Nadine Dorries

Matki z Lovely Lane


Скачать книгу

stołu jedno z krzeseł, po czym usiadła obok Dessiego. – Moja szefowa parzy dla ciebie herbatę. Ja to mam do powiedzenia tylko tyle, że jesteście dla siebie stworzeni. Dwoje równie dobrych i życzliwych ludzi zdecydowanie powinno być razem, Dessie. Gdybyście oboje nie byli takimi uparciuchami, to by się stało znacznie wcześniej.

      Dessie znowu szeroko się uśmiechnął. Sam często o tym myślał. Długo wielbił Emily z daleka. Gdyby tylko potrafił zdobyć się na odwagę, to pewnie byliby razem od dawna.

      – No cóż, nadrabiamy teraz stracony czas – wyznał, mrugając porozumiewawczo.

      – Mam tego pełną świadomość – powiedziała Biddy. – Tylko czy to aby nie najwyższa pora, żeby zachować się przyzwoicie? Lada moment ojciec Brennan zacznie stukać do twoich drzwi. On nie toleruje grzeszników w naszej parafii, przecież wiesz. Zdecydowanie! Na pewno zdajesz sobie sprawę, że na razie uchodzi ci to na sucho jedynie dlatego, że tak wiele robisz dla wszystkich wokół. Za to pewnie nie wiesz, że masz po swojej stronie siostrę Therese, która broni cię jak lwica za każdym razem, gdy któraś z okolicznych obłudnic przygryza wargi, wygaduje głupoty albo sączy księdzu truciznę do ucha. Tak czy owak, powinieneś być ostrożny…

      Dessie zrobił poważną minę.

      – Będę, Biddy. Mam wszystko pod kontrolą. Już rozmawiałem z ojcem Brennanem. Wiesz przecież, że zachowam się, jak należy.

      – To dobrze, bo na razie mamy ważniejsze sprawy na głowie. J.T. Ryan poszedł siedzieć.

      Dessie wywrócił oczami.

      – Tak właśnie, poszedł, ale nie to jest w tej całej sprawie najgorsze – ciągnęła Biddy. – Wsadzili za kratki też panią Ryan. Ponoć strasznie się zdenerwowała. Za nic nie chciała się ruszyć sprzed St George’s Hall. Ona i Lorcan czekali tam cały dzień na schodach, w tej paskudnej pogodzie, a żaden z urzędasów nie miał krzty przyzwoitości, żeby do nich wyjść i powiedzieć, co się stało. No i gliniarze ją zamknęli, chociaż domyślam się, że tylko na noc. Raczej nie będzie rano za nic odpowiadać, bo i za co? Czy to przestępstwo, że człowiek pogrąża się w żalu, gdy jego dziecko trafia do więzienia? Ale mimo wszystko, Dessie, byłoby dobrze, żebyś poszedł do sądu, na wypadek gdyby ją mieli o coś oskarżyć, i żebyś się za nią wstawił. Przecież ona teraz nie bardzo ma kontakt z rzeczywistością, sam wiesz. Zresztą, Boże, ona nigdy w pełni nie miała kontaktu z rzeczywistością, a teraz jest znacznie gorzej.

      Dessie przyjaźnił się kiedyś blisko z Ryanami, próbował im pomagać przez wzgląd na ich nieżyjącego ojca. Starsi chłopcy go jednak unikali. Wybrali własną drogę, jakby zapominając o ojcu i nic sobie nie robiąc z wysiłków Dessiego. Pan Ryan był powszechnie lubiany, ceniony jako człowiek zacny, uczciwy i pracowity. W czasie wojny służył w tym samym regimencie co reszta mężczyzn z tej okolicy. Dessie opłakiwał jego śmierć tak samo, jak opłakiwał pozostałych zabitych, nie tylko przez wzgląd na wdowy i dzieci, które po sobie zostawili.

      Nawet prosta pani Ryan doskonale pamiętała dzień, kiedy kobiety udały się na dworzec Lime Street pożegnać swoich mężów.

      – Dessie, a jak on zginął? – zapytała później. – Czy cierpiał? W telegramie napisali, że padł na polu walki.

      – Zgadza się, pani Ryan, padł – odpowiedział, lecz nigdy nie zdradził okoliczności ani szczegółów jego śmierci.

      Odkąd przyszedł telegram, którego wszystkie kobiety tak bardzo się bały, stan pani Ryan stale się pogarszał. Każdemu, kto pytał, mówiła, że pan Ryan – bo tak zawsze nazywała męża – nie żyje, bo padł na wojnie. Sama jednak również padała, tyle że na krzesło, a potem rzadko się z niego podnosiła. Mieszkała w brudzie. Z papierosem w dłoni chodziła po podłodze pokrytej popiołem. Naczynia piętrzyły się w zlewie, firanki szarzały, a okna zarastały brudem, ona jednak zdała się nie zwracać na to uwagi albo o to nie dbać. Poza tym nie sprawiała wrażenia nieszczęśliwej. Często śpiewała do ognia. Rozmawiała z ogniem. Sypiała przy ogniu. Podobnie jak wiele kobiet mieszkających w pobliżu Lovely Lane, ale od strony doków, dawno już oddała swoje łóżko dorastającym synom. Potem zostało ich tylko dwóch, J.T i Lorcan, lecz ona i tak sypiała przy piecu i w ogóle rzadko wychodziła z kuchni.

