żeby Kolumb wyszedł na dziecko idiotę,
czy mogę teraz powiedzieć
że skoro krzyczałem w noc
a oni nie usłyszeli
czy mogę teraz powiedzieć
że pamiętam tamten nóż
i siedzę w chłodnym pokoju
i trę palcami w takt gwizdka zegara
i spokojnie myślę o
Ajaksie i plwocinach
i o kolejowych kurach po drugiej stronie złotych szyn,
a moja prawdziwa miłość jest w Atenach
w 600
n. albo p.
kiedy za oknem
gołębie potykają się w locie
a drzwiami
które przeczekują pusty pokój,
róże nie mogą
wejść ani wyjść
albo o miłości, molach czy błyskawicy –
nie chciałbym urwać na westchnieniu
ani na uśmiechu; czy takie nic
jak mole i ludzie
istnieje niby pomarańczowy blask słońca na papierze
podzielony przez dziewięć?
od Aten dzieli mnie wiele kilometrów
i jedna śmierć.
a stoły są brudne jak diabli
pościel i naczynia też,
ale ja się śmieję: to wszystko na niby;
ale jest, podzielone przez dziewięć
albo sto:
czyste pranie to miłość
która się nie drapie
wzdychając.
śpiąca
w nocy siedzę na łóżku i słucham jak
chrapiesz
poznałem cię na dworcu autobusowym
a teraz podziwiam twoje plecy
chorobliwie białe i splamione
dziecinnymi piegami
gdy lampa składa nierozstrzygalny
smutek świata
na twój sen.
nie widzę twoich stóp
muszę zgadywać, że są
przeurocze.
do kogo należysz?
jesteś prawdziwa?
myślę o kwiatach, zwierzętach, ptakach
wszystkie wydają się więcej niż dobre
i tak wyraziście
prawdziwe.
ale nic na to nie poradzisz, że jesteś
kobietą. każdemu przydzielono rolę
czegoś. pająka, kucharza.
słonia. jakby każdy z nas był
obrazem i wisiał gdzieś na
ścianie w galerii.
... a teraz obraz się przewraca
na wznak i nad zgiętym łokciem
widzę ½ ust, jedno oko i
prawie nos.
reszta ciebie tkwi
w ukryciu
ale wiem że jesteś
współczesnym, nowoczesnym żywym
dziełem
może nie nieśmiertelnym
ale jednak
się kochaliśmy.
proszę dalej
chrap.
a tu balanga – automaty, czołgi, armia
w starciu z ludźmi na dachach
gdyby miłość mogła sięgać do końca arkusza papy
albo chociaż do granic sensu
ale to się nie uda
nie ma szans
za dużo facetów zadziera nosa
za dużo kobiet zadziera nogi
tylko w specjalnych sypialniach
za dużo much na
suficie i jeszcze mamy to gorące
Lato
a rozruchy w Los Angeles
ustały tydzień temu
palili wtedy domy i zabijali policjantów i
białych a
ja właśnie jestem biały i raczej niezbyt się
podnieciłem bo jestem biały i biedny
i płacę za to że jestem biedny
bo staram się stawać na rękach dla cudzej zabawy jak
najrzadziej
więc jestem biedny na własne życzenie i chyba
w ten sposób to mniej
boli
więc ignorowałem rozruchy
bo czułem że i czarni i biali
chcą wielu rzeczy które mnie
nie ciekawią
i jeszcze mam tu kobietę która bardzo się podnieca
dyskryminacją Bombą segregacją
wiesz no wiesz
daję jej gadać dopóki mnie to nie
zmęczy
bo niezbyt mnie obchodzi
utarta odpowiedź
albo te samotne otumanione istoty które lubią dołączać do
SPRAWY po prostu dlatego że sprawa je wyciąga z ich
zaślinionego
debilizmu w nurt
działania. a ja lubię mieć czas pomyśleć, myśleć, myśleć...
ale tu naprawdę była balanga – broń maszynowa, czołgi,
armia w starciu z ludźmi na dachach...
to samo, co zarzucaliśmy Rosji. no, to jest
w sumie parszywa gra i nie wiem, co robić, poza tym
że według jednego kumpla którejś nocy powiedziałem
po pijaku: „Nigdy nikogo nie zabijaj, choćby ci się zdawało że
to jest ostatnie albo jedyne wyjście”.
śmiejcie się. proszę bardzo. może was ucieszy
że miewam nawet wyrzuty sumienia kiedy zabijam
muchę. mrówkę. pchłę. a jednak ciągnę dalej. zabijam je i
ciągnę