekształconymi rzepami, które w czasie wojny ratowały Niemców od śmierci głodowej. Gdy na drogach roiło się od pojazdów wojskowych, na Ren wypłynęły łódki pełne wypoczywających alianckich żołnierzy, którzy śpiewali antyniemieckie piosenki, przepływając obok skały Loreley, jednego z najbardziej charakterystycznych nadreńskich znaków rozpoznawczych. „Sam Baedeker [Karl Baedeker, 1801–1859, był pisarzem i księgarzem niemieckim, który zasłynął jako wydawca pierwszych nowoczesnych przewodników turystycznych]”8, skomentował Franck, „nawet nie marzył, że do jego ojczyzny zawita tylu turystów co wiosną 1919 roku”.

      Inny amerykański oficer, porucznik Truman Smith, który czynnie uczestniczył w wojnie i podobnie jak Franck służył w AEF, uważał Ren za „oszałamiająco piękny”, a zarazem „mroczny i dziwaczny z uwagi na wzgórza porośnięte drzewem iglastym, winnice i wieże w ruinie”9. Kilka tygodni po rozejmie napisał do żony, która przebywała w Nowej Anglii: „Pewnie chcesz dowiedzieć się wszystkiego o Hunach, jacy są itd. Trudna sprawa. W sumie nic nie wiadomo”10. Potem jednak opisał Niemców jako „dumnych i sfinksowatych”, zauważył, jak szybko skorzystali z wrodzonej przedsiębiorczości mimo braku odpowiednich ku temu narzędzi. Smith wspomniał również, iż choć na pozór bezwarunkowo pogodzili się z amerykańską okupacją, cynicznie odnoszą się do swojej nowej republiki i „żyją w śmiertelnym strachu przed bolszewizmem”11.

      Smith z pewnością potwierdziłby komentarz innego (anonimowego) obserwatora amerykańskiego, który stwierdził, że „im dłużej ktoś zostaje w Niemczech,