Agnieszka Olejnik

Miłość z widokiem na Śnieżkę


Скачать книгу

może nałożyć maseczkę na włosy, żeby stały się bardziej lśniące – ale nie zdążyła. Czas oszalał i przyspieszył zupełnie nie wtedy, kiedy powinien. Ani się obejrzała, a już była sobota. Paznokcie krótko przycięła, bo w tym tygodniu wyjątkowo dużo farbowała i rozjaśniała; na zakupy ubraniowe nie wystarczyło jej siły. W sobotę po pracy wzięła kąpiel i nałożyła sobie na twarz kojącą maseczkę nagietkową, a potem zrobiła leciutki makijaż.

      Jakie to ma znaczenie, jak będę wyglądała? – pomyślała. To nie jest randka. To tylko spotkanie starych przyjaciół. Ostatecznie założyła popielate cygaretki i czarny golf.

      Jeszcze kiedy szła pasażem galerii handlowej, myślała o tym, że mogłaby się wycofać. Zadzwoniłaby i powiedziała, że coś jej wypadło. I że cokolwiek chciał jej wiedzieć, może to przecież zrobić przez telefon. Mijała kolejne sklepy, optyka, pizzerię i Cinema City, coraz bardziej pewna, że tak właśnie powinna postąpić i chyba nawet sięgała już po telefon, lecz nagle było za późno, ponieważ stała w progu kawiarenki, a Szymon siedział tuż przy wejściu, jakby bardzo nie chciał jej przeoczyć, i patrzył wprost na nią.

      Zmienił się. Jakim cudem mogła się spodziewać, że pozostał taki chudy, jak w czasach licealnych – przecież musiał zmężnieć, rozrosnąć się w ramionach. Jego żuchwa miała teraz prostokątny kontur, ale kiedy zobaczył Weronikę, jego rysy zmiękły, a oczy rozjaśniły się od łobuzerskiego uśmiechu – takiego samego jak dwadzieścia lat temu.

      – Jesteś – powiedział i wstał od stolika. – Bałem się, że nie przyjdziesz.

      Zarumieniła się. Nigdy nie umiała dobrze kłamać, a przyznać się, że właśnie planowała ucieczkę, nie chciała.

      – Zamówiłeś już coś? – zapytała, zdejmując kurtkę.

      Szymon wziął od niej okrycie i powiesił na wieszaku w kącie sali. Usiedli naprzeciwko siebie.

      – Nie, czekałem z zamówieniem na ciebie. Kawę?

      – Tak, bardzo proszę.

      – Jakieś ciastko do tego? Widziałem w witrynce wspaniałą szarlotkę.

      – Wciąż jesteś takim łasuchem? – roześmiała się. A ponieważ z zapałem pokiwał głową, dodała: – Może być szarlotka.

      Przyglądała mu się, kiedy składał zamówienie. Nadal miał bujną czuprynę, choć oczywiście mniej gęstą niż w liceum. Na skroniach połyskiwały srebrne nitki. Nad paskiem rysowała się zapowiedź brzuszka.

      Byłoby dziwne, gdyby wciąż był szczupły jak nastolatek – pomyślała. – Jeśli nie zacznie ćwiczyć, roztyje się jak większość facetów w tym wieku.

      – Zupełnie się nie zmieniłaś – powiedział, wracając do stolika. Najwyraźniej myślał o tym samym co ona. – Jesteś tak samo szczupła i drobna.

      – Większość kobiet tyje po ciąży – wyjaśniła. – Ja nie mam dzieci. – A potem od razu zapytała, bo chciała to już mieć za sobą: – A ty?

      – Mam syna, Sebastiana – odparł lekko. – Trzynaście lat. Lada moment wejdzie w wiek dojrzewania i zacznie się buntować.

      – No tak, to nieuniknione.

      Na chwilę zapadła cisza. Kelnerka przyniosła kawę i szarlotkę. Podziękowali skinieniem głowy.

      – Słuchaj – zaczął wreszcie Szymon. – Bardzo chciałem, żebyś o tym wiedziała, choć może to już nie ma znaczenia… Kochałem się w tobie jak wariat.

