Nadine Dorries

Matki z Lovely Lane


Скачать книгу

ciągle tylko opowiadali o wyjeździe do Ameryki – stwierdził. – A wszyscy co do jednego to złodzieje pełną gębą. Wiecie, że jeden ulotnił się w Dzień Zwycięstwa? Przyszedł na festyn uliczny, napełnił kieszenie jedzeniem, włamał się do klasztoru, a potem zniknął z pieniędzmi z szuflady siostry Therese.

      Elsie nerwowo wierciła się na krześle. Miała nadzieję, że jednak postawi na swoim.

      – Wszyscy to wiedzą, Dessie – odparła. – I dlatego warto się dwa razy zastanowić nad tym młodym, bo mam wrażenie, że wy oboje nie myślicie trzeźwo w tej sprawie.

      – Moim zdaniem postępujemy słusznie, Elsie. Trzeba dać Lorcanowi szansę. Trzeba mu załatwić przyzwoite ubrania, nakarmić i znaleźć pracę. Trzeba dać mu powód, żeby się nie odwracał od społeczeństwa. Jeśli zechce z tej szansy skorzystać, jeszcze będą z niego ludzie. Zapamiętaj sobie moje słowa. Jeśli go Bóg ustrzeże, będzie trzymał się z daleka od chłopaków Bevanów.

      – Właśnie, jeśli go Bóg ustrzeże. – Biddy przeżegnała się, po czym wróciła do płukania pustego dzbanka po herbacie. – Bo te chłopaki od Bevanów są zalążkiem wszelkiego zła, a oni bardzo często się tu kręcą.

      Elsie wyszła zaledwie kilku minut po Dessiem.

      – Dobrze, to ja wracam do siebie. Bądź ostrożna, Biddy. Mnie się wydaje, że Dessie tym razem się pomylił. Z żadnego z chłopców Ryanów nic dobrego nie wyrosło, a jeśli Lorcan ma coś wspólnego z Bevanami, boleśnie odczujesz to na własnej skórze. Przełożona pielęgniarek nie będzie tolerować oprychów w St Angelus.

      – Zdaję sobie z tego sprawę, Elsie. Będę mieć na niego oko.

      W kuchni było słychać kran z komórki, gdzie Lorcan właśnie doprowadzał się do porządku. Siedział tam już całe wieki, najpewniej z trudem ścierając z siebie wielotygodniową warstwę brudu. Gdy tylne drzwi zatrzasnęły się za Elsie, Biddy stała przez chwilę z dzbankiem w dłoniach i wpatrywała się we własne odbicie w szybie nad kuchennym zlewem. Od dawna była samotna. Znalezienie ubrań dla Lorcana, domycie jego włosów, załatwienie mu pracy u Dessiego i napełnienie jego żołądka mocno na nią podziałało. Znów jestem komuś potrzebna! – pomyślała ze łzami w oczach. Bała się, że nikt już nigdy nie będzie jej potrzebować. Matkowała do upadłego swojej szefowej Emily Haycock, ale ona w końcu zakochała się w Dessiem. Poza tym Emily była dorosłą i niezależną kobietą, a Lorcan chłopcem, nieśmiałym, zmarzniętym i głodnym. Jego „Dziękuję pani, Biddy” rozczuliło ją bez reszty. Zamierzała nie tylko mieć na niego oko. Zamierzała o niego walczyć i była pewna, że on jej nie zawiedzie.

      Gdy następnego dnia po południu Lorcan Ryan wychodził z portierni przy St Angelus, w uszach pobrzmiewały mu słowa Dessiego, a z ust nie znikał uśmiech. Dessie dał mu dwa zielone jednofuntowe banknoty, które teraz szeleściły w jego kieszeni i drapały go w udo. Lorcan nigdy dotąd nie niósł równie cennego ładunku. Pilnował banknotów z taką determinacją, jakby to były dwa odbezpieczone granaty. Gdyby nie to, że oprócz tego niósł jeszcze paczuszkę owiniętą w brązowy papier i przewiązaną sznurkiem, zapewne trzymałby te pieniądze dwiema rękami, żeby nie wypadły przez jedną z licznych dziur w kieszeni. Raz za razem odwracał się, by sprawdzić, czy aby się nie wysunęły i nie leżą za nim na chodniku – że nie wydaje mu się tylko i że naprawdę czuje drapanie dziwnego zielonego papieru na gołej skórze.

      Dessie uprzejmym, lecz stanowczym tonem przekazał mu szczegółowe instrukcje.

      – Najpierw idź do łaźni i należycie się wykąp, a potem ponownie umyj głowę. Biddy dobrze sobie poradziła, ale sporo jeszcze trzeba wylać gorącej wody, żeby twoje włosy odzyskały naturalny kolor. Przełożona pielęgniarek bardzo dba o takie rzeczy, Lorcanie. Dziś wieczorem idź do Biddy. Ona ma specjalny grzebień na wszy, wyczesze cię porządnie. Płucz tę głowę, aż woda będzie czysta. Rozmawiałem już z kobietą z łaźni. Wszystko jest opłacone, naleją ci pełną wannę gorącej wody, a nie kilka centymetrów letniej jak dla większości ludzi. Zapłaciłem też za podwójną porcję szarego mydła. Niech się nic nie zmarnuje, Lorcan, zużyj całe.

      Chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Jak zwykle w takich sytuacjach opuścił tylko głowę i głośno przełknął ślinę.

      – Ubrania i buty są od Chana ze Scottie Road. – Dessie włożył w wyciągnięte ramiona Lorcana paczuszkę w szarym papierze. Chan’s to był znany i ekskluzywny lombard. Przed wystawieniem butów na sprzedaż wymieniali im zelówki i fleki, żeby uzyskać wyższą cenę. – W środku znajdziesz parę wysokich butów, dwie koszule, dwie pary spodni, podkoszulki, nieprzemakalny golf, slipy, nową czapkę i białe chusteczki. Od pomocników portiera oczekuję, że zawsze będą mieli czystą chusteczkę w kieszeni fartucha. Sprawdzam to zawsze podczas poniedziałkowej inspekcji, więc bez tego się nie obejdzie.

      Lorcan niepewnie uniósł wzrok i przytulił paczkę do piersi.

      – Gdybyś w domu miał kłopot z praniem, idź do Biddy. Ona pierze w niedziele. Kazała mi powiedzieć, że i twoje rzeczy może wrzucić do kotła i żelazkiem je przeciągnie, jak się domyślam. Biddy chce pomóc, Lorcanie, a darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. W zamian mógłbyś przeciągnąć jej pranie przez wyżymaczkę, nanieść węgla albo zdjąć mech z dachówek. Z takimi rzeczami ona sobie słabo radzi, a lubi, jak wszystko wygląda, jak należy.

      Dessie zdawał sobie sprawę, że Lorcan nie wie, jak to jest mieć ładny i czysty dom.

      – Teraz powiedz: „Tak, Dessie”. – Portier spuścił nieco z tonu, żeby chłopca nie wystraszyć. – Na znak, że zrozumiałeś, o co cię proszę. – Na twarzy chłopca dostrzegł oszołomienie. – Tak na wszelki wypadek dodam, że tego samego oczekuję w pracy, zwłaszcza podczas inspekcji.

      – Tak, Dessie! – zapewnił Lorcan zdecydowanym tonem, a potem uniósł głowę i spojrzał na swojego nowego szefa.

      Ton jego głosu dobitnie świadczył o tym, że bardzo chce zrobić to, czego się od niego oczekuje. Zaraz potem jednak opuścił głowę i wbił wzrok w lśniące buty Dessiego. Nie raz je już widział w wejściu do szpitala i nie raz się przez nie wstydził własnych.

      Dessie jako jedyny znał jego ojca i jeszcze go czasem wspominał. Lorcan był za mały, żeby cokolwiek sensownego pamiętać. Jak przez mgłę pamiętał tylko drobiazgi. To, że mężczyzna w mundurze wziął go na barana. Lorcan wzniósł się wtedy tak wysoko, że gdy przemierzali ścieżkę tam i z powrotem, wyjrzał przez mur na ulicę. Pamiętał mężczyznę, który pachniał skórą, pastą do butów i prochem. No i buty, które lśniły jak teraz buty Dessiego – i charakterystyczny dźwięk towarzyszący ich czyszczeniu: spluwanie i polerowanie. Przyglądał się temu z kolan matki, która siedziała przy kominku. Te rytmiczne odgłosy szorowania skutecznie go usypiały.

      Biddy powiedziała Lorcanowi, że przed każdą zmianą pomocnicy portiera ustawiają się w szeregu na podwórzu, a Dessie sprawdza stan ich odzieży i butów. Każdy wiedział o tym, że portier traktuje swoich chłopaków po wojskowemu. Tylko Dessie nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy go mają za starszego sierżanta sztabowego szpitala St Angelus.

      – Dobry chłopak! Masz tu dwa funty. Kup coś do jedzenia, żeby twoja mama mogła przetrwać do dnia wypłaty. Skoro skończyłeś czternaście lat, ona nie będzie już dostawać wdowiej renty. Kilka pensów zostaw dla siebie, na pastę do butów i przerwy w pracy. W piątki wieczorem chłopaki dostają wypłatę i wtedy chodzą do Irish Centre, ale na dwóch, najwyżej trzech piwach zawsze się kończy. Gdyby ktoś przepił wszystko, w poniedziałek może już do roboty nie przychodzić. Zrozumiałeś, Lorcanie?

      Lorcan energicznie kiwał głową. Dwa funty? Głośno przełknął ślinę. Nie wierzył własnym uszom.

      – Tak, Dessie – odparł. – Nigdy nie byłem w Irish Centre. Ja nie… – Głos uwiązł