Piotr Zychowicz

Żydzi


Скачать книгу

naukowcem, emerytowanym dyrektorem Instytutu Historii Niemiec na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Głównym obiektem jego badań są społeczno-kulturalne dzieje Niemiec XVIII–XX wieku, historia niemieckich Żydów oraz antysemityzm.

      Źródło: „Rzeczpospolita”, 13 kwietnia 2007

      4

      Żydowscy żołnierze Hitlera

      Rozmowa z BRYANEM MARKIEM RIGGIEM, amerykańskim historykiem pochodzenia żydowskiego, autorem książki Żydowscy żołnierze Hitlera

      Ilu Żydów służyło w armii Hitlera?

      Około 150 tysięcy.

      Co to byli za ludzie?

      Używając terminologii niemieckiej: 60 tysięcy pół-Żydów, 90 tysięcy ćwierć-Żydów. Do tego od 5 do 10 tysięcy pełnych Żydów, czyli takich, których oboje rodziców było Żydami. W grupie tej było co najmniej dwudziestu jeden generałów, siedmiu admirałów i jeden feldmarszałek. Wielu spośród tych żołnierzy walczyło niezwykle dzielnie, wielu z nich poległo za Niemcy.

      Domyślam się, że polscy czytelnicy są w tym momencie zszokowani.

      Tak samo zszokowani byli czytelnicy w Ameryce i Izraelu, gdy wyszły tam moje książki. Proszę jednak pamiętać, że podczas II wojny światowej przez Wehrmacht i inne formacje wojskowe III Rzeszy przewinęło się około 17 milionów żołnierzy. A więc Żydzi stanowili mniej niż 1 procent. Zgadzam się jednak, że w kontekście Holokaustu wyniki moich badań mogą być dla wielu ludzi zaskakujące.

      Skąd oni się wzięli w armii Hitlera?

      Odpowiedź jest bardzo prosta: zostali do niej powołani. Pół-Żydzi i ćwierć-Żydzi byli w Niemczech objęci obowiązkiem służby wojskowej. Pełni Żydzi, którzy nosili mundury Wehrmachtu, na ogół zaś ukrywali swoje pochodzenie.

      Jak żydowscy poborowi czuli się w tej armii?

      Gdy zabierałem się do badań nad tym tematem, spodziewałem się, że się okaże, iż byli tą służbą sfrustrowani, że traktowali ją jako szykanę czy coś nieprzyzwoitego. Służyli w końcu paskudnemu, antysemickiemu reżimowi. Tymczasem w większości przypadków wcale tak nie było. Wielu z tych żołnierzy pochodziło z rodzin o długich tradycjach wojskowych. W rozmaitych konfliktach – począwszy od wojen napoleońskich, poprzez wojnę prusko-francuską, na I wojnie światowej skończywszy – walczyli ich pradziadowie, dziadowie i ojcowie. Wielu miało Krzyże Żelazne i tytuły oficerskie.

      Niemieccy Żydzi byli na ogół całkowicie zasymilowani.

      Otóż to. Ci ludzie czuli się więc Niemcami i uważali, że służba w wojsku własnej ojczyzny jest nie tylko obowiązkiem, ale także powodem do dumy. Chcieli walczyć z wrogami Niemiec, tak jak wszyscy inni obywatele. Oczywiście zdecydowana większość z nich była niechętnie nastawiona do reżimu narodowosocjalistycznego, ale armię uważali za apolityczną. Kochali Niemcy, a nie Hitlera. Mało tego, część uważała, że właśnie bijąc się dzielnie w Wehrmachcie, udowodni znienawidzonym hitlerowcom, że Żydzi wcale nie są gorsi i zasługują na miano prawdziwych Niemców.

      Polityka III Rzeszy wobec żołnierzy pochodzenia żydowskiego z czasem się jednak radykalizowała.

      Tak jak cały reżim Hitlera. Gdy wybuchła II wojna światowa, służba tych żołnierzy spowodowała poważne komplikacje. Otóż niemieckie urzędy zalewały tony skarg żydowskich rodzin. Ich członkowie pisali, iż jest czymś całkowicie skandalicznym, że kiedy ich synowie przelewają w Polsce krew za ojczyznę, oni w domach są poddawani antysemickim szykanom. Wyjścia były dwa: zapewnić tym rodzinom specjalne traktowanie albo wyrzucić pół-Żydów, czyli – jak mówili narodowi socjaliści – „mischlingów”, z wojska.

      Którą opcję wybrał Hitler?

      Oczywiście drugą. Odpowiedni rozkaz został wydany w kwietniu 1940 r. Ćwierć-Żydzi nadal mogli służyć w wojsku – choć mieli utrudnioną ścieżkę awansu – ale pół-Żydzi mieli zostać usunięci z armii. Ponieważ jednak trwały przygotowania do inwazji na Francję, nikt nie miał głowy, żeby się tym zajmować. Przypomniano sobie o tym rozkazie dopiero po zajęciu Paryża. Problem tylko w tym, że rozkaz ten był niewykonalny.