      Umilkł i zajrzał jej w oczy, jakby szukał w nich potwierdzenia, że ona chce tego słuchać. Opuściła wzrok. Była bardzo skrępowana. Nie spodziewała się takiego wyznania. Sądziła, że będzie się tłumaczył – że jej wspomnienie obudziło w nim poczucie winy, więc powie coś w rodzaju: „skąd mogłem wiedzieć…”.

      – Nie było chyba takiego dnia, żebym nie kombinował, jak ci o tym powiedzieć. Zapraszałem cię do kina i obiecywałem sobie, że tym razem się odważę i pocałuję cię, gdy zrobi się ciemno… Ale zawsze tchórzyłem. Wydawało mi się, że traktujesz mnie wyłącznie jak dobrego kumpla. A kiedy chciałem cię zaprosić na studniówkę, po prostu odpowiedziałaś, że nie idziesz…

      – Ty chciałeś mnie zaprosić? – zawołała. – Mnie?! Przecież rozmawiałeś o studniówce z Justyną!

      Przez chwilę patrzył na nią skołowany. Zmarszczył brwi, jakby szukał czegoś w pamięci.

      – No tak, bo ona zapytała, czy mam już partnerkę i zaproponowała, że gdybym nie miał, to moglibyśmy iść razem. Więc zapytałem ciebie, ale… odmówiłaś.

      – Zapytałeś. To dobre słowo. Nie zaproponowałeś, tylko zapytałeś.

      – Chcesz powiedzieć, że gdybym inaczej sformułował… Gdybym powiedział „Weroniko, czy pójdziesz ze mną na studniówkę…”?

      – Tak – odparła bez namysłu. – Powiedziałabym „tak”. I pewnie rzuciłabym ci się na szyję. Chociaż nie, pewnie jednak bym się nie odważyła.

      Szymon patrzył na nią, gdy sięgała po kawę i piła, starając się ukryć zakłopotanie po tym wyznaniu.

      – Dlaczego potem zniknęłaś? – zapytał. – Co się stało z naszą przyjaźnią?

      – Umarł mój tata – przypomniała. – Każde z nas było zajęte, ty wybierałeś się na studia, a ja zrozumiałam, że muszę poszukać pracy, bo chciałam uniezależnić się od matki i ojczyma.

      – Napisałem do ciebie potem. Pamiętasz? Kartkę z wakacji.

      – Tak, pamiętam.

      – Nie odpisałaś.

      – Wstydziłam się. Ty poszedłeś na anglistykę, a ja zrobiłam kurs fryzjerski.

      Pochylił się nad stolikiem i na krótką chwilę dotknął jej palców.

      – Czego tu się wstydzić, Werka? – zapytał.

      Wzruszyła ramionami i zamrugała kilka razy, żeby się nie rozkleić.

      – Chyba bałam się twojej reakcji. Tego, że mógłbyś nie zrozumieć.

      – A lubisz to? Lubisz czesać i strzyc?

      – Lubię.

      – W takim razie czego miałbym nie zrozumieć?

      * * *

      Nie mogli się nagadać. Okazało się, że mimo upływu lat wciąż doskonale im się ze sobą rozmawia. Chcieli sobie wszystko wyjaśnić, ustalić wspólne wersje wspomnień. Zabrakło im czasu, więc umówili się na niedzielny obiad we włoskiej knajpce, a potem na kolację we wtorek.

      Szymon opowiedział jej o latach studiów, miłości do Anki, ojcostwie i wreszcie rozstaniu z żoną. Weronika, choć z trudem, mówiła o latach życia o boku alkoholika, o ranach na ciele i duszy, o okresie żałoby i o smutku, który od tamtej pory wiernie jej towarzyszył.

      W czwartek po pracy Szymon przyjechał do niej do zakładu, żeby go ostrzygła, bo śmiała się, że jest okropnie kudłaty. Potem przyglądał się, jak sprząta i sterylizuje nożyczki. Nie chciała pieniędzy za strzyżenie, więc skoczył do pobliskiego marketu po bagietkę, sery i prosecco.

      – Zapraszam cię na kolację – powiedział. – To będzie najdziwniejsza kolacja, jaką jadłaś, bo poza tym, co tu widzisz, mam w lodówce tylko musztardę i oliwę. Aha, i jeszcze dżem jagodowy. Jak myślisz, uda nam się przyrządzić z tego jakieś danie?

      – Ale ja nie mogę do ciebie jechać – zaprotestowała Weronika. – To znaczy mogę,