      Dessie przeczesał włosy dłońmi.

      – Boże drogi, a co się teraz stanie z nią i z domem? Ile lat ma Lorcan?

      – Właśnie skończył czternaście – powiedziała Biddy. – Tak mu się w każdym razie wydaje. Rząd na pewno potrafi to stwierdzić i przestanie jej wypłacać wdowią rentę. Wiadomo, jak jest, wypłaty się kończą, gdy tylko ostatnie dziecko kończy czternaście lat, bo wtedy teoretycznie może iść do pracy. Nawet jeśli pani Ryan dotąd jeszcze nie postradała wszystkich zmysłów, na pewno się to stanie, gdy do niej dotrze, że nawet na te nędzne pieniądze nie ma co liczyć. Chłopak musi znaleźć pracę.

      – Mam wstawić wodę i dolać wrzątku do imbryka? – zapytała Elsie, wyczuwając, że zanosi się na dłuższą rozmowę. – Mam u siebie babeczki z dżemem, przynieść? Dżem jest ze statku, który przypłynął z Węgier. Nawet nie wiem, gdzie to jest, ale dżem robią tam naprawdę dobry.

      Ani Biddy, ani Dessie nie odpowiedzieli, pogrążeni w myślach o wojennej wdowie bez środków do życia. Rozmyślali o losie kobiety, która urodziła kilkoro dzieci i młodość poświęciła na gotowanie i sprzątanie dla innych, a gdy teraz potrzebuje opieki, została zupełnie sama.

      Biddy dobrze wiedziała, jak to jest. Dessie też doskonale zdawał sobie sprawę z wagi problemu. Jako główny portier w St Angelus czuł się odpowiedzialny za dzieci, które zostały bez ojców. Starał się im pomagać, jak tylko mógł. Na wojnie tyle przeżył i widział, że teraz próbował nadać temu wszystkiemu jakiś sens. Właśnie dlatego swoich chłopców w szpitalu traktował jak wojskowy regiment. Chciał w ten sposób oddać hołd tym ludziom, swoim przyjaciołom i ojcom tych dzieciaków. Chciał dochować wierności ich wartościom i temu wszystkiemu, za co oddali życie.

      Opróżnili dwa dzbanki herbaty i cały talerz babeczek z dżemem z kontrabandy, ale ostatecznie ustalili, że Lorcan zacznie pracować w szpitalu jako pomocnik portiera.

      – Tego to jeszcze nie było – powiedziała Elsie. – Teraz bierzemy pod swoje skrzydła włóczęgów i złodziei? Ciekawa jestem, co przełożona pielęgniarek na to powie.

      – Ona się nie dowie, Elsie – uciął dyskusję Dessie. – W tej kwestii ona zdaje się na mnie. Poza tym nie możesz wrzucać Lorcana do jednego worka z resztą jego rodziny. Pamiętaj, że znałem jego ojca. To był naprawdę wspaniały człowiek. Matka może do najbystrzejszych nie należy, zresztą nigdy nie należała, ale prawda jest taka, że w tym domu wszystko zaczęło się sypać dopiero po nadejściu telegramu. Nigdy nie pogodziła się ze śmiercią męża. Niektórzy twierdzą, że całkiem nieźle sobie poradziła jak na melancholię, w którą przez to popadła. Nie skończyła na ulicy jak wiele innych. Lorcan wychowywał się sam, a mimo to z powodzeniem unikał kłopotów. Noleen Delaney wspomniała kiedyś, że chłopak regularnie bywa na mszy.

      Elsie zrobiła skruszoną minę. Dessie mówił z wyraźnym wzburzeniem. Potrafił tak modulować głos, nie podnosząc go, aby dać wszystkim do zrozumienia, co myśli. Teraz był wściekły. Elsie wstała i zaczęła zbierać talerze.

      – Jego ubrania niemal rozchodzą się w rękach – zauważyła Biddy. – Nawet jeśli nałoży płaszcz, przełożona pielęgniarek na pewno zwróci uwagę na niestaranność jego stroju. To był zawsze największy obdartus w okolicy. Gdyby nie siostra Therese, pewnie by nie miał nawet butów.

      – Też to zauważyłem, Biddy – odparł Dessie. – Zresztą trudno nie zauważyć. Co tam przełożona, chłopaki mogą mieć z tym problem. Jeśli pozwolę Lorcanowi przychodzić w takim stanie do pracy, któryś gotów pomyśleć, że obniżyłem standardy. Przyślij go jutro pod tylną