      Dlaczego?

      Jak bowiem zidentyfikować tych pół-Żydów? Ze względu na ich głęboką asymilację jedynym sposobem było dokonanie bardzo szczegółowych badań genealogicznych przodków wszystkich żołnierzy! A więc przeanalizowanie ksiąg urodzeń i zgonów, uzyskanie dostępu do archiwów parafialnych oraz sądowych, sprawdzenie rejestrów cmentarnych. Skoro w armii służyło 17 milionów żołnierzy, urzędnicy, aby wyśledzić te 150 tysięcy, musieliby sprawdzić pochodzenie ponad 150 milionów ludzi! Rodziców, dziadków i pradziadków. Byłby to prawdziwy biurokratyczny horror. A przecież trwała wojna, więc urzędy i tak miały kupę roboty.

      Jak więc próbowano zidentyfikować żydowskich żołnierzy?

      Na ogół zwoływano oddziały na apel i mówiono: „Baczność, pół-Żydzi wystąp!”. Wielu ludzi pozostało więc w Wehrmachcie do końca wojny tylko dlatego, że wtedy, w 1940 roku, stało w miejscu. Tyle wystarczyło. Zresztą oficerowie, nawet jeśli wiedzieli, że mają w oddziale żołnierzy pochodzenia żydowskiego, na ogół o tym nie meldowali. Po prostu ignorowali rozkaz.

      Dlaczego?

      Bo uważali ich za dobrych żołnierzy. Więzi, jakie powstały na polu bitwy między tymi mężczyznami, były silniejsze niż ideologia. Przelewali razem krew. Ten, kto nie brał udziału w wojnie, tego nie zrozumie. Oficerowie wyrzucali więc rozkaz Hitlera do kosza. Modelowym przykładem był feldmarszałek Erwin Rommel. W Afrikakorps żydowskim pochodzeniem w ogóle się nie przejmowano. Dla Rommla liczyło się tylko to, czy ktoś jest dobrym żołnierzem. W Afryce u jego boku walczyli bowiem Włosi i jego doświadczenia z nimi były po prostu koszmarne.

      Byli jednak żołnierze, których udało się wytropić i wyrzucić z Wehrmachtu. Jak na to reagowali?

      Dla wielu z nich była to prawdziwa tragedia. W jednej ze swoich książek cytuję list napisany przez młodego oficera. Stwierdził w nim, że w momencie, gdy musiał zdjąć mundur, zawalił się cały jego świat. Wojsko było dla niego całym życiem. Kochał to, co robił, kochał Niemcy i po prostu nie mógł się pogodzić z tym, że jego ojczyzna potraktowała go tak tylko dlatego, że w jego żyłach płynęła „zła” krew. Dla takich żołnierzy był to wielki dramat.

      Jednak bywało też chyba inaczej.

      To prawda. Postawy były różne, szczególnie po rozpoczęciu wojny ze Związkiem Sowieckim i po pierwszych niemieckich porażkach. Wielu żołnierzy, którzy walczyli w tym piekle, widzieli śmierć swoich kolegów, głodowali i marzli na kość, marzyło o wydostaniu się z frontu. Wielu pół-Żydów uznało, że rozkaz o wyrzuceniu ich z wojska spadł im z nieba. Gdy tylko udowodnili, że są żydowskiego pochodzenia, natychmiast odsyłano ich do Rzeszy.

      To chyba nie było zbyt przyjemne?

      Znowu kolejny paradoks historii. Gdyby Hitler wygrał wojnę, niemieccy pół-Żydzi zapewne podzieliliby los Żydów. Zostaliby wymordowani w komorach gazowych. Podczas wojny niemieccy pół-Żydzi byli poddawani rozmaitym szykanom, ale ich nie eksterminowano. Byli względnie bezpieczni. Żołnierze, którzy zostali wyrzuceni z armii i wrócili do domu, mogli więc pracować, uczyć się, chodzić na randki z dziewczynami. Mogli przeżyć. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale bycie pół-Żydem było najlepszą kategorią, jaką można było mieć w niemieckim wojsku. To był bilet do domu. Dopiero pod sam koniec wojny Hitler zaczął wysyłać pół-Żydów do obozów pracy.

      Wróćmy do żydowskich żołnierzy Wehrmachtu. Wygląda na to, że nie różnili się zbytnio od żołnierzy wszystkich innych armii na świecie.

      Oczywiście. Byli wśród nich tacy, którzy marzyli o wydostaniu się z frontu, byli też tacy, którzy chcieli się bić do ostatniej kropli krwi. Choćby