pewnie od płaczu, oczy. Jak bardzo postarza nas zgryzota, pomyślał z nagłym żalem, jak bardzo jesteśmy podatni na zranienie, biedne śmiertelne istoty starające się nadrabiać miną.
– W ramach moich obowiązków – zaczął – mam wygłosić mowę na pogrzebie ojca Lacy’ego, co nigdy nie jest łatwe, nawet jeśli się zna zmarłego, a może przysporzyć prawdziwych problemów, kiedy się go nigdy nie spotkało. – Starał się zasugerować, że to dla niego nie pierwszyzna, choć w rzeczywistości nigdy jeszcze nie odprawił pogrzebu i nie wygłosił na nim mowy. – Muszę ustalić kilka prostych faktów. A zatem… inkaust? Podejrzewam, że w domu księdza musi być inkaust?
– Oczywiście, że jest, ojcze. Mamy bardzo dużo inkaustu – odparła urażona kobieta i wyszła, zapewne by mu go przynieść.
Fairfax usiadł, złapał za krawędzie stołu i rozejrzał się po izbie. Nad kominkiem wisiał prosty drewniany krzyż. W świetle świec ściany nabrały pomarańczowobrązowego koloru i wyraźnie się pochylały, a sufit uginał się pośrodku. Mimo to izba sprawiała wrażenie solidnej i bardzo starej, jakby przetrwała długie wieki i nic nie mogło jej ruszyć. Wyobraził sobie pokolenia księży, którzy siedzieli w tym co on miejscu – dziesiątki, jeśli nie setki duchownych, pełniących skromnie służbę Bożą w tej odległej, zapomnianej dolinie. Myśl o takim niedocenionym oddaniu natchnęła go pokorą i kiedy Agnes Budd wróciła, próbował ją w jakimś stopniu okazać, wysuwając krzesło, by mogła usiąść naprzeciwko niego, i przemawiając do niej uprzejmym tonem.
– Wybaczy pani… powinienem to wiedzieć… Od jak dawna ojciec Lacy był tu księdzem?
– W styczniu minęły trzydzieści dwa lata.
– Trzydzieści dwa lata? To prawie jedna trzecia stulecia… całe życie! – Fairfax rzadko kiedy słyszał o tak długim probostwie. Umoczył pióro w kałamarzu i zanotował to. – Miał jakąś rodzinę?
– Brata, który zmarł przed wielu laty.
– A pani? Jak długo pełniła pani u niego służbę?
– Od dwudziestu lat.
– Razem z mężem?
– Nie, proszę księdza, jestem od dawna wdową, ale mam siostrzenicę, Rose.
– To ona właśnie zajęła się moim koniem?
– Mieszka na plebanii razem z nami… to znaczy teraz ze mną.
– I co z wami będzie teraz, kiedy ojciec Lacy nie żyje?
Ku jego przerażeniu w oczach stanęły jej łzy.
– Nie mam pojęcia. To stało się tak nagle, że w ogóle o tym nie myślałam. Może nowy proboszcz będzie chciał nas zatrzymać? – Spojrzała na niego z nadzieją. – Czy to ksiądz obejmie teraz tę parafię?
– Ja? – O mało nie parsknął śmiechem, tak absurdalna wydała mu się myśl, że dałby się tutaj żywcem pochować. Uświadomiwszy sobie, jak niegrzecznie by to zabrzmiało, zdołał się jednak powstrzymać. – Nie, pani Budd. Jestem najniższym ze sług biskupa. Mam swoje obowiązki w katedrze. Powierzono mi wyłącznie misję odprawienia pogrzebu. Ale powiadomię diecezję o zaistniałej sytuacji. – Zanotował to, odchylił się w krześle i ssąc końcówkę pióra, uważnie przyglądał się kobiecie. – Czy obowiązków duszpasterskich nie mógłby przejąć jakiś miejscowy kapłan?
To samo pytanie zadał poprzedniego dnia biskupowi Pole’owi, kiedy usłyszał o powierzonym mu zadaniu – sformułował je oczywiście bardziej dyplomatycznym językiem, bo biskup nie przywykł, by kwestionowano jego polecenia. Ale Pole zacisnął tylko usta w wąską kreskę, przerzucił kilka papierów i odburknął, że Lacy był dziwakiem niezbyt lubianym przez okolicznych duchownych. „Znałem go, kiedy był młody – dodał. – Studiowaliśmy razem w seminarium. Potem nasze drogi się rozeszły. – Nagle spojrzał Fairfaxowi prosto w oczy. – To dla ciebie duża szansa, Christopherze. Misja jest prosta, ale wymaga pewnej dyskrecji. Powinieneś to załatwić w jeden dzień. Polegam na tobie”.
Agnes Budd wbiła wzrok we własne dłonie.
– Ojciec Lacy nie utrzymywał bliskich stosunków z plebanami z sąsiednich dolin.
– A to dlaczego?
– Chadzał własnymi ścieżkami.
Fairfax zmarszczył czoło i pochylił się lekko do przodu, jakby nie pojmował do końca jej słów.
– Przepraszam, nie bardzo rozumiem. „Chadzał własnymi ścieżkami”? Jest chyba tylko jedna ścieżka, ta prawdziwa. Cała reszta to herezja.
Nadal nie chciała spojrzeć mu w oczy.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ojcze. To nie na moją głowę.
– A jak wyglądały jego stosunki z mieszkańcami wsi? – zapytał. – Był lubiany przez swoich parafian?
– Oczywiście. Przez większość.
– Ale nie przez wszystkich?
Tym razem nie doczekał się odpowiedzi. Odłożył pióro i pomasował oczy. Nagle poczuł się zmęczony. No cóż, słusznie został ukarany za pychę, w jaką wbiło go wyróżnienie przez biskupa: spędził osiem godzin w siodle, by pogrzebać jakiegoś zapomnianego księdza, możliwe, że heretyka, nielubianego przez znaczną część parafian. Nie musiał przynajmniej pisać długiej mowy.
– Wystarczy chyba – rzucił z powątpiewaniem – że powiem kilka ogólników: że spędził godnie życie w Bożej służbie i tak dalej. Ile dokładnie miał lat?
– Był stary, proszę księdza, ale wciąż całkiem żywotny. Miał pięćdziesiąt sześć lat.
Fairfax szybko policzył w pamięci. Jeśli Lacy spędził tutaj trzydzieści dwa lata, musiał objąć parafię, kiedy miał dwadzieścia cztery – dokładnie tyle samo co on.
– A zatem Addicott było jego jedyną parafią? – zapytał.
– Tak, proszę księdza.
Próbował postawić się na miejscu starego plebana. Posłany w tak ustronne, zapomniane przez wszystkich miejsce, z pewnością by zwariował. Być może to właśnie przytrafiło się z biegiem lat Lacy’emu. Podczas gdy Pole awansował na biskupa, Lacy’ego pozostawiono, by tu marniał. Idealista zmienił się pod wpływem samotności w mizantropa.
– Jedna trzecia stulecia! Musiało mu się tu podobać – mruknął.
– O tak, uwielbiał to miejsce. Nigdy by stąd nie odszedł. – Gospodyni wstała. – Musisz być głodny, ojcze. Przygotowałam ci coś do jedzenia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Fairfax idzie wcześnie spać i dokonuje niepokojącego odkrycia
Pani Budd zaserwowała mu prostą wieczerzę składającą się z potrawki z króliczych i baranich serc i dzbanka mocnego piwa, które, jak powiedziała, warzył sam ojciec Lacy. Chciał, by mu towarzyszyła, ale wymówiła się, twierdząc, że musi przygotować poczęstunek na stypę. Po jej siostrzenicy, Rose, nie było ani śladu.
Z początku Fairfax dziobał niechętnie jedzenie, ale z każdym kęsem wracał mu apetyt i w końcu zjadł całkiem sporo potrawki. Skończywszy, otarł usta chusteczką. To, czego doświadczamy, ma zawsze jakiś cel, znany tylko Bogu. Musiał jak najlepiej wykorzystać sytuację, w jakiej się znalazł. Tego właśnie oczekiwał biskup, a Fairfax będzie miał przynajmniej co opowiadać przy wieczerzy w refektarzu.
Dorzucił kolejne małe polano do ognia, żeby ogrzać trochę pomieszczenie, po czym wrócił do stołu, odsunął na bok talerz i wyjął